Orcio
Tato, modlitwa niejedną ma
wersję, oryginał przepływa między
ustami pochłoniętymi przez
glebę. Krew w piach, krew zaraz.
Przy płycie nagrobnej matki
myślę o jej niewzruszoności,
gdy ręka (czasem przedłużona
paskiem) napotykała ciało
nienawykłe. Mnie to boli
bardziej od ciebie milczy
bardziej od braku słów.
Teraz ślady stóp spotykają się
tylko przy tej płycie z miejscem
na twoje imię. Czekam. Na twoje łzy
odmyślam Nie płacz, bo mnie to
nie wzrusza. Proszę, oddaję
skórę, którą z ciebie zdarłem. Mięso
zostaw, niech się zagoi.
Mickiewiczowa
Jej drobne dłonie są szare i szorstkie
od szorowania. Na ślubie straciła nazwisko
matki, dla niektórych także imię. Dzieci
patrzą. Dając im życie, traci znacznie więcej.
Ukradkiem czyta Słowackiego, w dramacie
sióstr odnajduje rym do siebie. Krzywi się na język
męża, drażni ją bardziej niż dziadek przeklinający
w jidysz. Puch, dzieweczka, Twardowska.
Alabastrowa Maryjka pochyla w zadumie
głowę, gdy znów w pościeli pożycie przeradza
się w życie. Po wszystkim plecy, pościel spowija
kolana. Pozostaje jedynie chrapanie zza ściany.
Największa z grzesznic
Katarzynie Zwolskiej-Płusie
Gęste loki koloru świętego
blondu skrywają ciemniejsze
kolory pod okiem. Podpis męża
nie powtórzy się więcej. Nazwisko
pozostaje jak blizna na skórze.
Delfina wynurza się z koszuli, odbija
w lustrze. Kawałek ciała, jasność
między udami. Pozwala pracować
dłoniom artystów, psalm wyrwany z
gardła ma w sobie nieuchwytność.
Cisza – tęsknota za płaczem i wyżynaniem
się zębów. Delfina wyczerpała kredyt na współczucie
u grabarza. Który to raz, piąty? Mała trumna
ciąży jak nazwisko męża na kolejnej
płycie nagrobnej.
Solange
Karolinie
Głos matki wyrywa z pokoju. Zbyt dużo
milczenia przy przełykaniu, jedzenie znów
bardziej słone. Zmarszczki pogłębiają
się. Brzdęk sztućców na talerzu.
Męskie dłonie przy pracy wilgotnieją
między udami. Bezczynność rodzi myśli,
matko. Nawet o przedmiotach, o wbijaniu
w skórę, o kropli cieknącej po skórze.
W szafie matki kolejne spodnie. Dla mnie
suknia na udach wystarczająco ogranicza
wolność, nawet gdy pogoń brzegiem
rzeki pozostawia krople na bieliźnie.
Zimne słowa przenikają, zatrzymują
w miejscu. Między pracą i ogrodem
nie zwalniasz, jedynie sen przynosi
odpoczynek. Oddech drży na wardze.
Xiężniczka
Księżniczkę izraelską uwierają fiszbiny, przykuwają
do krzesła, komody. Zza chusty tryftykowej pulsuje
rumieniec niczym machanie skrzydeł. Jedynie przepona
wzlatuje, przenika ciemnobrązowe drewno i chłodną stal.
Litera „X” jak skreślenie. Jak nieobecność
w alfabecie, w literaturze.
Tak, jedynie mezzosopran łączy mnie ze Starym
Izraelem. Klezmerka[1] połyka łezki, ściągając usta
i mieszając w garze z kaszą. Kolejne pieluchy
suszą się w salonie, gdy nie ma gości.
To nagłym, to wolnym ruchem,
kręcę gwiazdy moim duchem.
Gwiazd dwanaście czy siedem duchów? Włosy
opadają na ramiona, warkocz wiruje. U stóp karmazyn
mory i alabaster bawełny. Dwa staje się jednym
w obecności. Krew po cieśniach, krew w twarzy.
[1] klezmer (hebr. כלי – ‘narzędzie, instrument’; זמר – ‘śpiew’) – tradycyjny żydowski muzykant weselno-karczmiany lub grający na innych przyjęciach (jak bar micwa).
Robert Kowalski (ur. 1991) – nagrodzony i wyróżniony na kilku konkursach poetyckich. Publikował. W 2015 roku wziął udział w projekcie poetyckim „Czas zobaczyć, czas zatrzymać”. Mieszka i tworzy w Rachowicach. Niczego nie wydał.
Anna Grochowiak (ur. 1993) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę magisterską zamierza napisać o poezji. Miłośniczka wszystkich zwierząt. Interesuje się przede wszystkim kinem; rysowanie i (szczególnie) malowanie to zaniedbane hobby, do którego bardzo chce wrócić.