Wojciech Kopeć – pięć wierszy

Ilustrował: Jakub Grzybowski

1

Z mydelniczki zrobiłem koncertową muszlę. Wyżej w hierarchii

już tylko kubeczek na plwociny. Odwracam na pięcie porządek

wszechrzeczy, na szczycie tubki kręci się

 

muszka. Odbębnię to z palcem w nosie, a ty, odpukać,

zatańczysz, jak ci Rameau zagra,

o, poranku. Zatęsknisz jeszcze za moim wpływem na środowisko,

zaburczysz

 

stopiona w kostce formaliny, różanopalca. Pokażę ci, jak można pisać

po wyginięciu gatunku.

 

2

Rowki winyla (kierunek: poddasze) układały mi

grdykę szansonisty w mosiężną trąbkę, dopiero brat odczarował to stare

 

pudło po adidasach. Kiedyś jeszcze wyżynał dziurki, żeby

myszy się całkiem nie zadusiły. Odpaliłem

 

ojcu balety, a ojciec (stara szkoła) wysnuł: to

musi śmieszyć, gruntując tym samym znaczenie kampu, męskie rajtki

 

to za wiele. Odebrałem wykształcenie po kądzieli, stąd

wiem, co oznacza złowrogi gniew Pelidy i brew Królowej Nocy.

Po mieczu mam młodzieńcze ideały,

 

mój wodzu. Na kaseciaku wszystko brzmi inaczej: transcendens

modelek rozstrojonych w jedną, wielką plamę

 

po Bachu. Każdą pannę z dobrego domu uczyło się wtedy grać

Valse sentimentale,

 

a jak to brzmi po latach. Wspominani

pikamy gdzieś pod fioletowe słońce wielorybników.

 

3

Niechęć do patosu, trzeba to rozchodzić. Na nowej drodze życia

kupiłaś kruszynę chleba z masłem

 

pod to nasze spotkanie. Wydałem ci parergon wspólnego

taplania się w reszkach

 

i resztkach. Bez tego byłabyś nikim,

a tak to zawsze coś tam pobrzękuje w kieszeni, człowiek ma do czego

gębę otworzyć. Jednak czy nie przeraża cię wizja

 

ćpania we dwoje tych miazmatów jak cisza między wersami?

Zostanie ci z tego tylko wąchanie

 

niklu od brzeżka do brzuszka, a później nieudana próba transliteracji

nubijskich monet na nasze.

 

4

Zrobiłaś mi paznokcie,

wielkie dzięki. Kadzidło pachnie truskawką

tego lata, plaża, kino i drolerie w skale, grazie. Różaniec z muszelki

 

i Grunwald. Woniejesz mężczyzną ze snu, czy to są objawy

Dionizjad (w ciele)? A może landrynkowy róż spod bloku?

Wyraź to,

 

trafiony strzałą

gotyckiej mistyki. Potrzymaj Maryjkę, cyjanowe wcielenie Hildegardy

znad Bingen. Ja tak przyjąłem do swojego serca patyk z mgiełką

i kobiecość. Jeszcze słowo

 

o bliźnie nad dłonią (przegub),

a wylecę, po uszy

i czubek głowy, od stóp. Palce dawidowe,

 

jak się wam układa, zostawionym na pastwę tego pedałka? Mrugnijcie dwa razy,

jeśli zmusza was do mizdrzenia się przed gościem

z ikony,

 

(błękit oczu) kiedy nikt nie patrzy. Lato obnaża się przede mną i bywa

pastelowe.

 

5

Ja, pięćdziesięciokilowy olbrzym z klawiatury żeber,

białego jęczmienia i mleka, do trzech razy

 

sztunia. Ciemne odrosty

elektryzują się pod grzebykiem, naprężają po trzykroć

tego feralnego dnia. Sztuka ląduje na patelni, masz pod tymiankiem

 

węża z pożądań i brązu

jak dwa bicepsy. Podgląd na unerwienie w żółci. Przechodzisz przez

brzuch wydęty w miednicę aż do pępka pod listkiem laurowym, tak że żyłki

 

płaczą po swojej tężyźnie.

Wojciech Kopeć (ur. 1998) – kiedyś zajmował się nagrywaniem losowych dźwięków na kasetę, dzisiaj student edytorstwa i amator kotletów z kalafiora. W wolnych chwilach zdarza mu się robić zdjęcia starym zenitem.

Jakub Grzybowski (ur. 1995 w Warszawie) – rysuje proste obrazki na skomplikowane tematy.