
Wojciech Kopeć – pięć wierszy
1
Z mydelniczki zrobiłem koncertową muszlę. Wyżej w hierarchii
już tylko kubeczek na plwociny. Odwracam na pięcie porządek
wszechrzeczy, na szczycie tubki kręci się
muszka. Odbębnię to z palcem w nosie, a ty, odpukać,
zatańczysz, jak ci Rameau zagra,
o, poranku. Zatęsknisz jeszcze za moim wpływem na środowisko,
zaburczysz
stopiona w kostce formaliny, różanopalca. Pokażę ci, jak można pisać
po wyginięciu gatunku.
2
Rowki winyla (kierunek: poddasze) układały mi
grdykę szansonisty w mosiężną trąbkę, dopiero brat odczarował to stare
pudło po adidasach. Kiedyś jeszcze wyżynał dziurki, żeby
myszy się całkiem nie zadusiły. Odpaliłem
ojcu balety, a ojciec (stara szkoła) wysnuł: to
musi śmieszyć, gruntując tym samym znaczenie kampu, męskie rajtki
to za wiele. Odebrałem wykształcenie po kądzieli, stąd
wiem, co oznacza złowrogi gniew Pelidy i brew Królowej Nocy.
Po mieczu mam młodzieńcze ideały,
mój wodzu. Na kaseciaku wszystko brzmi inaczej: transcendens
modelek rozstrojonych w jedną, wielką plamę
po Bachu. Każdą pannę z dobrego domu uczyło się wtedy grać
Valse sentimentale,
a jak to brzmi po latach. Wspominani
pikamy gdzieś pod fioletowe słońce wielorybników.
3
Niechęć do patosu, trzeba to rozchodzić. Na nowej drodze życia
kupiłaś kruszynę chleba z masłem
pod to nasze spotkanie. Wydałem ci parergon wspólnego
taplania się w reszkach
i resztkach. Bez tego byłabyś nikim,
a tak to zawsze coś tam pobrzękuje w kieszeni, człowiek ma do czego
gębę otworzyć. Jednak czy nie przeraża cię wizja
ćpania we dwoje tych miazmatów jak cisza między wersami?
Zostanie ci z tego tylko wąchanie
niklu od brzeżka do brzuszka, a później nieudana próba transliteracji
nubijskich monet na nasze.
4
Zrobiłaś mi paznokcie,
wielkie dzięki. Kadzidło pachnie truskawką
tego lata, plaża, kino i drolerie w skale, grazie. Różaniec z muszelki
i Grunwald. Woniejesz mężczyzną ze snu, czy to są objawy
Dionizjad (w ciele)? A może landrynkowy róż spod bloku?
Wyraź to,
trafiony strzałą
gotyckiej mistyki. Potrzymaj Maryjkę, cyjanowe wcielenie Hildegardy
znad Bingen. Ja tak przyjąłem do swojego serca patyk z mgiełką
i kobiecość. Jeszcze słowo
o bliźnie nad dłonią (przegub),
a wylecę, po uszy
i czubek głowy, od stóp. Palce dawidowe,
jak się wam układa, zostawionym na pastwę tego pedałka? Mrugnijcie dwa razy,
jeśli zmusza was do mizdrzenia się przed gościem
z ikony,
(błękit oczu) kiedy nikt nie patrzy. Lato obnaża się przede mną i bywa
pastelowe.
5
Ja, pięćdziesięciokilowy olbrzym z klawiatury żeber,
białego jęczmienia i mleka, do trzech razy
sztunia. Ciemne odrosty
elektryzują się pod grzebykiem, naprężają po trzykroć
tego feralnego dnia. Sztuka ląduje na patelni, masz pod tymiankiem
węża z pożądań i brązu
jak dwa bicepsy. Podgląd na unerwienie w żółci. Przechodzisz przez
brzuch wydęty w miednicę aż do pępka pod listkiem laurowym, tak że żyłki
płaczą po swojej tężyźnie.
Wojciech Kopeć (ur. 1998) – kiedyś zajmował się nagrywaniem losowych dźwięków na kasetę, dzisiaj student edytorstwa i amator kotletów z kalafiora. W wolnych chwilach zdarza mu się robić zdjęcia starym zenitem.
Jakub Grzybowski (ur. 1995 w Warszawie) – rysuje proste obrazki na skomplikowane tematy.