
Weronika Adamczyk – opowiadanie
Żaba
Trudno się nie zastanawiać nad tym, jak się wygląda. Najgorzej jest, gdy zaczynam mówić, a ktoś spojrzy na moje usta. Co się robi w takich sytuacjach? Jest jakiś sposób na pozbycie się tego dziwnego uczucia? Takiego odrealnienia, że nagle chciałoby się nie mieć ust i w ogóle nie istnieć, bo ktoś patrzy na twoje usta i ty zaczynasz mieć tego świadomość i nagle nie umiesz jej wyłączyć i poruszasz wargami bardzo świadomie z nadzieją, że język cię posłucha i się nie poplącze. Bardzo dziwne doświadczenie. Zastanawiam się, czy występuje na tle nerwicowym. No bo na jakim innym? Fakt, że o tym myślę w trakcie rozmowy, której powinnam być uczestniczką, też dużo o mnie mówi.
Powinnam chociaż słuchać, o czym mówi Ola. Ale Ola opowiada po prostu o innej Oli, której inna Ola sprawiła przykrość swoim zachowaniem. Tyle wyłapałam. I to nie tak, że mnie to nudzi. Po prostu zaczęłam myśleć o tych głupich ustach, o dekoncentracji i o moim języku, który, tak, nadal jest na swoim miejscu, chociaż chyba zaczął trochę drętwieć. I w ten sposób przestałam zwracać uwagę. Poza tym martwi mnie ostatnio to, o czym opowiada moja Ola. Zawsze robiła głupie rzeczy, których potem żałowała, ale o których mogła mi potem opowiedzieć i przez które miała mi o czym opowiedzieć. To całkiem dobry układ, bo ja miałam o czym słuchać, do czego się odnosić i wtrącać okazjonalne, lecz szczere:
– Serio? Czemu to zrobiłaś?!
Przecież każda relacja z jakimkolwiek dobrym rozmówcą musi opierać się na takiej lub podobnej, niepisanej umowie. Kto będzie więcej słuchał, kto więcej mówił, kto przymknie oko na tematy, których nie powinno się poruszać i w końcu: kto wybaczy mi, że w trakcie rozmowy zdarza mi się odlecieć. Tak jak dziś. U nas taki układ działa dobrze. Mimo że czasami chciałabym to ja mieć historię do opowiedzenia i słuchacza do zaszokowania. Bądźmy szczerzy, nigdy nie pobiję w tym Oli. Dlatego słucham, a ona zdaje się nie zauważać, że czasami kiwam głową zbyt machinalnie albo że nagle zdaję sobie sprawę z istnienia moich własnych ust.
Ale Ola martwi mnie z powodu swojego braku jakiejkolwiek samoświadomości. Nigdy jej tego nie powiem, bo nie sądzę, że mogłoby to zmienić obecny stan rzeczy, a tylko mogłoby sprawić, że się na mnie śmiertelnie obrazi. Chociaż przecież nie ma o co – to tylko fakt. Po prostu przeszkadza mi, że w tych wszystkich opowieściach, które Ola snuje, mówi mi tak wiele rzeczy, o których ona sama nie wie. Podkłada się, opowiadając o kolejnej szalonej przygodzie, którą przeżyła. Chcąc nie chcąc skupiam się mniej na narkotycznej historyjce, a bardziej na tym, że to kolejna taka opowiastka w przeciągu kilku tygodni, że już w tym momencie pewnie kończą jej się pieniądze, że jak tak dalej pójdzie, to straci mieszkanie. Ale ona o tym nie wie. To głupie stwierdzenie, bo przecież musi wiedzieć o czymś tak istotnym, ale z drugiej strony nie wydaje mi się, że to do niej dociera. Za to do mnie dociera. Powinnam dostać jakąś złotą odznakę za sam fakt, że umiem przewidywać spektakularne nieszczęścia innych ludzi… i to z jaką łatwością! Nawet się specjalnie nie staram.
No więc siedzę na swoim łóżku, próbując zachować jakąkolwiek strefę komfortu i myślę o tych wszystkich nie moich katastrofach. I może taktowniej by było, może bardziej po przyjacielsku, powiedzieć jej o moich obawach, ale doświadczenie uczy mnie czegoś innego. Niektórzy ludzie potrafią rozmawiać o takich rzeczach, ale inni się płoszą. Nie wiem, czy to dlatego, że gadam bzdury, czy dlatego, że miło jest nie poruszać takich kwestii. Może po prostu nie wszyscy lubią się zamartwiać na zapas. Bardzo to niefortunne, biorąc pod uwagę fakt, że to akurat jest moje jedyne, najukochańsze hobby.
Powinnam się martwić bardziej palącymi kwestiami niż życia innych ludzi. Powinnam zacząć się martwić wynikami matur i tym jak wpłyną na moją, nienawidzę tego słowa, przyszłość. Problem w tym, że Ja znacznie bardziej lubię myśleć o losach innych. To mniej zobowiązujące. Nienawidzę pytań o egzaminy, o to, co po przeprowadzce i co po studiach. Nie wiem, nie wiem, nie wiem i niech tak zostanie. Nie widzę tej przyszłości, widzę tylko teraźniejszość, ale za to bardzo wyraźnie. Przynajmniej lubię tak o tym myśleć. A to, co później, nie jest istotne. Przecież nie mam zagwarantowanego żadnego później. To jakby ktoś pytał mnie, czy widzę tamten znak pięćdziesiąt metrów dalej. Nie widzę i mimo gwarancji, że jak się dokładnie przypatrzę, to go zobaczę, no tam, ten czerwony, to ja się nie chcę przyglądać i wytężać wzroku. To głupie. Znowu postanawiam o tym nie myśleć.
Kilka dni później, jakby na zawołanie, jakby na życzenie tego, że ja też chciałabym coś przeżyć, poznaję Piotrka, który nie do końca jest Piotrkiem. Przynajmniej nie wygląda na niego, a jego zachowanie też wskazuje tylko śladowe ilości Piotrka. Jeśli jednak ma jakieś inne imię, to go nie pamiętam. Bo ja w ogóle mało pamiętam. O wiele lepiej idzie mi fabrykowanie wspomnień. Wiem, że pewnie każdy w jakimś stopniu tak ma. Z jednej historii robi się nagle dziesięć, jeśli każdy, kto tę historię przeżył, będzie chciał o niej opowiedzieć. To normalne, tak myślę. Tylko że u mnie jakkolwiek obiektywne wspomnienia w ogóle nie istnieją. Na przykład teraz, jestem tu, w nieco obskurnym pokoju… Piotrka? Piotrka. Jestem tu i to powinien być fakt niepodważalny (filozofia mnie nie interesuje). Niepodważalne bladozielone ściany, niepodważalny kiczowaty żyrandol i niepodważalny ciężar nie mojego ciała. Leżę na łóżku Piotrka i czuję, jak on zbyt zawzięcie próbuje zdjąć mi bluzkę. Widzę, że to robi. A mimo to, jak tylko ta cała kuriozalna scena dobiegnie końca, ja będę się zastanawiać czy jego ręka naprawdę była zbyt zawzięta, czy naprawdę zdejmowała bluzkę i czy w ogóle byłam w tym obskurnym pokoju. Wszystko po czasie staje się tylko snem i gdyby ktoś mi powiedział, że przecież nic takiego się nie wydarzyło, to musiałabym uwierzyć, bo nie mam własnej pamięci. Naprawdę jej nie mam.
Chcę wyciągnąć z tej sceny jak najwięcej zanim się skończy i skompresuje w moim umyśle do jakiejś niezbyt czytelnej smugi. Odczuwam wszystko bardzo wyraźnie i postanawiam to wykorzystać. Pokolekcjonować sobie trochę tych najbardziej przejrzystych momentów. Wydaje mi się to całkiem okropne, to co robię. Bo on myśli teraz pewnie o tym jak sprytnie rozpiąć mi stanik i pewnie „żyje chwilą”. Przynajmniej jego mina na to wskazuje. Tymczasem ja korzystam z jego słabości. Z tego, że w tym momencie jest już tak zaangażowany, że nie interesuje go, co ja sobie myślę. Więc go obserwuję. Nie umiem inaczej. Nie przestaję myśleć o tym, że to w pewien sposób nieuczciwie i oczywiście mam poczucie winy, ale z drugiej strony to takie kuszące. To chyba jedyna rzecz, która mnie interesuje w tej całej sytuacji. Ostatnią rzeczą, której chcę, jest myślenie o swojej przyjemności. Tej fizycznej.
Robię wiwisekcję. Podoba mi się to słowo, jest w tym kontekście idealne. On jest robaczkiem na stole doświadczalnym. Albo żabą, której się robi sekcje zwłok, jak masz piętnaście lat lub mniej. I mi się to podoba, chociaż chyba nie powinno. A przecież to nie jest równa walka. To tylko ja, dziecko z naostrzonym skalpelem i z ogromną przyjemnością, z którą rozkładam żabę na kawałki. Czasami sobie przypominam, że istnieje szansa, że kiedyś to mnie tak rozprują. Ta perspektywa jest znacznie mniej atrakcyjna. Nie chcę być żabą i dziwi mnie jak wiele osób po prostu się na to zgadza albo wręcz chcą być w takiej sytuacji. Chcesz być żabą? Podaną na talerzu i zjedzoną? Chcesz, żeby ktoś mógł ci dać pięć gwiazdek lub dwie gwiazdki albo w ogóle zero? Dla mnie to czysty masochizm z dość wątpliwą nagrodą, ale z jakiegoś powodu na świecie jest dużo żab.
Weronika Adamczyk – redaktorka portalu Queer.pl, aspirująca twórczyni filmowa i dumna przedstawicielka pokolenia Z. Obecnie mieszka w Krakowie. Jest fanką queerowych melodramatów i Witolda Gombrowicza. Interesuje się zagadnieniami feministycznymi oraz kulturą społeczności LGBTQ+. instagram.com/bacacayres
Olga Wiktoria Wybodowska (redakcja)