Piotr Paczkowski – opowiadanie

Ilustrowała: Hanna Łuczków

Piotr Paczkowski – opowiadanie

 

spartakiada kuchni (chmurność)

pieróg pierwszy, samonastawny. jest kluską kolektywną, wielkoojczyźnianą, przedkładającą dobro ogółu nad własne beneficjum.

kobieta w otoczeniu gastronomicznym ma za zadanie ulepić pierogi, niekwestionowanie najbardziej prominentne danie każdej kuchni narodowej, a że kobieta jest polką, ulepi więc nam pierogi galicyjskie.

kobieta potrzebuje: mąkę, wodę, ręce, ręcznik. całą miękką kobiecością upewnia się, że każdy z tych atrybutów spoczywa na blacie, odmierza optycznie odległość rąk od mąki, rąk od ręcznika, przestawia ręce, odmierza optycznie ilość mąki, dolewa wody. myśli sobie gęsto,
że czas start i zaśmiewa się z tego żartu. wylewa za kołnierz wodę i wytrzepuje z rękawów całe naręcza mamałygi.

oblizuje palce, nie jedzże surowego ciasta, bo dostaniesz! oblizuje palce, zaraz ja ci!

patrzcie ją państwo, na myśl przychodzą jej anteny satelitarne, polne kwiaty w porcelitowych flakonach, ogromne krwiste muchomory, małe dziewczynki ukrywające we wnękach korytarza przed ciężkimi krokami. kształt zęba wyraża zawzięcie anachroniczne zakłopotanie, kobieta nieskupiona, mechaniczna, same punkty karne.

kobieta uspokaja się, postrzega pierogi jako ludzi, swoje dzieci, całe armie żołnierzy, młodych mężczyzn stłoczonych pod bramą stoczni i starsze kobiety ledwo trzymające się na nogach w kolejce po pomarańcze, głaszcze je po zagnieceniach ciasta, wysłuchuje ich żali, podsypuje stolnicę złotą mąką.

jednocześnie inne kobiety w innych miejscach kontemplacyjno-bezsilnie lepią kreple, pierogi karelskie, dim sum, wareniki, mandu. internacjonalistyczna gehenna smarowidła, każda taka kuchnia to maleńki świetlisty punkcik na ziemi widoczny z kosmosu.

pieróg drugi, osjaniczny. jest pierogiem emocjonalnym, przynoszącym ciepłe uczucia
i łaskotanie w okolicach serca, czasem brane mylnie za neuralgię.

kobieta rozmyśla nad farszem i o zmarłym mężu, sprzedanym samochodzie, wakacjach nad balatonem, kolorze ścian na korytarzu. nazywa pojedyncze składniki farszu wspomnieniami.

tyle samo twarogu, co ziemniaków, cebula, sól, pieprz, a inaczej to brzmi: tyle samo wycieczek rowerowych do konstancina, co siedzenia w poczekalni u onkologa, pierwszy dzień dzieci w szkole, ognisko na obozie harcerskim, pogrzeb stalina.

przepisy w wyblakłej gazecie, uśmiechnięta rodzina zajada pierogi, kobieta uśmiecha się
do rodziny na fotografii, rodzina dalej trwa w zastygnięciu, kobieta odkłada gazetę na stół,
a siebie prowadzi na krzesło i odchodzi od zmysłów.

na stoliku polne kwiaty w wazonie z porcelitu.

zmarłego męża – tak teraz o nim mówi, zawsze dodaje, że zmarł – poznała na wczasach
w bułgarii, on pracował na poczcie, więc mieszkał w ładniejszym ośrodku. ona była na praktykach w szkole, miała za to widok z balkonu na morze.

rozkłada się w predylekcji, prosimy wracać do lepienia, rozstawia nogi, zapiera się i układa twarz w bukiet, scala następnie w monolit. co za markieranctwo, proszę państwa. tym oto owocuje nadmierna melancholia!

w tej samej sekundzie kobiety z innych krajów układają w głowach swoje elegie: o piasku
w butach, o szczypiącym mrozie. o tym, jak można wyjść rano z domu po świeże bułki i nie zdążyć się nawet pożegnać z matką. o nieludzkim grymasie upolowanego tygrysa, który okazał się być przebranym dzieckiem sąsiadów.

pieróg trzeci, hipnotyczny. to z kolei pieróg najprzyjemniejszy, sekretny, taki, o którym się nikomu nie mówi, a kiedy już się przypadkiem powie, to trzeba szybko zaciskać usta
i odwracać głowę, żeby słowa jeszcze mogły pofrunąć w innym kierunku.

leżą już zadowolone z siebie, kalfasy napchane farszem, zajmują każdą powierzchnię kuchenną, sekwestracja stołu, blatu i szafek do momentu kąpieli we wrzątku.

samym leżeniem wzbudzają uśmiechy, śmiechy, pobudzają apetyt, aż ślinka!

proszę skosztować, proszę brać po jednym, po dwa, wystarczy dla każdego głodnego. widelce przepoławiają, a zęby rozszarpują, aneksja terytorium pierogowego przez armię głodomorów i pasibrzuchów.

kobieta wykłada jednego pieroga na parapet, jednego przed drzwi, resztę chce wyrzucić, zapchać nimi odpływ w umywalce. gdy nikt z nich nie patrzy, zakopuje kilka szybko w doniczce z draceną. gdy wszystkie łasuchy mrużą oczy z przyjemności spożywania, ona pierogami dokarmia mole w szafce.

nie, nie jedzcie, w środku są muchomory, kamienie, szyszki. odłóżcie sztućce, widelec nie wbije się w ciasto wypełnione mosiądzem i stalą.

kobieta znajduje swoje zmysły daleko od kuchni, układa z części bukiecik polnych kwiatów, pozostałe sadzi w zagłębieniach swoich pustych dziąseł. mówić piękniej, być jak najwyższą, widzieć już zawsze pod powiekami morze czarne i złotą jak mąka plażę!

z reszty ciasta, gdy tylko wyjdą, ulepi sobie trumnę.

w innych krajach kobiety też umierają nad całymi złogami nieprzeżutego ciasta, wnikają pomału w ściany, zostają radosne na płowiejących zdjęciach, od których dzisiaj już tylko można zwariować.

 

Piotr Paczkowski – orientalista i językoznawca, tłumacz, po godzinach pisujący wymyślacz historii, miłośnik kampowej i mrocznej retroestetyki, eksplorator cudzej codzienności, niezwiązany z jednym czasem i miejscem, publikuje dotychczas niewiele ale sporo wkrótce.

Hanna Łuczków – @haluczkow