Paweł Konar – opowiadanie
ZRYWKI (fragment powieści)
OBO (styl bubble)
Jedna z nich wycina je nożyczkami. Zawsze ze spoconymi witami czekam, przestępuję z kicksa na kicksa za przepierzeniem dnia, czy jakoś tak, i później świeżutkim patentem przytulam każdą, która wypadnie z tego traphouse’u, gdzie odchodzi naprawdę gruba dilera losem. Każdą okazję na skrócenie, choćby o kilkanaście minut, garunku w robie za to, że oddech ma swoje stałe koszty produkcji, musi się ciągle, do ostatniego ruchu klaty ever, jak to mówią goście w lekko rozpiętych łososiowych albo jasnobłękitnych koszulach, amortyzować, co nie co, nie co nie.
Potrząśnij banią, żeby odblokować rój: menedżerka wybyła na hiperważny miting z mega poważnymi ludźmi z menedżmentu wyższego, ale jeszcze („jeszcze!”) nie najwyższego szczebla – podobno chodzi o r e s t r u k t u r y z a c j ę. Ekipa działu upchała się w segmencie kuchennym przeszklonego kopca, by podziwiać nowy supernowoczesny ekspres do kawy i kakao, wokół którego przetrwańcy będą przez najbliższe dni, miesiące – pewnie też część z nich – lata, grać w swoje gierki żrące jak z wolna przygaszane wodą wapno.
– Marta, ulala, nowa fryzura, nowe stanowisko, nowa ty, no weźźź, co za skromniacha, ha ha ha…
Kończę szybkasem skanowanie zabezpieczeń systemu w sekcji 563.
Szymo puka w szybę wycieraczką na kiju. To prawdziwy kozak, były taternik, teraz śmiga po przeszklonych kopcach. Zgadaliśmy się kiedyś na fajku, mnóstwo historii (opowiadał, że uratował kiedyś córkę premiera, która w szpilkach utknęła w połowie wejścia na Rysy) i błysk w oku, po którym wiadomo, że wie, co jest 5. Okazało się, że zna język migowy jak ja, więc często kręcimy sobie w opór insiderską bekę, kiedy pucuje szyby na wysokości piętra, na którym garuję.
Oderwij wzrok od fona/unieś oczy znad monitora (niepotrzebne skreśl albo coś dopisz, byleby wiązało się to z oderwaniem uwagi od tych zimnych liter – rozejrzyj się dookoła, obczaj możliwości, o r i e n t u j się).
A teraz rozkmiń, co z wyciętej przez hustlerkę mojrę okazji zmajstruję razem z Szymem i jego osprzętem kopcołaza?
Całkiem długo ci zeszło, jestem już na dole, a nawet już siedzę w tramce 23, tej z nowego taboru; wokół parujące od psychowstrzyków głowy, zajechane dniem twarze; gorąco i klima taka bezsilna wobec tego, że ludzie mają w de napisy o tym, że jest i działa, i poodsuwali wszystkie okna. Jeden gość mówi nawet do drugiego, że to atrapy, że niby wprowadzanie do floty MZK nowoczesnych tramek z klimatyzacjami ma usprawiedliwiać podnoszenie cen biletów, a tu jesteśmy robieni w wała jak Polska cała, bo w najlepszym wypadku to są zwykłe nawiewy, ktoś kosi duże pieniądze na przetargach itede, itepe. Później ten sam typ coś wspomina, że Leppera to jednak wyhuśtali masoni z Watykanu.
Wyobraź sobie, że jesteś tramwajową klimatyzacją i że wszyscy mają cię w de (mimo że wymyślono cię specjalnie dla nich!), a niektórzy nawet centralnie w kratkowany otwór odmawiają ci istnienia. Nie lepsza jest sytuacja samobójstw znanych osób.
Z tego upału i dziwnych przekmin kolana mi skaczą jak młoteczki w pianinie. Kiedyś grałem na czymś takim. To był jakiś oldschoolowy model Yamahy, zrobiony z japońskiego dębu, stary go dostał od swojego znajomego za to, że uratował go w sądzie przed puchą; pamiętam, że pięknie błyszczał na tym sprzęciwie lakier, kiedy do salonu wbijały nafurane latem promienie słońca. Nawet zaliczyłem semestr w szkole muzycznej, ale później olałem sprawę cieplutkim. Matka obwiniała te, no, owsiki. Może miała rację. Może od dzieciaka steruje mną jakiś kumaty pasożyt, who knows, who knows. A może mi się odechciało z poczucia niesprawiedliwości, że z traphouse’u przeznaczenia mojemu siostrze wypadła głuchota. Jak mogłem grać sonaty czy ronda, kiedy ona w pokoju obok była pożerana przez ciszę?
Tak czy owak albo siak, w tej właśnie chwili coś wierci mi dziurę w podbrzuszu, a następnie zaczyna drapać po całym ciele, i dobrze wiem, czego to coś ode mnie chce – żebym poleciał czarnym flamkiem, tym skitranym w prawej kieszeni dżinsów, po tym bielusieńkim gładziutkim plastiku wnętrza 23, żebym machnął tak z 3-4 soczyste sztuki.
Nie.
Nie teraz!
Owady – muchy domowe, bąki bydlęce, a nawet motyle pawiki – przywierają do szyb tramki, część z nich wlatuje do środka przez odsunięte okna, co powoduje nagłe ich zasunięcie przez pasażerów, jednak bardziej spinających się bliską obecnością insektów, niż rzekomą fejkowością klimatyzacji. Niebo nabiera odcienia mocno dojrzałej brzoskwini, takiej do zerwania na już. Zapowiada się coś wielkiego (co ty, żadna tam burza), a ja na to czekam ze spoconymi witami, jakbym miał przyjąć poród od słońca.
Paweł Konar – najbardziej copywriter. Literacko pojawiał się w Stonerze Polskim, Stronie Czynnej oraz Zakładzie.
Joanna Bielska – studentka ostatniego roku filologii angielskiej. Oprócz myślenia o życiu i słuchania na zapętleniu ulubionych playlist, w wolnych chwilach rysuje oraz tworzy ilustracje. Podróżniczka, fanka urbexów i odwiedzania nieznanych nikomu miejsc. Można ją znaleźć skaczącą razem z tłumem na koncertach i festiwalach muzycznych. Uwielbia fotografować otaczający ją świat, a w górach czuje się jak w domu. @strafka.art