Patrycja Klimek – opowiadanie

Ilustrował: Konrad Rószkowski

Patrycja Klimek – opowiadanie

 

Pani z Bartony powiększyła usta

Nie dowierzam, gdy mijam ją przy Podgórnej. Wygląda tak samo jak dziesięć lat temu, kiedy miałam czternaście lat, a ona sprzedawała mi Harnasie po 2 złote za puszkę i fajki setki na sztuki (a kaliły się strasznie, bo jeden był za 80 groszy, czyli dokładnie tyle, co dwie gumy SHOCK).

Ja i kilku wyjętych spod prawa gimnazjalistów chodziliśmy do Bartony po szkole w każdy dzień tygodnia. Czasem tylko zapalić, a czasem, jak było więcej czasu, to obalić kilka browarów na boisku Orlika, gdzie chłopaki, pijane, lubiły pograć w gałę, żeby później wyrzygać się do krzaków. Poza tym było to daleko od naszych domów, więc żaden rodzic nigdy nie nakrył nas na tym, jak podnosiliśmy siebie nawzajem z trawy naprutych. Część z nas oczywiście dostawała później w domu wpierdol, ale tym martwiliśmy się później. Najważniejsze, że mogliśmy się schlać, a Pani z Bartony zawsze sprzedała nam, co trzeba.

 Kiedy przechodzimy obok siebie, zastanawiam się, czy mogłaby mnie teraz poznać? Odpowiadam sobie jednak bardzo szybko – na pewno nie. Codziennie obsługiwała pewnie kilkadziesiąt małolatów takich jak ja. Musiała oszczędzać energię na ciągłe powtarzanie „Tylko schować mi to dobrze i nie pić przy sklepie”. Na zapamiętywanie twarzy nie starczało już czasu.

Patrzę na te jej usta i zastanawiam się, czy ich chirurgiczny rozrost wynika z podwyżki po wieloletniej, ciężkiej pracy, bo w końcu została doceniona przez szefa? A może klientela poszerzyła się do tego stopnia, że musi pracować więcej i częściej powtarzać swoje formułki, więc i zarobki wystarczają na medycynę estetyczną.

W końcu łapię się na tym, że zaczynam analizować życie obcej mi kobiety. Bo przecież Pani z Bartony jest dla mnie nikim. Nie znam jej męża i dzieci. Nie wiem, czy istnieją. Zresztą, czy miałaby czas i ochotę na dzieci? Całe życie musi sprzedawać im alkohol i zawodzić się nieustannie na tych młodszych pokoleniach spijających Harnasie w bramie obok, choć przecież powtarzała, żeby nie pić przy sklepie.

A może wcale nie jest tak obca?

Ile ryzykuje, wie tylko ona sama, tych nerwów, które ją zjadają, nikt jej nie odbierze. Lata poświęceń w imię wolności, w imię naszego szaleństwa. Przecież była dla nas jak Piłsudski dla Legionów Polski, Jan Paweł II dla Polaków, Lech Wałęsa dla NSZZ Solidarność. I za tę posługę dla dzieci bytomskich będę jej wdzięczna do końca życia.

Przez chwilę chcę kupić jej kwiaty i oddać hołd za lata cierpliwości i solidarną uczynność dla nas: dzieci zagubionych, dzieci niezadowolonych, dzieci zbuntowanych, dzieci zbłądzonych, dzieci pijanych i żądnych przygód, dzieci zarzyganych, dzieci zaniedbanych, dzieci „Nic dobrego z ciebie nie będzie”.

I nagle moje ciało, jakby prowadzone przez ducha bytomskiego, oddaje się jego woli i pada u Jej stóp. Klękam między reklamówką z „Rossmanna” a reklamówką „Ham Szyneczka” i zaczynam modlić się do naszej bogini.

Pod Twoją obronę
uciekamy się,
litościwa Pani Kasjerko

naszymi prośbami
racz nie gardzić
w nałogach
naszych,

ale od wszelakich
mundurów
racz nas zawsze wybawiać,
Panno pomocna
i nieporuszona.

O Pani nasza,
Wybawicielko nasza,
Pośredniczko nasza,
Pocieszycielko nasza.

Z Żubrem naszym nas pojednaj
Dilerom naszym nas polecaj,
naszym Demonom nas oddawaj.

Patrycja Klimek – studentka Uniwersytetu Śląskiego na Wydziale Humanistycznym. Recenzentka wewnętrzna magazynu Szpol. Publikowała w m.in. Szajnie, Tlenie Literackim, papierzewdole. Lubi surowe ziemniaki.

Konrad Rószkowski – projektant graficzny z Gdańska, gdzie również prowadzi studio graficzne ROCHE. W projektowaniu uwielbia pracować z czernią, minimalizmem i typografią, zaś przy ilustracjach stara się działać abstrakcyjnie, a czasami wręcz mrocznie. Gdy znajduje wolną chwilę, patrzy w gwiazdy i marzy, by ruszyć w kosmos.