Monika Rak – jedno opowiadanie

Ilustrowała: Dorota Detlaf

Daria Euzebia i Elżbieta-Nigdy-Królowa / nr.1

Po prostu spacer przed kinem. Pole Mokotowskie. Trochę lasu w środku miasta. Daria Euzebia i ja, Elżbieta-Nigdy-Królowa, idziemy. Daria Euzebia, która nie chce, żebym mówiła o niej moja dziewczyna. Bo nigdy dziewczyną się nie czuła. Zawsze była stara. Bo przekroczyła dziewczęcość zanim wykiełkowała. A teraz czuje, że czas zatrzymał się albo buntowniczo cofa się do nieśmiertelności.

Daria Euzebia, którą trzymam za rękę i której imię jest trochę prawdą a trochę mrugnięciem powieki, mówi do mnie, a ja kątem oka widzę kobietę. Przysiadła na ławce. Siwe włosy zwinięte w mały koczek i uśmiech, który tak zaprasza, że mam ochotę spuścić wzrok. Przez głowę przemyka mi, że biorę udział w polowaniu. Jestem na celowniku. Ja, Elżbieta-Nigdy-Królowa przyspieszam kroku.

Na polance trzy hamaki. Jeden wolny. Wiosna. Słońce.
Po prawej od nas skotłowane ciała w wieku akademickim, z rękami zajętymi butelkami z piwem i własnym światem. Na lewo, w głąb, hetero para ukołysana w sobie, niezbyt lepka w obyciu, wniosek: mieszkająca razem. I my, co chciałyśmy wytracić czas w bujaniu. Hamak wyleżany przez tyle ciał przed nami stawiał opór, rolował się, chwilę droczył, wreszcie zabujał nas, delikatnie. Spokój.

Uśmiech, który mógł istnieć sam poza osobą, stanął obok nas, jakby się teleportował z ławeczki, a nie przydreptał piaszczystą alejką.
– Dzień dobry. A ja tu przychodzę codziennie. Ja panią pobujam – mówi tylko do mnie, choć leżymy razem na jednym hamaku.
– A mieszkam tu w tym domu. Sama jestem. Kuzynka wyjechała. To jak zjem, to wychodzę na spacer do ludzi. Dobre to bujanie? Dobre!

Leżę w tym leżaku i nie wiem, czy nie usiąść – krępujące, kiedy staruszka stoi nad głową i usłużnie buja hamak, i nie wiem, co zrobić, i czuję się zażenowana, i zaczyna mi się robić niedobrze od tego bujania i od tego melodyjnego świergotu, który nie milknie.

Daria Euzebia miękko prowadzi dialog.

– A na długo kuzynka wyjechała?

– A nie wiem. Pojechali na wakacje. Spakowali walizki i wyjechali, i mnie zostawili. Ja, jak tylko zjem, pokręcę się po domu, to wychodzę, bo telewizor coś nie działa.
– A co mu jest?
– A jak włączę to tylko paski, a zresztą to dobrze, po co mi telewizor, kiedy jak zjem, to

tu wychodzę do ludzi.
A ja tak milczę i słucham, i nawet wzrok odwracam, gdzieś w dół, gdzie trawy zasłane kapslami od piwa.

– A dobrze jak tak bujam? – pyta mnie Uśmiech.

– Trochę niezręcznie.

– A czemu?

– Z racji różnicy wieku i w ogóle niezręczność czuję.

– Niepotrzebnie.

I zamykam oczy. I mówię sama sobie. To, co się dzieje, przyszło samo. Nie chciałam tego, a jednak przyszło. Po coś. Dla czegoś. Weź to. I emocja, która do gardła szła, rozpuściła się. I inaczej już słucham tego monologu przerywanego pytaniami Darii Euzebii. I już tak mnie nie irytuje to bujanie: od stanu odlotu do stanu wymiotu.

– Ja to mam osiemdziesiąt lat prawie.

– A nie wygląda pani. Naprawdę. Góra siedemdziesiąt.
Obie z Darią Euzebią kiwamy głowami na potwierdzenie. Uśmiech jeszcze bardziej się rozszerza.

– Dbam o siebie. Włosy czeszę. Jak kuzynka była, to farbowałam jeszcze. Paznokcie sobie robię. Kremem twarz smaruję.
Patrzę na Uśmiech. Rzeczywiście. Zadbana. Czyściutka. A w oczach iskierki. Uśmiech drobną dłonią, z pomalowanymi dokładnie na ciemnoczerwono paznokciami, gładzi moją twarz. Uwodzi mnie spojrzeniem. Może dlatego, że wyglądam jak chłopak. Może kogoś jej przypominam. Mimo wszystko znowu spuszczam wzrok zawstydzona. Patrzę na Darię Euzebię, a ona uśmiecha się do mnie. Czyżby ten uśmiech był jak zakaźna choroba?

– My do kina idziemy. Musimy już iść.

– A to jeszcze chwilę pobujam tylko i pójdę, może do tych młodych porozmawiać.

Na pożegnanie nie mogę się powstrzymać, przytulam Uśmiech i całuję ją w pomarszczony policzek. Iskierki w jej oczach wybuchają. Gładzi moją twarz. Dużo zdrowia, wszystkiego dobrego i do następnego spotkania – oddalamy się od siebie.

– To było dziwne spotkanie – mówię.

Daria Euzebia patrzy na mnie i już nic nie mówi.

Monika Rak (1971) – aktorka, performerka, slamerka, dramatopisarka, artaktywistka lesbijska, teatrolożka, 2/2 Damskiego Tandemu Twórczego, współzałożycielka Stowarzyszenia Sistrum – Przestrzeń Kultury Lesbijskiej.

Dorota Detlaf – jest nomadką, która wierzy w zbawczą siłę permanentnego ruchu. Zakochała się w czarnogórskich, ochrowych górach, niebieskich, watykańskich rzeźbach i oślepiającym, stroboskopowym świetle techno. Jest płynną formą, rozmarza się na myśl o Drodze Mlecznej i mówi po niderlandzku. Oprócz wizualnej stymulacji, z intymnych stanów skupienia tworzy także krótkie, słowne formy.  Publikowała już w „Blizie” i „Stonerze Polskim”. Jej zachwyty można współodczuwać na @d.dorotka, a od niedawna dzieli się też tym, co tworzy na @doryohdory.