Mikołaj Świerkula – opowiadanie

Ilustrował: Jacek Vasina

Mikołaj Świerkula – opowiadanie

ODBICIE:

konstelacja w sensie jakim myślą astrologowie

patronuje narodzinom podmiotu

tworzy jego przeznaczenie – układ gwiazd obserwowany przez astrolabium – czyli gruntuje fundament

ten – to relacje rodzinne

struktura związku rodziców

ich napięcia

silny wpływ definiuje formułę przekształcania

                                                                       siebie

Trzeba pójść dalej Zuziu.

scenariusz wyobrażeniowy:
Ojciec był podoficerem na początku swojej kariery, pod-oficerem pozostał wraz z autorytetem raczej komicznym. Estymie towarzyszy dewaluacja od strony jemu współczesnych, mieszanina dzielności i błyskotliwości składa się na personę dość konwencjonalną. Żona, z którą mariaż wydał się rozsądnym wyborem, pochodzi ze znacznie wyższych sfer w hierarchii mieszczańskiej – zawdzięcza jej więc zarówno środki do życia, jak i prestiż. Kłótnia małżeńska jest czymś w rodzaju gry, której zasady formują się przez repetycje. Tutaj regułą jest wytykanie mężowi na słabszej pozycji startowej romansu z kobietą biedną sprzed okresu małżeńskiego oraz wyjątkowego przywiązania męża od czasu, gdy nie wyjął. On przeprasza umniejszając sobie i wadze romansu, przeplatając umizgi deklaracją. Być może nie brzmi to poważnie, ale sama „wpadkowość” uświadamiana od pacholęctwa oraz powtarzalność wywarła na podmiocie głębokie wrażenie.

Widzisz siebie?

Gabinet pachnie cygarami, kurzem, niesłychaną intuicją austriaka, za oknem słychać roznoszące się po okolicy regularne bicie dzwonów obwieszczających czas hałasem głębokich tonów każdej godziny dnia dźwięki wydobywają się z miedzi i żeliwa, wyznaczając początek i koniec spotkania – spotkania, na które wcale nie ma się ochoty, choć zwykle to właśnie powrót do domu stanowi ulubioną część dnia, gdy rówieśnicy wybiegali rozochoceni, te powroty znaczyła niepewność, a powolne uchylanie drzwi ukazywało przestronną sień, przedsionek, przedsmak, przedpole bitew – tam śle się awangardę, by zamortyzować siłę natarcia – przywitania, którego w miarę często dawało się uniknąć; raz, ponieważ nikt nie fatygował się witaniem, a raz, ponieważ udawało się w porę zrejterować do pokoju, zanim moc frustracji tragikomicznego trójkąta rodzinnego przeniesiona zostanie na przeciwległą kąta prostego małżeńskich ramion. A więc biec, biec, zostawić za sobą krzyki i wściekły, pełen jadu ton piekący porównaniami, do żywego przypalający retrospekcją – genialna selektywność jej pamięci. A on? Był naczyniem sukcesywnie wypełnianym, lecz do połowy pustym – pogodzony z niemocą sprostania ambicjom, zdający sobie sprawę z zależności i bycia jedynie szkieletem konstrukcji siebie, jaką chciał wznieść – do połowy pełen, nawet nad to, tak że ulewało mu się całe te, ściekało na gwarant jego godziwego bytowania w krowim stylu. Witam w świecie, gdzie dziecko było umową, narodziny podpisem, wypełnianie obowiązku tresurą.

Widzisz siebie?

W trakcie kariery, ojciec miał coś, co można nazwać kłopotem:
jak to bywało w zwykły czwartek, urżnął się jak co środę, a gdy obudził się we wtorek zorientował się, że przepuścił w karty fundusze regimentu, których był depozytariuszem z racji swych funkcji. Uratowała go niespodziewana pomoc i zawdzięczał swój honor, a może nawet swoje życie, przynajmniej w sensie kariery i roli, jaką mógł dalej pełnić, wyłącznie interwencji przyjaciela, który pożyczył mu sumę, jaką należało zwrócić, tym samym stał się jego salvadorem. Zbawstwo otaczało go zewsząd, stąd też nieustanne poczucie zawisłości i obsesja, iż każdy chce go wobec siebie zobowiązać. Charakter, nie pozwalając mu wyrazić się wdzięcznością lub podzięką (nawet w stronę nieba) za to, że ma wokół siebie ludzi, na których wsparcie może liczyć, wyrażał się poprzez podejrzliwość i niechęć – być może, jego duma nie była w stanie znieść braku finansowej niezależności, tak wymaganej od mężczyzny? A być może był po prostu bucem? – jednak umiał jakoś sobie tych ludzi zjednać, choćby na tyle, by mieć u nich wymierne, przeliczane plecy, na których mógł się oprzeć. Filar pionujący nie był wzniesiony jego rękami, próbował więc przyuczyć podmiot tak, by sam siebie produkował, zaszczepiając mu fiksację własnego  składu.

Konstelacja ojca:  kobieta bogolska/biedna kochanka oraz strata pożeniona z zależnością. Konstelacja matki: wiążąca na zawsze ciąża wychodząca za zniewolenie spokrewnione z niechęcią, do tego wartościowanie wyglądem.

Obie zostały odtworzone, gdy nadszedł czas małżeństwa. Wtedy rozpętała się nerwica.

Widzisz siebie?

Jeszcze inny element mitu rodzinnego: fiksacja, by zwrócić pieniądze Albertowi, aby tym, których najbardziej kochasz, nie przytrafiły się katastrofy wieszczone przez obsesję.

Chciałabyś oddać (za przesyłkę, której podróż opłacono za ciebie, przez panią Kasię z poczty) przez Alberta, wspaniałomyślnej Kasi, by ona w towarzystwie tegoż przelała ponownie kwotę, o którą chodzi Błażejowi, żeby ten sam zwrócił pieniądze biedniejszemu Albertowi – spełniając tym samym co do joty swoje przyrzeczenie, jakie złożył wobec rady konsorcjum. Zadośćuczyniasz biedniejszemu, z dwóch kochanków między, którymi się znajdujesz, godząc konflikt dziedziczny.

Co ciekawe, doskonale wiesz, że ani Albertowi, ani Błażejowi, ani Ani, ani Hani, ani Bartkowi, ani Akacjemu, których włączyłaś w tę hucpę, nic nie jesteś winna, a zalegasz tylko pani Kasi z poczty. Zaś gdyby scenariusz obsesyjny został zrealizowany, to na koniec tylko ona pozostałaby stratna, ale mimo wiedzy, nie zostanie zrealizowany ani jeden, bo cały czas gryząc się po paznokciach, stoisz tutaj, bo wolisz rozmawiać ze swoim lustrzanym refleksem, który zna cię najlepiej. Tak. Wszystkie twoje lęki, twoje fascynacje, frustracje, historie, marzenia. Jestem tobą z twoich snów. Jestem w tobie, a daję o sobie znać, gdy odsypiasz do południa albo osuwasz się na ziemię w kącie zniszczona wieczorem, albo nie jesteś w stanie spojrzeć na siebie w lustrze zohydzona wyobrażeniem siebie, które ci podsuwam. Czy lepiej powiedzieć – ty sobie podsuwasz. Jestem tym małym głosem, który mówi – tak – na gruz na dowóz, krzyczy z radości, gdy ktoś podaje, mówi – wypij piąte, dalej szepcze – wyżłop szóste. Możesz mnie nazywać złą, ale faktem jest, że obie nimi jesteśmy. Za to ja? Ja jestem czymś więcej, kicia. Znam wszystko, co twoje. Sekrety mroczne i lepkie, jak to, że przez miesiąc podtruwałaś rodziców, dodając małe ilości rtęci do czajnika, albo że planowałaś, co by się stało, gdyby cię wydziedziczono i czy warto przedkładać stypendium socjalne od państwa nad spadek albo że włamywałaś się domów dla zabawy, ale i te neurotyczne, o których ciągle myślisz: jak z braku wiary w siebie wymyślasz historie, aby zainteresować sobą ludzi, gdzie chowasz słodycze, albo jak obsesyjnie poprawiasz sobie włosy, cały czas zdjęta strachem, że w ten sposób osłabisz sobie ich cebulki i przedwcześnie wyłysiejesz, albo jak przemienia się to w faktycznie odczuwany ból włosów, mimo że nie mają nerwów i wiesz, że to niemożliwe, że się nie dzieje, a jednak jest, wiem, jakie to uczucie, gdy palce na zmianę ogromnieją, maleją, miękną i twardnieją, a ich tarcie o siebie sprawia, że masz wrażenie, jakby ktoś grał ci na żyłach smyczkiem, w kości wchodził drut, a każdy z nich jest obcy, a każdy z nich jest śliski, a każdy z nich w dotyku przypomina patyk, albo to, że nigdy nie postrzegasz siebie w lustrze dwa razy w ten sam sposób i boisz się, że pewnego dnia w ogóle się nie poznasz.

Swoją drogą świetnie wyglądasz. No wiesz co? Nie krzyw się. To, że wyglądamy tak samo, nic nie zmienia. Mogłabyś zwyczajnie przyjąć komplement, jak raz go, w końcu, otrzymasz. Śmieszne, że faktycznie rządzą tobą ukryte siły, które podstępnie podsuwają ci myśli, a nikt ci nie uwierzył, co? Skoro ja tyle wiem, to czemu ty nie? Ponieważ ja niczego nie tłumię. Robię listy rzeczy do zrobienia, ćwiczę, medytuję, nie udaję. I ostatecznie składam wszystko razem. Jestem depozytariuszką wszystkiego, co ci się przytrafiło od dnia narodzin. Nie mów, że nie zastanawiało cię nigdy, jaka byś była, gdybyś czegoś nie zrobiła? Nie ćpam, nie piję, nie wciągam kleju, nie użalam się nad sobą, bo nic mnie nie dotyka ani nie dotyczy, ale też dlatego, że wiem, iż nic się „po prostu” nie przydarza. Wiem, że to, co boli najbardziej, jest tym, na co ma się wpływ, wiem i umiem kierować sprawami tak, by uzyskać to, co chcę. Manipuluję, kłamię bez przerwy, nawet teraz kłamię, bo przecież nie da się robić czegoś bez przerwy. Nikogo nie potrzebuję, a to, co muszę zrobić, to zabić tę część nas, której nie lubię, tak, by żyć bez tych wszystkich ograniczających błahostek jak fizjologia, moralność czy emocja. A rozmawiam z tobą, bo sama nie dojdziesz do niczego. Pomyśl tylko, byłybyśmy wolne! Poczuj siebie. Wypełnij serce nienawiścią, skoncentruj się na tym, czego tak nie znosisz: alergii, gryzoni, niedojedzonych posiłków, brudnego zlewu, sikaczy, pomidorowego soku, ludzi, którzy zagradzają ci drogę albo stoją po lewej stronie ruchomych schodów, swojej figury, kolejek, rozmów przy kasie, kaca, sztucznej uprzejmości, fajności, popularnych dzieciaków, celebrytów wolnego metabolizmu,  stereotypowych, mocnych męskich dłoni, pewnych siebie bubków, wiecznie grających spektakl kabotynów, patriarchalnych struktur, oczekiwań,  patronizowania, chujowej trawy, moralizatorstwa, tych, którzy zawsze chcą pogadać, reklam, smalltalk-u, kiczowatych butów na obcasie matki, jej wydatnych piersi i gładkiej cery, powodzenia życiowego, każdego kolesia, który myśli, że może cię posiąść, propozycji bez pokrycia, wizji rodziny z trójką dzieci! Ale dość tych żałości. Wiedz, że cały czas będę cię obserwować, będę ci radzić i jak raz, zamiast podrzucać ci te wszystkie neurozy, pomogę ci poczuć się swobodnie i gdy będziesz chciała być już wolna od każdej życiowej durnostojki, podejdziesz tutaj, wiem to, zrzekniesz się kontroli, a ja cię wciągnę, pochłonę, wygłodniała od tak dawna. Zamienię się miejscami. Czekam, Zuziu.


Mikołaj Świerkula – myśli o poezji jako rytmizowanej, płynnej, emocjonalnej, gęstej mowie. Pasjonuje go wers długi, jako ten, w którym konieczne jest wyczucie rytmu, kondensacja znaczeń, wolność myśli i słowna żonglerka. Ostatnio: nałogowo poznawał bezdomne osoby, interesuje się tekstami Thelemy, symboliką alchemiczną i teorią monomitu, jeździł po Polsce szukając wydawcy, niechęć do metafor. Publikował w magazynie Szajn.

Jacek Vasina (ur. 1998) – absolwent I Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie, student School of Form w Poznaniu. Zajmuje się ilustracją, malarstwem i projektowaniem. Instagram: @jacekvasina