Michalina Cendrowska – opowiadanie

Ilustrowała: Maria Klefas

Michalina Cendrowska - opowiadanie

 

Ukrop

Żyjemy z rodziną na trochę ponad pięćdziesięciu metrach kwadratowych. Mieszkanie znajduje się w jednym z bloków ustawionych tak blisko siebie, że sąsiedzi mogą zaglądać sobie do okien. Trzy od północy są nasze. Matka przy każdym święcie z dumą powtarza, że taki przyjemny klimat w środku zawdzięczamy właśnie oknom od północy.

Tylko że tu w środku chyba tylko matka dobrze się czuje. Czyści, zmywa, szoruje, układa, przestawia meble. Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi – mówi i zdejmuje gumowe rękawiczki. Jest totalnie zafiksowana na punkcie tych okien. Myje je średnio trzy razy częściej niż sąsiedzi z naprzeciwka. Stawia w nich kwiaty, których nazwy przelatują mi z jednego ucha do drugiego i nigdy nie zostają w pamięci. Upycha je, doniczka przy doniczce. Codziennie je zdejmuje i układała z powrotem, żeby zetrzeć kłębiące się pod nimi kurze. W zależności od pory roku, matka wymienia w oknach dekoracje. Najgorsza jest zawsze Wielkanoc. Upstrzone tandetnymi kurczaczkami i jajkami firany któregoś razu przeciążyły karnisz i pociągnęły za sobą wszystkie doniczki, które bez zachwiania łupnęły o podłogę.

Miałam wtedy siedem lat i właśnie wypadały mi zęby mleczne. Brat przykładał mi do policzków narzędzia ojca, a stary klął coraz bardziej. Próbował założyć matce w oknach żaluzje, które rozpadały się w rękach już na etapie montażu. Siedzieliśmy wszyscy w salonie, skubaliśmy jajka i śledziliśmy wiadomości, oczywiście poza ojcem, który toczył z telewizorem bitwę na głosy. Stary próbował wwiercić się w futrynę i wciąż nie mógł, a babcia próbowała dać wiadomości głośniej, co też już nie było za bardzo możliwe. Papież jest w stanie krytycznym – padło z ust dziennikarza, jak grom z jasnego nieba, który, dzięki Bogu, oszczędził nasz telewizor. Później nastąpiła chwila ciszy.

Matka przechyliła szklankę z czarną kawą, aż po same fusy i wysłała ojca z całym majdanem z powrotem do piwnicy. Zaparła się i przymocowała do ściany karnisz z firanami, a do firan jajka i kurczaki. Około wieczora do salonu przygnał nas znowu jakiś rumor. Chwilę potem ojciec ponownie bił się z telewizorem na głosy. To wcale nie były miłe święta i wbrew temu, co mówiła matka, okna od północy nic nie ułatwiały. Stara wersalka trzeszczała pod plecami dorosłych. Kilka godzin później w wiadomościach ogłosili śmierć Papieża. Polaka.

Matka zawsze przeczuwała takie rzeczy na parę chwil przed nieszczęściem. Świat dawał jej ciche sygnały, które tylko ona umiała odczytać. Tak właśnie było z tym karniszem. Papież zawsze mówił do wiernych z takiego okna – mówiła i zakreślała rękoma ramy, w których miała znaleźć się postać przywoływanego post mortem Jana Pawła. No i już nie przemówił, taki był słaby. I tu z tego okna, w dniu jego śmierci – tu zawsze pokazywała na karnisz. Bóg mi świadkiem – tłumaczyła w salonie sąsiadom.

***

Każdego dnia mała katastrofa. Jak nie wylew, to sraczka – tak mama mówiła. Albo że nieszczęścia chodzą parami i wtedy znacząco kiwała głową na mnie i na brata. Po feralnych wydarzeniach z Papieżem w naszym domu klimat zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i znowu – okna od północy w niczym nie pomagały.

Żyliśmy na ostatnim piętrze, więc pod naszym dachem i tak gotowało się jak w garnku. Latem w naszej kuchni roiło się od much. Dogorywały między doniczkami albo leciały do topniejącego na słońcu masła. Brzydziłam się tych tłustych, pijanych owadów i gromadziłam je w zbiorowym grobie pod talerzem z owocami, dopóki matka się nie zorientowała. To było jakieś święto, Matki Boskiej Zielnej chyba, bo moja babcia jest Maria, matka miała wtedy wizję, by w miejsce talerza z owocami dać salaterkę pomidorów. Wyciągnęła mnie za ucho na stragan, a sama pozbywała się tego tałatajstwa. Później dostało mi się za to, że pomidory kupiłam zbyt zielone i ze zbyt twardym środkiem.

Matka ciągle mówiła o tym przy stole i przepraszała za mnie, a wtedy goście uspokajali ją, że wszystko, co przygotowała jest jak zawsze najlepsze, choć salaterkę pozostawili prawie nietkniętą. Co ty masz w głowie, pomidorów się nie daje do lodówki – matka przecięła mi drogę i kazała odstawić owoce w inne miejsce.

Według matki dojrzewałam szybko, jak te pomidory na stole. Tylko rozum gdzieś co chwila gubiłam. Człowiek musi gdzieś zapuścić korzenie, a nie tak co chwila odlatywać myślami – mówiła i wkładała do buzi papierosa. Ja nie widziałam żadnej korelacji między mną, a tymi gnijącymi już powoli pomidorami. Chyba że matka robiła mi wcale niedyskretne aluzje do małych piersi. Tylko że nawet te przeklęte pomidory już puszczały powoli soki, a ja jeszcze nie.

W końcu zrobiłam się czerwona jak one, tam między nogami. Matka wyprawiła mnie wtedy do szkoły w dziesięć przykazań pochwowych oraz siedem grzechów głównych sromu. Wiwisekcja torebki mojej matki: wizytówki od lekarzy, święte obrazki, notesy z adresami. Grzebała więc w szafkach, szukając podpasek. W końcu zawinęła mi rolkę papieru toaletowego w folię. Pilnuj tylko tego, szczelnie ci to na dno plecaka włożyłam – pokazywała palcem. Żeby nikt nie zobaczył jak idziesz się zmienić, to możesz pójść do toalety z plecakiem – mówiła. Leć szybko zmień tę sukienkę na grube spodnie – grzmiała. I najważniejsze. Tu ściszyła głos i zbliżyła usta do mojej twarzy. Zrobiła się duża, wielka. Kolumnowa matrona. Pachniała czarną kawą i snem. No wiesz, teraz zmieniać się będzie nie tylko twoje ciało… In excelsis Deo. In excelsis Deo. Pomidory umierały, rodziły się, zieleniały i puszczały soki, a ja nie, czemu akurat teraz. Przez długie lata tępo wlepiałam wzrok w odlany plastik między nogami lalki i myślałam, że mój dół też jest jakoś scementowany. Dlaczego akurat dziś wtargnęli tam czterej jeźdźcy apokalipsy i zostawili po swojej bitwie soczystą plamę na pościeli?

***

W Polsce do władzy doszedł człowiek o imieniu, które głównie kojarzyłam z komiksów dla młodzieży. Zgodnie z tym, jak wróżyła moja matka, w kraju wszystko zmieniało się na gorsze. Również sytuacja w moich majtkach. Skoro wszystko miało tendencję spadkową, nie rozumiałam, dlaczego akurat ja dorastam. Powinnam odrastać. Odrastają mi przecież włosy, odrastają piersi. Odrastają mi z głowy, jak macki, coraz gorsze myśli, których coraz bardziej się wstydzę.

Po lekcjach ze wszystkiego wyspowiadałam się Agacie, tej co w szatni od WF-u robiła za inspekcję do spraw włosów łonowych i pierwszego okresu. Teraz czekała na mnie z garścią skradzionych truskawek spod społema. Zamachała mi na przywitanie i ze skruszoną miną powiedziała, że jak go zamkną, to już będzie grzeczna, bo boi się kamer w nowych sklepach. Całą drogę skarżyła mi się, że nigdy nie wiadomo, co później robią z nagraniami.

Agata miała to do siebie, że często mówiła takie rzeczy, którymi dość szybko wpędzała mnie w zażenowanie. Ciągle głośno gadała o seksie albo wszędzie węszyła spisek, jak moja matka, tylko przyjaciółce jakoś ciężej takie rzeczy wybaczyć. Agata paplała, a ja skupiałam swoją uwagę na bólu i na owocach, pozostawiających na dłoni lepki sok.

Weszłyśmy do drogerii, która właśnie kończyła swoją działalność przy pasażach i przenosiła się do galerii handlowej. Przyciągnęła nas dużym napisem SALE. W środku zataczałyśmy koła między stoiskami z kolorowymi szminkami i cieniami do powiek. Agata na cały sklep tłumaczyła mi, jak prawidłowo aplikować tampon, i że to w ogóle nie boli, mimo że, jak pęcznieje, to jest nie węższe od obwodu penisa w zwodzie. Przez resztę drogi opowiadała mi o swoim doświadczeniu z chłopakami, które nabyła w swoim długim, piętnastoletnim życiu. A ja przy każdym zwrocie akcji ściskałam ucho siatki z zakupami.

Rozluźniłam się dopiero, kiedy usiadłam w cichym mieszkaniu. Zajrzałam po kolei do każdego pokoju. Wszyscy byli w pracy. W telewizji leciał teleturniej za teleturniejem. W kuchni, mimo rozwieszonego na lampie lepu na muchy, roiło się od robactwa.

Poszłam do toalety i dopiero tam odwinęłam z folii paczkę tamponów. Wzięłam jeden do ręki i włożyłam go pod kran z letnią wodą. Byłam ciekawa, czy namiękły kawał waty rzeczywiście jest w stanie przynieść jakąś przyjemność, ale mój tampon rozrósł się do niewyobrażalnych rozmiarów. Trzymałam go za sznurek, jak zdechłego szczura za ogon. Był wielki i obracał się wokół własnej osi. Rzuciłam go z obrzydzeniem w kąt, ale on odbił się w moją stronę.

Byłam przerażona. Nie wiedziałam jak go ujarzmić. Próbowałam odtworzyć w swojej głowie instruktaż Agaty. Zdjęłam najpierw majtki i wytarłam nimi krew. Zawinęłam je w foliową torebkę i wyrzuciłam do śmieci, żeby mama przypadkiem nie znalazła ich w koszu na pranie. Przez cały ten czas szczur wierzgał swoim tłustym, włochatym ogonem. Położyłam lewą nogę na drewnianej desce od sedesu, prawą ręką sięgnęłam tam, w dół i zrobiłam miejsce dla szczura. Zamknęłam oczy i… Przełknęłam gulę w gardle i za babcię, za tatę, za mamę, za brata, popchnęłam szczura do środka i ani pisnęłam. Nie wypadało mi, kiedy z przyciśniętym do ściany policzkiem, ni to z uśmiechem, ni to w zadumie, wszystkiemu przyglądał się Papież. Polak.


Michalina Cendrowska – ur. 1997 r. w Płocku. Absolwentka poznańskiego kulturoznawstwa. Obecnie studentka sztuki pisania na UAM oraz tańca na AWF w Poznaniu. Zaangażowana w działania społeczne i aktywistyczne. W twórczości poszukuje punktów wspólnych dla ruchu, słowa i aktywizmu.

Maria Klefas – jest studentką psychologii na UKSW. W wolnym czasie pomiędzy studiami a pracą – jeździ na desce, czyta książki, robi kolaże lub zwiedza architekturę brutalistyczną. Stara się jak najbardziej rozwijać swoje pasje i próbować sił w nowych obszarach. Kolaże zaczęła robić analogowo, jednak z nadmiaru ścinek w domu, przeniosła się na digital. Gdy ma wolny wieczór próbuje coś sklejać i cieszyć oko. Lubi, gdy inni również mogą z tego korzystać, dlatego zaprasza do oglądania.