Mateusz Chról – opowiadanie

Ilustrowała: Katarzyna Jankowiak

Mateusz Chról – opowiadanie

Mój nowy tata

/

Mrówki niezwykle rzadko (śmiem twierdzić, że nawet nigdy) bywają przyczyną konfliktów małżeńskich. Perypetie mojej rodziny postanowiły obalić tę, jakby się mogło wydawać, trywialną prawdę. Zaczęło się od niewielkiego kopca piasku w ogródku. Mrówki opanowały pół powierzchni naszej działki, ale ich nienasycenie powiodło je aż do samego domu. Najpierw urządziły się w doniczkach z kwiatami, potem opanowały śmietnik, następnie lodówkę i całą kuchnię. Niewiele później były wszędzie – pod prysznicem, w sedesie, w pokoju dziennym, na kanapie przed telewizorem. Kiedy kładłam się spać, wchodziły mi do uszu i próbowały tam budować mrowisko.

Mama kilkukrotnie prosiła ojca, żeby zajął się mrówkami. Wszelkie preparaty, czy to w formie spreju, czy proszku, były skuteczne przez bardzo krótki czas albo w ogóle nie zdawały egzaminu. Tato zupełnie nic sobie z tego nie robił. Udawał, że nie zauważa mrówek w obiedzie, w kawie czy we włosach. Jedyne, na czym mu zależało, to kajaki. Był mistrzem kajakarstwa, wygrywał zawody, miał medale, puchary i tak dalej. W domu był pokój z kajakami – całe cztery ściany obładowane kajakami, niczym dewocjonaliami w mieszkaniu starej bigotki. Było to jedyne pomieszczenie w miarę czyste, bo regularnie i starannie dezynfekowane przez ojca.

Stało się jasne, że tak dłużej nie da się żyć. Nie wiedzieć czemu, wszystkie dotychczasowe problemy w relacji moich rodziców skumulowały się w mrówkach. Doprowadziło to do złożenia przez mamę papierów rozwodowych i obwieszczenia, że jej nowym partnerem będzie Mrówkojad. Mama była dyrektorką miejskiego zoo. W takich okolicznościach znalezienie kochanka-mrówkojada było kwestią czasu.
– Dlaczego mi to robisz? Mówiłem, że niedługo pozbędę się tych mrówek! Chcesz zniszczyć nasze małżeństwo z tak głupiego powodu? – kwilił bezradny tatuś.
– Zamieniłeś nasz dom w mrowisko! – krzyczała mama.
– To nie ja, tylko mrówki!
– Poprawka! Pozwoliłeś, żeby mrówki zamieniły nasz dom w mrowisko! – mamie napłynęły łzy do oczu. – Budzę się w nocy, duszę się, bo mrówki zatykają mi nozdrza! Mam tego dość, rozumiesz? Dość!
– A ja nie mam dość? Też mnie wykańcza ta cała sytuacja z mrówkami, ale to nie powód do rozwodu!
– Nie potrafisz zadbać o dobro i bezpieczeństwo rodziny! Ktoś musi zająć się mrówkami, a jeśli to nie będziesz ty, to będzie to ktoś inny. Mrówkojad jest idealnym kandydatem, nikt tak jak on, nie nadaje się lepiej do tej roli! – komunikowała wyraźnie, że to na małżonku spoczywa obowiązek pozbycia się tego bałaganu.
– Mrówkojad? Ja też potrafię zjadać mrówki! Patrz – krzyknął zdesperowany, po czym zaczął wygrzebywać mrówki z ziemi w doniczce i wkładać je do ust, wysuwając język.
– Twój język nigdy nie dorówna językowi mrówkojada! Nie ośmieszaj się, Jacek.

//

Nie mogę powiedzieć, że nie rozumiałam, dlaczego matka to robi – lata bierności ojca doprowadziły ją do tej decyzji. A mrówki? Mrówki przelały jedynie czarę goryczy. Zastanawiało mnie tylko, czy kocha pana Mrówkojada autentyczną miłością, czy też zależy jej wyłącznie na pozbyciu się mrówek. Wykluczałam tę drugą opcję, ponieważ mama nigdy nie traktowała ludzi instrumentalnie, jako narzędzi do zaspokajania celów. Niemniej perspektywa eliminacji mrówczej plagi była jednym (chociaż nie jedynym) z kryteriów doboru przyszłego partnera.

///

Tamten dzień nie miał w sobie nic szczególnego, ale atmosfera spowodowana rozstaniem była przygnębiająca. Tato nałożył na siebie kurtkę, zaczesał włosy przed lustrem i zaczął przenosić kajaki do ciężarówki. Nie zabrał ze sobą niczego innego, reszta jego rzeczy została w domu. Nagle do drzwi wejściowych zadzwonił dzwonek.

DING DONG

– Tylko nie rób scen, przyjmij tę sytuację z godnością i zachowuj się jak dorosły człowiek – powiedziała profilaktycznie mama, widząc strach w oczach ojca.
– Dzień dobry, cześć – powiedział stojący w progu Mrówkojad ubrany w wytworny płaszcz i kapelusz. – Jestem Grzegorz, ale mówcie mi Grzesiek.
– Cześć. Jacek – powiedział ojciec i podał mu rękę.
– Witaj, Grzesiu – dodała mama.
– Ty musisz być Ania – podszedł do mnie, ściskając nachalnie dłoń.
– Tak, cześć – napięłam wargi w sztucznym uśmiechu. – Miło mi.
– Możesz mówić mi tato albo Grzesiek. Jak wolisz – dodał.
– Chyba jednak wybiorę drugą opcję. Przynajmniej na razie.
– Jasne, rozumiem to – wówczas zwrócił się do ojca. – Słuchaj, Jacek, jest mi naprawdę przykro z powodu tej sytuacji i twojego położenia. Nie chcę, żebyś się obwiniał. Pamiętaj, że miarą wielkości człowieka są porażki, które przezwyciężył – oznajmił z zupełną powagą mrówkojad, czym wszystkich zdezorientował.
– Eee… Dzięki,  Grzesiek, jesteś wporzo gościu, ale oszczędź sobie takie banalne frazesy. Nie oczekuję twojego współczucia ani zrozumienia sytuacji – odparł ojciec, mając słuszność w tym, że takie teksty nie brzmią poważnie, ale śmiesznie i pretensjonalnie.
– No dobra – Grzesiek, wyraźnie zbity z pantałyku, nie wiedział, jak zareagować. Rozglądał się dookoła siebie, przez chwilę milcząc. Po kilku sekundach dostrzegł ciężarówkę wypełnioną kajakami – widzę, że jesteś pasjonatem kajakarstwa. Może chcesz wybrać się kiedyś razem na spływ, no wiesz, tak dla ocieplenia stosunków?

Ojciec nie odpowiedział, parsknął śmiechem i odwrócił się na pięcie, zmierzając do pojazdu. Nie kwapił się również na pożegnanie z nami. Mama zamknęła za nim drzwi.

– Dobra. Delikwenta mamy z głowy, a teraz przejdźmy do rzeczy – rzucił mój nowy tata, zacierając dłonie – Aniu, zrobisz mi herbatę?

Miał opatentowaną własną metodę. Kazał położyć na podłodze w salonie ogromny styropianowy panel i wetknąć w niego sto czerwonych, malinowych lizaków oblanych miodem (smak nie miał znaczenia dla mrówek, ale dla mrówkojada już tak). Niebawem mrówki zaczęły kłębić się na przyrządzonych przeze mnie i mamę bombach cukrowych. Wówczas wkroczył Grzesiek i w ekspresowym tempie pochłonął je swoim nieprzyzwoicie długaśnym jęzorem.

Wieczorem było już po sprawie. Siedzieliśmy na tarasie z mamą i Mrówkojadem, który pił słodką jak diabli lemoniadę, nie zważając na gigantyczną porcję glukozy dostarczoną wcześniej do organizmu.

– Grzesiu, jeszcze raz dziękuję za pomoc. Jesteś taki kochany – słodziła mu mama.
– To drobnostka, przyjemne z pożytecznym, jak to mówią – zaśmiał się.

// //

Od tamtej pory mama była wyraźnie weselsza i spokojniejsza. Kiedy w końcu nie miała mrówek w nosie, zaczęła się wysypiać. Niestety, sielanka nie trwała długo, ponieważ w przeciągu kilku najbliższych tygodni mrówki przystąpiły do ponownego ataku. Grzesiek powtórzył wcześniejszą procedurę, ale jej skuteczność utrzymywała się bardzo krótko. Koszmar cyklicznie powracał, dając jedynie drobne momenty wytchnienia. Matka znów czuła się zaniedbywana, cała uwaga jej nowego mężczyzny koncentrowała się na spożywaniu mrówek. Zawsze, po przeprowadzonej eksterminacji, kiedy udawało mu się zwalczyć główne ognisko inwazji, szukał insektów w najróżniejszych zakamarkach – pod lodówką, dywanem czy meblami. Zdarzało mu się wywracać dom do góry nogami, rozwalać kubeł ze śmieciami, paskudzić wszystko dookoła, żeby dopaść chociaż jedną. Jeżeli nie dorwał żadnej w ciągu dnia, stawał się rozdrażniony, a nawet agresywny. Rzadko sypiał, bo nocami prowadził ekscesywne poszukiwania godne narwanego kokainisty.

Wpadłyśmy z deszczu pod rynnę. Mama znów zrobiła się smutna i znerwicowana, na stole w salonie zgromadził się stos ulotek i książek na temat mrówkoholizmu. Starała się posłać Grześka na detoks, terapię, grupę wsparcia, cokolwiek. Ignorował każdą prośbę, zaprzeczał temu, że jest uzależniony, koncentrując całą uwagę na zaspokajaniu pragnienia pochłaniania jak największej ilości mrówek. W dodatku sam problem z tymi nieznośnymi insektami się zaostrzył – ich liczebność rosła wykładniczo, czego zupełnie nie mogłyśmy zrozumieć.

// // /

 Któregoś dnia, schodząc do piwnicy, odkryłam, że za starą, butwiejącą szafą znajdują się liczne formikaria (sztuczne mrowiska), w których gnieżdżą się niewielkie dawki mrówek. Wyglądało na to, że Grzesiek hoduje mrówki, przetrzymuje je, a kiedy spałaszuje uprzednio rozprzestrzenioną kolonię, wypuszcza do domu nowe, żeby się rozmnożyły. Byłam zszokowana. Kiedy to wszystko odkryłam, wiedziałam, że muszę jak najszybciej poinformować mamę.

Na szczęście wystarczył jeden telefon, żeby mrówkojad wrócił do zoo. Grześka zabrało z powrotem dwóch goryli. Mrówkojad stawiał czynny opór, wierzgając, gryząc i klnąc. W końcu zastosowano środki przymusu bezpośredniego – goryle potraktowały go paralizatorem, spacyfikowały i zamknęły w klatce. Przykro było patrzeć na to wszystko, jak w przeciągu kilku minut mój stary-nowy tata objawia się w całej swej nędzy – jako istota bezradna i poniżona przez własny nałóg. Jednak jeszcze gorzej czułam się, kiedy patrzyłam na zapłakaną, szczękającą zębami z rozpaczy mamę. Razem wylądowałyśmy w punkcie wyjścia, bez Grześka, bez taty, skazane na gehennę w mrówczym pandemonium.

Mateusz Chról – publikował różnego rodzaju teksty pod pseudonimami i własnym nazwiskiem m.in. na łamach pism: „Fragile”, „artPAPIER”, „Ethos”, „Akcent”, „Twórczość”, a także w „Helikopterze”. i „Gazecie, która musi się ukazać”. W swojej twórczości prozatorskiej stara się łączyć poetykę absurdu z logiką i racjonalnością.