
Mario Wirz – opowiadanie (przeł. Ewa Mikulska-Frindo)
Mama
pamięci Anne-Marie Wirz
— Dobrze chociaż, że jej ojciec nie żyje. Pan radca był takim eleganckim mężczyzną. Niewiele zostało z tej dumnej rodziny — ściszonym głosem mówią mieszkańcy miasteczka za plecami mojej czterdziestoletniej matki. Okna malowniczych domów z pruskiego muru to oczy, które wszystko widzą. Zza firanek słychać głosy mówiące o plotkach i skandalach, którymi żywi się Frankenberg.
— Słyszała pani? Wirzówna dała sobie zrobić bękarta. Czterdzieści lat na karku, a głupia jak podlotek.
W szóstym miesiącu ciąży mama prawie nie wychodzi z domu, nie może znieść tych szyderczych spojrzeń. Jeszcze przez trzy miesiące będę zanurzony w ciemnej mgle wstydu z dala od tak zwanego dziennego światła.
— To twoje brzuszysko przynosi mi wstyd. W szkole wszyscy się ze mnie śmieją. Nie mogłaś przynajmniej znaleźć sobie nieżonatego faceta? — biadoli moja szesnastoletnia siostra.
— Trzeba się było pozbyć problemu. W Holandii jest wielu lekarzy, którzy potrafią to dyskretnie załatwić. Teraz jest już na to za późno. W każdym razie w tym domu nie będę tolerować twojego postępku. Oddaj dziecko do adopcji — złości się moja babcia. Mama wróciła do niej czternaście lat temu z dwuletnią córką po samobójstwie męża, jako wdowa pozbawiona środków do życia. Młody podporucznik nie mógł znieść tego, co widział na wojnie. W oczach nazistów jego wrażliwość jest hańbą. Ponieważ nie poległ na „polu chwały”, państwo odmawia mamie przyznania renty, którą bez wahania daje każdej wdowie po nazistowskim oficerze.
— Zapytaj w szpitalu, czy nie możesz przyjść wcześniej. To twoje brzuszysko naraża nas na śmieszność — mruczy babcia, uśmiechając się do wnuczki. Nie będąc jeszcze na tym świecie, zaczynam się go bać.
Po moich narodzinach matka cierpi na gorączkę połogową, rodzaj poporodowego powikłania, które w 1956 roku jest jeszcze dość rzadko diagnozowane. Ta gorączka to ogień wstydu. Jego płomienie trawią strach mamy przed życiem. Na stosie ohydnych pomówień gasną jej nadzieje, że wielkoduszność i szlachetność w końcu zatryumfują nad drobnomieszczańskimi zasadami.
Ograniczone horyzonty właścicieli ogrodowych krasnali, codzienny terror małego miasteczka. Pogarda rodziny i ból znoszony w samotności powodują gorączkę, w którą mama popada. Może jest ona przyczyną rosnącej apatii mojej wychowanej do niesamodzielności matki, która po czterdziestce wciąż jeszcze przyjmuje rolę posłusznej córki. Może dręczy ją zaburzony obraz siebie samej, wstyd, że jest finansowo zależna od mojej babci, brakuje jej energii i wiary w siebie, by rozpocząć własne życie.
Lekarze pomagają jej pozbyć się zagrażającej życiu gorączki, lecz nie wstydu. Jej syn spędza pierwsze trzy lata życia w domu dziecka oddalonym o trzydzieści pięć kilometrów od Frankenbergu. Jego mama nie znajduje w sobie siły, żeby obronić się przed dominacją swojej matki. Lecz kiedy jakieś amerykańskie małżeństwo chce mnie adoptować, mama nie wyraża na to zgody.
Babcia w końcu ustępuje i pozwala mamie zabrać mnie z domu dziecka. Moja siostra wyjechała już z miasteczka, aby założyć rodzinę u boku starszego o dziesięć lat męża. Dlatego serce upartej starszej pani otwiera się na głodnego miłości wnuczka. Nie może on uwierzyć w swoje szczęście, że nagle ktoś jest dla niego czuły i troskliwy, a świat kręci się wokół niego. Mama i babcia rywalizują o moje względy. Jestem oczkiem w ich głowie, ich księciem, najcenniejszym skarbem.
Książę wstydzi się, że, mając sześć lat, wciąż jeszcze się moczy, lecz babcia i mama scałowują chłopięcy wstyd z jego policzków, wynoszą go na tron bezwarunkowej miłości.
Krótko przed rozpoczęciem przeze mnie szkoły babcia umiera, pozostawiając po sobie masę długów. W swojej wyuczonej naiwności matka nie zdążyła w porę odrzucić nieszczęsnego spadku. Przez całe lata będą ją dręczyć ci, którzy ochoczo udzielali kredytu rezolutnej wdowie, nigdy nie sprawdzając wiarygodności rozrzutnej starszej pani. Zrozpaczona mama oferuje bezlitosnym wierzycielom miesięczne raty, które przekraczają jej finansowe możliwości. Pod koniec tego nieciekawego rozdziału jej życia musi złożyć przed sądem wniosek o niewypłacalności. To oczywiste, że małomiasteczkowa społeczność odczuwa wówczas radość z cudzego nieszczęścia.
Przeprowadzamy się do małego mieszkania. Mama stawia czoła chronicznemu brakowi pieniędzy z poezją i humorem. Kiedy na obiad jest tylko chleb z dżemem, ozdabia stół kwiatami, które zebrała na łące. Wesoło się uśmiecha. Karmi moją wyobraźnię fantastycznymi historiami. Królowa i książę ucztują w okazałym pałacu. Dookoła światła. Życie we dwoje jest jasne i szczęśliwe. Zostawiamy za drzwiami szary, pełen zawiści świat małego miasteczka.
Na karteczce, którą dała mi mama, nie ma jabłecznika, lecz nie mogę się oprzeć pokusie. Pani Grünert, mrukliwa właścicielka sklepu na rogu, z wahaniem pakuje zakupy do torby, zgadując po mojej czerwonej jak burak twarzy słowa, które za chwilę wydukam z pamięci. Słyszy je nie po raz pierwszy.
— Mama przesyła serdeczne pozdrowienia i bardzo panią prosi, żeby wszystko zapisać na zeszyt — jąkam się ze wstydu, bo w sklepie są inni klienci, którym nie umknie żadne słowo.
— Wirz i jej bękart są biedni jak myszy kościelne — słyszę, jak szepczą dwie kobiety stojące przy ladzie z serami.
— Powiedz mamie, że jest mi winna jeszcze 25,86 marek za ostanie zakupy — mówi dużo za głośno pani Grünert, z niechęcią podając mi torbę z niezapłaconymi towarami.
Na wierzchu leży jabłecznik.
— Co to jest bękart? — pytam i jestem przerażony, kiedy mama odpowiada płaczem. Kroi mi drugi kawałek ciasta, o który wcześniej się złościła. Pakuję sobie za dużo na raz do buzi. Ciasto smakuje zmartwieniem.
Spojrzenia innych kalają nasze małe królestwo.
— Pachnie tu biedą — stwierdza mocno lakonicznie sąsiadka. W oczach innych osób nasz pałac zamienia się w nędzną chatkę. Czuję się okropnie niezręcznie, kiedy przychodzi po mnie kolega z klasy. Mama oczarowuje wszystkich swoim wdziękiem, ale ja mimo to się wstydzę. Zdradzam królową i jej miłość do mnie. Jest mi wstyd, że się wstydzę.
Z zazdrością patrzę na ojców innych dzieci, nie zauważając, że wielu z tych wyidealizowanych tatusiów jest małostkowymi tyranami. Wymyślam wspaniałego tatę, który pracuje za granicą i kocha syna ponad wszystko.
Moje kłamstwo zostaje szybko zdemaskowane, a szary jak mgła potwór wstydu bierze mnie w niewolę. — Jesteś pomylony — mówi Petra, do której piszę pierwszy miłosny list. Odwraca się ode mnie z pogardliwym uśmieszkiem.
Siedzę bezradnie nad wypracowaniem z niemieckiego „Moje najpiękniejsze wakacyjne przeżycie”.
Petra była z rodzicami nad morzem, Wolfgang pojechał z ojcem w góry do Austrii, wszyscy gdzieś wyjechali, daleko od Frankenbergu. Moja mama nie ma pieniędzy na wakacyjne podróże. Ofiarowuje mi troskliwą uwagę. Zaskakuje mnie naleśnikami na śniadanie i zabiera na lody. Nie piszę o naszych spacerach po lesie. Ani słowa o śpiewie ptaków, ani o pełnej uroku wiewiórce, którą obserwujemy.
W jedynej księgarni we Frankenbergu kupuję książeczkę o Paryżu i z pretensjonalną manierą opisuję wakacje nad Sekwaną. Nauczycielka odczytuje to wypracowanie z rozbawieniem, wystawiając mnie na pośmiewisko. Czuję, jak nade mną rozrasta się szary jak mgła potwór wstydu, zamieniając mnie w bestię, która zabija wzrokiem wrzeszczące dzieci i śmiejącą się szyderczo nauczycielkę.
Ludziom wydaje się, że ulicami biegnie płaczący chłopiec. Nikt nie wie, że bękart posiada moc, która pozwala mu obrócić w perzynę miasteczko wraz z ogrodowymi krasnalami.
Wieczne potępienie każdej niewyparzonej gębie, która odważy się obrazić mnie i moją mamę. Jeszcze jedna zniewaga, a bestia będzie pluła ogniem, aż z Frankebergu nie zostanie kamień na kamieniu. Oddalając się, zostawimy za sobą dym, mama i ja, w drodze do historii, którą sobie wymyślimy.
Kilkadziesiąt lat później, po śmieci mamy wracam do naszego królestwa, tamtego okazałego pałacu pełnego polnych kwiatów, w którym królowa i jej mały książę zostawiają za drzwiami cały świat.
przełożyła Ewa Mikulska-Frindo
Tekst pochodzi z czasopisma „Konkursbuch” 43: Scham (Wstyd), red. Klaus Berndl, Sigrun Casper i in., Tybinga 2005.
Mario Wirz – niemiecki poeta, pisarz i aktor, ur. w 1956 roku w Marburgu nad rzeką Lahn w Hesji, zm. w 2013 w Berlinie, młodość spędził we Frankenbergu. Mario Wirz regularnie pisywał wiersze i opowiadania do czasopisma „Konkursbuch” i rocznika „Mein heimliches Auge”. Jego ostatnia książka, tom poezji „Jetzt ist ein ganzes Leben“ ukazała się posthum w 2013 roku w berlińskim Aufbau Verlag. Teksty autora tłumaczono na angielski, francuski, grecki, ukraiński, węgierski i włoski. Do tej pory po polsku ukazało się kilka jego wierszy w przekładzie Urszuli Usakowskiej-Wolff (Tygiel Kultury 2007, nr 10/12).Ewa Mikulska-Frindo – studiowała germanistykę, historię współczesną i tłumaczenia we Wrocławiu i Wiedniu; autorka pracy doktorskiej na temat rozliczenia z przeszłością Austrii w twórczości Aloisa Vogla na Uniwersytecie Wiedeńskim (Otago German Studies, t. 21, 2006), wykładowczyni w Wyższej Szkole Filologicznej (2002-20) i Wyższej Szkole Bankowej (od 2020) we Wrocławiu, uczestniczka i organizatorka warsztatów przekładu literackiego. https://stl.org.pl/profil/ewa-mikulska-frindo/
Olga Wiktoria Wybodowska (redakcja)