Maria Jeziorowska – opowiadanie

Ilustrowała: Dominika Czarnecka

Maria Teresa Jeziorowska - opowiadanie


Lustro

Bardzo rzadko jestem pełna. Zazwyczaj składają się na mnie urwane fragmenty filmów, pominięte w połowie piosenki i pisane w pośpiechu miliony krótkich, nierozwijających w pełni żadnej konkretnej myśli wiadomości. Jestem rozproszona – jednocześnie znajduję się wszędzie, jestem zawsze do dyspozycji, lecz całkowicie nie jestem nigdzie. Czasem tylko, jak gdyby zupełnie przez przypadek, się odnajduję. Wtedy, gdy przyglądam się sobie w lustrze, dostrzegam drobne oznaki zmęczenia na twarzy. Gdy zauważam, że moje nogi znów, wbrew moim ciągłym próbom zachowania „higieny”, stają się gęste, a brwi wracają do siebie po tygodniach rozłąki. Dopiero kiedy zatracam się w świecie kąpieli, odizolowuję się od świata w czterech kafelkowych ścianach, zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę jestem, że mam ciało i duszę, że żyję teraz. Wonna para bez trudu zawraca mi w głowie, podsuwa niejedną durną myśl, która potrafi mnie męczyć przez kolejne godziny, o ile nie dni.

Kiedyś, dla przykładu, przez chwilę zdawało mi się, że moje ciało pokrywa puchata, lecz jednocześnie całkiem szorstka faktura. Mech, pomyślałam i nieśmiałym gestem wplotłam w łaskoczące ostre włoski swoje pomarszczone już od wody opuszki palców. Przyszła mi wówczas do głowy pewna myśl i, choć zdawałam sobie sprawę z jej dziwactwa, początkowo niepewnie, zbliżyłam tors do wilgotnego puchu. Zatopiłam w nim twarz. Jak gdyby mimowolnie przypomniał mi się karcący ton głosu babci, która przyłapała mnie pewnego razu na wyrywaniu zielonego meszku spomiędzy podstarzałych już płytek na schodkach naszego domu.

Kiedy indziej, błądząc po swoim ciele, natrafiłam na miękką szorstkość kory. Nie była już pokryta mchem i, jak na drzewo, była prawie gładka. Przyłożyłam ucho do pnia i zdawało mi się nawet – chociaż wiedziałam, że to niemożliwe, bo kora jest za stara, zbyt twarda i gruba – że słyszę jego regularne bicie, silne a nieśmiałe. Bum bum… Bum bum… Momentami słyszałam też zgrzyt przypominający poszerzające się nieustannie słoje, skryte w miąższu drzewa. A więc wciąż żyło i – co więcej – rosło.

 Inny razem spędziłam za dużo czasu w mydlinach i zdawało mi się, że się w nich rozpuszczam, topię i zapadam. W mojej głowie niespodziewanie pojawiła się przedziwna myśl, że pod wpływem wody stałam się gliną. Jako wilgotna masa, skryta w mroku, w obawie przed wysuszeniem, nie mogłam się doczekać, aż Jego dłonie uformują we mnie życie. Jednocześnie, jakby z tyłu głowy, odnalazłam natarczywą myśl, że proces wypalania będzie niezwykle bolesny. Bardzo możliwe, że pęknę w paru miejscach, gdzieniegdzie moja forma pomarszczy się pod wpływem żaru pieca i zbrzydnie. Przerażona tą myślą, złożyłam drżące dłonie i błagałam Artystę, żeby spodobała Mu się moja nieidealność, by dostrzegł w niej coś urzekającego i wartościowego i by na końcu pokazał mnie światu.

Ale ostatnio woda mnie przytłacza. Budzi we mnie lęki, które wirują jak lodowate halne wiatry, wyją przeraźliwie, a ich wrzask rozdziera mi serce i z głuchym echem odbija się od ścian umysłu. Ten krzyk niesie ze sobą przykre myśli, jedne z tych, które – jak mi się zdawało – udało się już wyplewić. Właśnie dlatego, że uświadamiam sobie ich powtarzalność, ich ciężar sprowadza mnie na ziemię, ciągnie bezlitośnie w dół, chwytając szponami moje zajęcze serce. I nagle rozumiem, że choć mozolnie pokrywam swoją wypaloną już formę kolejną warstwą farby, woda niezmiennie ją ze mnie spłukuje. Rozbiera mnie do naga, „odczłowiecza” i zrównuje z resztą życia, a później stawia przed milczącą widownią – lustrem – i gdy spoglądam w swe odbicie, dostrzegam, że jesteśmy ruchem i bezruchem, przemijalnością i trwaniem.

Maria Teresa Jeziorowska (ur. 2004 roku w Warszawie)

Dominika Czarnecka – hobbystka (grafika, komiks). Ig: @basgroua