Maria Halber | Magdalena Romanowska – wywiad

Zdjęcie: Ewa Szatybełko; kolaż: Ola Lewandowska

Maria Halber | Magdalena Romanowska – wywiad


Zakotwiczenie w obecnej chwili

Z Marią Halber rozmawia Magdalena Romanowska

Od wydania twojej debiutanckiej powieści Strużki minęło już kilka miesięcy. Książka spotkała
się z pozytywnym odbiorem, pojawiła się nominacja do Odkryć Empiku 2023, ale nie zabrakło też krytycznych głosów. Jak czujesz się teraz? Czy emocje nieco opadły?

Początkowo zainteresowanie książką było bardzo duże, teraz trochę zmalało. Pojawiły się też pierwsze negatywne recenzje. To jasne, że kiedy wychodzi nowy tytuł i zostaje zauważony, to znajdą się też mniej entuzjastyczne głosy. Nie mam problemu z czytaniem krytycznych recenzji – nawet jeśli nie zawsze się z nimi zgadzam – jeśli są wyważone i napisane w przemyślany sposób. Myślę, że dobrze radzę sobie z tego typu opiniami, nie są czymś, co mnie demotywuje. Taki szeroki odbiór książki oczywiście bardzo mnie cieszy i myślę, że naprawdę miałam dużo szczęścia, jeśli chodzi o dostrzeżenie książki.

Czy wnioski, które wyciągasz z przeczytanych recenzji, pomagają ci jakoś w pisaniu kolejnej
książki?

Na razie nie myślałam o tym w taki sposób – ten projekt jest jeszcze na wczesnym etapie.  Może będzie to pomocne, na pewno już teraz wiem dużo więcej niż przy pracy nad Strużkami. Następna książka zapowiada się jednak zupełnie inaczej, więc trudno zaaplikować do niej te same kryteria i narzędzia pisarskie. 

Jaki jest związek między tytułem twojej zapowiadanej książki – Źródła są niecierpliwe – a wierszem o tym samym tytule, który wszedł do tomu Przejścia (2020)?

O, ktoś się tego doszukał! Wiersz powstał dawno temu, ale to zdanie wciąż za mną chodziło. Lubię je,
w tym wierszu wybrzmiało ono w swój określony sposób, natomiast w powieści będzie pełniło nieco inną funkcję – „źródło” będzie alegoryczne, wielowymiarowe. Nie ma więc bezpośredniego powiązania między wierszem a książką, ale na metaforycznym poziomie może takie połączenie
istnieje.

Czy jesteś jakoś szczególnie przywiązana do liczby mnogiej? Widać to w twoich tytułach: są i źródła, strużki i przejścia…

Nie myślałam o tym, ale wydaje mi się, że te rzeczowniki reprezentują rodzaj doświadczenia, które
jest jednostkowe, ale też w pewnym stopniu uniwersalne. Nawet kiedy jesteśmy sami, to jest to
pewien pozór – ciągle znajdujemy się wśród ludzi. To wrażenie, które nieustannie mi towarzyszy,
zarówno prywatnie,  jak i twórczo.

W wywiadach wspominałaś o tym, że już po publikacji zwrócono ci uwagę na dwuznaczność tytułu. Strużki, czyli strugi, ale też „te, które stróżują”, strażniczki. Czy taka była twoja intencja, aby wpisać w ten tytuł podwójność?

Nie zliczę, ile razy widziałam też zapis „Stróżki” – bo ktoś w ten sposób zrozumiał ten tytuł i zasugerował się znaczeniem. Szczerze mówiąc, w tym momencie ja tego tak nie widzę – nie wiem, czy to nie jest opowieść bardziej o „anty-opiekowaniu się”; o takiej nieumiejętności prawdziwego troszczenia się o kogoś a przede wszystkim o siebie. Z drugiej strony faktycznie przewija się tam
motyw opieki – jest obecny w postaci mamy Kingi, w potrzebie bycia z drugim człowiekiem, co tak
widać w relacji dwóch pierwszoplanowych bohaterek; w dbaniu o drugą osobę, także o przyjaciółkę,
choćby na poziomie deklaratywnym, choćby [?] w ułomny sposób. 

Potrzeba bycia z kimś i przy kimś to istotny element Strużek. Przy czym potrzeba ta wynika
zawsze z jakiegoś braku i chęci zapełnienia go. Czy uważasz, że to coś uniwersalnego w naszym
doświadczeniu? Czy każdy z nas potrzebuje swojej Kingi? 

Tak, na pewnym etapie życie to chyba uniwersalne doświadczenie. Łatwo wejść w jedną z tych dwóch
ról – Kingi czy Agnieszki. Sądzę, że dla formowania się tożsamości i określenia tego, kim jesteśmy, to
często bardzo ważne i potrzebne, aby właśnie się tak z kimś „przetrzeć”. W takim doświadczeniu często wybrzmiewa to, jacy jesteśmy, co tak naprawdę nam służy, a co nie.. 

Wystarczy raz?

Niektórym tak, dla niektórych pewnie nie ma ograniczeń. Nie chce wypowiadać się za wszystkich, ale kiedy rozmawiam z czytelniczkami, to słyszę, że wiele z nich odnajdywało w tej historii swoje własne
wspomnienia.

Wśród głosów recenzenckich pojawiły się też zdania o tym, że Strużki realizują pewien „modny”
temat i spełniają kryteria przepisu na „literacki sukces”. To pewnie nie oddaje sprawiedliwości
całemu pomysłowi i fabule, ale trzeba przyznać, że jest w tej książce coś szalenie aktualnego, co celnie trafia w potrzeby współczesnych odbiorców. Czy potrafisz określić, co to takiego? 

Z jednej strony nasza rzeczywistość jest tak zdigitalizowana i tak dynamicznie się zmienia, że duża część naszego pokolenia nosi w sobie tęsknotę za czasami sprzed internetu. Przekonanie o tym, że bardziej autentycznie doświadczyliśmy rzeczywistości kiedyś, w dawnych czasach, jest pewnie dość złudne, bo to było po prostu dzieciństwo, nastoletniość, naturalnie większość ma skłonność do
romantyzowania tego okresu życia. Myślę więc, że nie chodzi tyle o bycie z dala od internetu, tylko bardziej o bycie młodą osobą, która chłonie wszystko dookoła. Sądzę, że nostalgiczny, pierwszy zachwyt światem i drugą osobą opisany w książce może być dla czytelników czymś, z czym mocno się utożsamiają. Z drugiej strony może też chodzić o zagubienie tożsamościowe; ten temat był wielokrotnie poruszany w literaturze czy w filmach, ale pozostaje aktualny, bo to doświadczenie jest aktualne. W zasadzie każdy musi przejść przez drogę zastanawiania się, kim jest wobec siebie i innych ludzi. Trzecim czynnikiem mogę być też  wątki wprost aktualne, czyli kwestia praw kobiet. Nie chciałam, żeby to był główny temat książki, ale jednocześnie wiedziałam, że rezonuje z moją wizją.
Pewnie można mi zarzucić, że prawa kobiet ujęte są w Strużkach zbyt powierzchownie, ale właśnie w taki sposób chciałam je wciągnąć do tej fabuły. 

Jednym z wątków, który wiąże się z odkrywaniem siebie i odczuwaniem świata wokół jest odnajdowanie w sobie „negatywnych”, niechcianych uczuć. Dotyczy to w szczególności narracji Agnieszki. Czy sądzisz, że czytelników może uwodzić też to, że bohaterka-narratorka odsłania się ze swoimi „nieprzyjemnymi” cechami charakteru?

Tak, myślę, że czytelnicy mogą odczuwać w jakiś sposób rel. Zwłaszcza jeśli chodzi o zazdrość –
myślę że to najmniej znormalizowane i okiełznane ze wszystkich niewygodnych uczuć. Jeśli pojawia się w nas złość, smutek, mamy te emocje bardziej przerobione i opowiedziane, a zazdrość wydaje się miałkim, wynikającym z najniższych pobudek uczuciem. Dlatego może intrygować to, że Agnieszka w tej opowieści o Kindze jest taka szczera i często nie ukrywa motywów, z których wynikają jej
decyzje. 

Wracając do wątków społecznych. Strużkom mniej lub bardziej bezpośrednio przypięto łatkę powieści feministycznej. Czy zgadzasz się z tą oceną i czy według ciebie istnieje w ogóle coś takiego jak  powieść feministyczna?

Nie lubię takich etykietek. Nie uważam, żeby to była książka polityczna w sensie dosłownym. Nie jest
to np. literatura socrealistyczna, które ma udowadniać jakąś tezę, podchodzić do danego tematu afirmacyjnie i opiewać daną ideę w jednowymiarowy sposób.  Można uznać, że już sama obecność wątków równościowych czy tych związanych z prawami kobiet wystarczy, aby zakwalifikować daną powieść jako feministyczną. U mnie natomiast te sytuacje związane z problemami kobiet nie mają przedstawiać tego tematu w sposób jednoznaczny. Chciałam pokazać, że w siostrzeństwie, które ja prywatnie bardzo gloryfikuję, jest dużo zazdrości, że wspieranie siebie nawzajem nie jest bezwarunkowe, że jest w tym zupełnie niepotrzebne poczucie konkurencji. Kiedy w Strużkach opisywałam scenę strajku, ważne dla mnie było, aby ukazać, że część z tych dziewczyn traktowała tę sytuację jako jakiś zabieg wizerunkowy. Nie było moim celem, żeby to oceniać, ale jedynie pokazać, że wchodzenie w ten „feministyczny” świat aktywizmu może wynikać z różnych pobudek i nie zawsze są one tak krystaliczne, jak mogłoby się wydawać lub jak moglibyśmy tego oczekiwać. Zapewne więc ktoś mógłby nawet powiedzieć, że Strużki to powieść antyfeministyczna.

Trudno w ogóle określić, co miałoby to znaczyć, prawda? Antyfeministyczna, czyli jaka? Bo czy
można jeszcze powiedzieć, ze istnieje coś takiego jak jeden homogeniczny feminizm?

Nasza rzeczywistość jest tak zniuansowana, że ciężko mówić o jednym feminizmie. Na pewno są wspólne mianowniki, które nie podlegają dyskusji, takie jak walka o prawo do decydowania o własnym ciele, o równe szanse na rynku pracy, w edukacji. Wciąż jednak istnieje tyle szczegółów, które dzielą kobiety. Różnice zdań dotyczą na przykład sex workingu. Niestety widzę wokół siebie te konflikty i jest to dla mnie przykre. Mam wrażenie, że to trochę trwoni potencjał tej wspólnoty i energii z niej wynikającej. 

Czy twoja działalność w kolektywie Girls and Queers to the Front wiąże się właśnie z misją
dążenia do zniesienia tych podziałów?

Staramy się nie narzucać naszego światopoglądu, jeśli chodzi o kwestie newralgiczne. Jesteśmy oczywiście dość jednoznacznie ukierunkowane i zaangażowane w sprawy feministyczne oraz te
związane z prawami osób LGBTQ+. Dla mnie w tym przecinaniu się literatury i aktywizmu najbardziej istotne jest wspieranie osób, które nie mają swojej platformy w światku literackim, który jest dosyć hierarchiczny i zmaskulinizowany. Zmiany w tym środowisku zachodzą niestety bardzo wolno. Jeśli miałabym określić swoją misję, byłoby nią właśnie to – tworzenie przestrzeni i udostępnianie jej osobom, które – z różnych przyczyn – nie mogłyby się przebić w innych przestrzeniach. 

Gdzie jeszcze dostrzegasz potencjał zmian? 

Środowisko literackie jest bardzo skostniałe. W mojej ocenie dość rzadko uwidaczniają się w nim
nowe nazwiska. Kiedyś pojawiło się nazwisko Doroty Masłowskiej i mam wrażenie, ze od tamtego
czasu – a od jej debiutu minęło około 20 lat – ona ciągle funkcjonuje jako reprezentantka nowego
głosu, świeżej siły. Cały czas stanowi punkt odniesienia i jej pisanie jest jakąś cezurą w polskiej literaturze, a kiedy porusza się temat młodych polskich pisarek, to Masłowska niejednokrotnie wciąż występuje wśród nich. W pewnym momencie mojego życia ta autorka była dla mnie niesamowicie
ważna, bez wątpienia jej zaistnienie było dużym wydarzeniem na polu literackim. Ale to, że od tylu lat nie stało się nic podobnego z żadnym innym nazwiskiem, na pewno mówi coś o stopniu zamknięcia
tego obiegu. W środowisku poetyckim z kolei bardzo mocno widać przywiązanie do określonego rodzaju dykcji, a także to, że krytyka ma swoje przyzwyczajenia i mody. Na przykład w pewnym momencie była to moda na Tomasza Pułkę i panowało przekonanie, że aby pisać dobrze, trzeba pisać jak Tomasz Pułka. Podobnym wzorcem jest teraz Tomaž Šalamun. Oczywiście, to pewne uproszczenie, ale na pewno taka dynamika jest częścią poetyckiego światka. My jako kolektyw mamy na celu stawanie w kontrze do tej logiki i chcemy się otwierać na różne głosy, również takich osób,
którym brak oczytania w poezji, na takie organicznie zrodzone talenty. Chcą pisać i mimo braku tego rozeznania czy znajomości w środowisku mają swój własny, autorski sznyt, który poza naszą platformą, w głównym obiegu, mógłby przejść niezauważony. 

Czyli nie jest tak, że poeci są dużo bardziej otwartą grupą niż prozaicy (o ile w ogóle można ich rozdzielać)?

Być może rzeczywiście enklawa poetycka jest trochę bardziej otwarta na nowości i nieznane nazwiska, jednak wciąż widoczna jest dominacja pewnych dykcji, stylów, środowisk. Nawet jeśli nowe nazwisko zaistnieje, to duże znaczenie dla jego „utrzymania się” w tym świecie ma to, czy
zostanie dostrzeżone przez krytykę albo legitymizowane przez nagrody. Faktycznie więc możliwe, że jest więcej miejsca na jakieś przetasowania, ale wciąż widzę sporo problemów. 

To gdzie szukać nowej, niezależnej, świeżej poezji?

W zinach Girls and Queers to the Front ��. Ale są też inne miejsca, w których takie teksty można znaleźć – jest osesi kolektyw z Poznania, pojawiają się też ziny typu BROKAT, które chętnie przyjmują nowe osoby, jest „Tlen Literacki” i do pewnego momentu był też magazyn „Wizje”, który niestety zakończył działalność. 

Słowem, które wciąż powraca w naszej rozmowie jest wykluczenie. Jest go dużo też w Strużkach, nie tylko w wątku wspólnoty kobiet. W tej krótkiej powieści udało ci się zawrzeć refleksję na temat różnych rodzajów wykluczenia: klasowego, genderowego, a nawet – transportowego. Skąd pomysł, aby podkreślić ten tak prozaiczny, jak istotny problem, jakim jest wybrakowana sieć komunikacji międzymiastowej?

Sama przez kilkanaście lat mieszkałam w takim małym miasteczku, w jakim znajdują się Kinga i Agnieszka. Było ono połączone z większym ośrodkiem, dojeżdżały tam pociągi, ale kursowały niezwykle rzadko. Nawet kiedy byłam już nastolatką i chodziłam do liceum w większym mieście, to i
tak czułam się w pewnym sensie wyłączona z życia społecznego, bo mój ostatni pociąg odjeżdżał o godz. 22. Ciągle czułam, że coś mi umyka, bo zawsze o tej godzinie musiałam wracać do domu. To i tak było wykluczenie w wersji mikro, bo istnieją miejsca, w których bez samochodu przemieszczanie się jest prawie niemożliwie, gdzie kursuje jeden autobus na dobę. Nie jestem absolutnie specjalistką w tej dziedzinie, ale nie mam wątpliwości, że to nie jest problem, który został już wymazany z polskiej rzeczywistości. 

Mówisz, że czułaś, jakby coś ci umykało. Ta emocja i to poczucie, że coś ucieka, są w twoich tekstach bardzo silnie reprezentowane. Czy takie wrażenia często towarzyszą ci na co dzień?

Chyba tak, ale może to też wynikać z mojej zachłanności, jeśli chodzi o doświadczanie świata i bycie wśród ludzi. To coś na kształt FOMO, wciąż przypominającego o tym, że nie da się zrobić wszystkiego naraz. Zapewne innego rodzaju emocje pojawiają się w mojej książce poetyckiej – pisałam ją przed pandemią, jeszcze kiedy zmagałam się z silną depresją. Wtedy towarzyszyło mi wrażenie, że na zewnątrz dzieją się rzeczy, a ja nie mogę, a w zasadzie nie mam siły w nich uczestniczyć. W Strużkach z kolei najbardziej wybrzmiewa to w momencie, w którym Agnieszka jedzie do miasta i czuje, że ma tak wiele do nadrobienia. Próbuje nadganiać, chce dorównać swoim rówieśniczkom w obyciu i zachowaniu. Ta pogoń okazuje się jałowa, bo nie znajduje się w świecie, który potrafi przeżywać w autentycznie satysfakcjonujący sposób. 

Często piszesz też o upływie czasu i następujących po sobie miesiącach czy porach roku. Temporalność i jej waga są w twoich utworach wyraźnie zaznaczane. Czy to też wiąże się z FOMO i z wrażeniem „bycia obok”? 

Tak, to widać nie tylko w mojej poezji, ale też w Strużkach – jest tam taki fragment, w którym narratorka mówi, że czas „wywiewa z niej tu i teraz”. Chciałam oddać tym zdaniem jej nieumiejętność zakotwiczenia się w obecnej chwili. Myślę, że to problem dręczący  nie tylko powieściową Agnieszkę,
ale w jakimś stopniu niemal każdego. Wszyscy trochę pogrążamy się w tęsknocie za tym, co już się wydarzyło albo mogło wydarzyć, we wspomnieniach i marzeniach, czy też fantazjowaniu o czasie, który płynie „gdzie indziej”. I gdy jesteśmy tak skupieni na tej perspektywie – przeszłości czy jakiejś nieosiągalnej przyszłości, czas okazuje się przelewać się przez palce i stawać jeszcze bardziej pusty, a nasze bycie “tu i teraz” – przezroczyste. W Strużkach pisałam o tym już bardziej świadomie, w niektórych rozdziałach zawarłam gorączkowe sprawdzanie godzin, które niby upływają, niby tyle dzieje się dookoła, ale czas prawie nie mija. Chciałam w ten sposób pokazać, że czas niby wszędzie
płynie tak samo, ale jednak w zależności od okoliczności możemy odczuwać go zupełnie inaczej.

To dlatego kilkukrotnie powtarza się u ciebie fraza: „cała byłam czekaniem”? Powraca – jest i w Strużkach, i w niektórych wierszach (np. Render).

Tak, bo to zdanie też oddaje pewną stratę – tego co dzieje się w obecnej chwili, na rzecz tego, co ma potencjał się wydarzyć; może nadejdzie, a może nie. 

Jeśli ktoś jest „cały” czekaniem, to ten stan obejmuje jego ciało. Czy czekanie to też przeżycie sensualne?

Tak, bo jest to doznanie obezwładniające. Na pewno jest w tym dużo mojego doświadczenia i tego, co czułam, przeżywając epizody depresyjne. Czekasz na to, że coś się zmieni, coś przejdzie lub nadejdzie – to paraliżujące, bo nie masz żadnej kontroli nad tym, co być może się zdarzy obok ciebie. Możesz jakoś wpłynąć na to, co dzieje się teraz, a kiedy skupiasz się na czymś odległym, stajesz się zupełnie bezwładna, zawieszona w tym momencie bieżącym. 

Co do innych „przeżyć ciała” – uderzające Strużkach były te fragmenty o jedzeniu kanapek z tanim pasztetem przez narratorkę – wegetariankę czy przygotowywanie podrobów na pasztet, opisane bardzo dosłownym, naturalistycznym językiem. Czy był to dla ciebie sposób na opowieść o niedostatku, o trudzie wychowania córki przez samotną matkę?

Były to obrazki, które naturalnie sklejały mi się w tę opowieść. Nie jest tajemnicą, że w mniejszym lub większym stopniu, po zajrzeniu do czyjejś lodówki możesz całkiem sporo wywnioskować o jej właścicielu. Jesteś w stanie określić poziom życia tej osoby na podstawie jakości, ceny czy stopnia przetworzenia tych produktów. Czego by nie mówić o podrobach, które rozdzielała w książce mama
Kingi, są one całkiem pożywne. Komunikują coś o statusie materialnym tej rodziny, bo są odpadkami, tańszym „mięsem”. Przerabiane na pasztet, stają się jednak dowodem na dużą zaradność i troskę matki o swoje dzieci. Cechy te na pewno charakteryzowały matkę Kingi, i myślę, że charakteryzują wiele takich matek. Były to dla mnie więc naturalnie nasuwające się składniki narracji o domu, który nie jest zamożny, ale jest wciąż napędzany siłą zaradności i troskliwości. 

Zaradność to też takie jarzmo, które ciąży na tych kobietach, a jednocześnie bez tej umiejętności ich świat całkiem by się posypał. Dotkliwie da się to odczuć przy wątku Darii, siostry Kingi. Czy poruszenie i zgłębianie wątku osoby z niepełnosprawnością było dla ciebie jako pisarki wyzwaniem?

Długo się zastanawiałam, czy umieścić tam taką postać, bałam się wpadania w schematy i traktowania tematu życia osób z niepełnosprawnością bez należytej czułości czy subtelności. Daria jest postacią drugoplanową, być może dlatego, że chciałam zminimalizować ryzyko napisania czegoś nieodpowiedniego. Zależało mi jednak, żeby pokazać, w jak trudnej sytuacji jest ta rodzina – to samotna matka z dwójką dzieci, w tym jedno z nich obarczone jest ogromną niepełnosprawnością, a wsparcie, które otrzymuje od państwa, jest znikome. Nie jest to przecież sytuacja sztucznie powołana do fabuły – takich rodzin jest mnóstwo, a na pewno nie poświęcamy im jako społeczeństwo należytej
uwagi. Nie mówię nawet o literaturze, bo to chyba najmniej ważne, ale bardziej o miejscu w dyskursie publicznym i o stopniu społecznego zrozumienia, o widzialności tych rodzin 

Ale to zepchnięcie Darii na dalszy plan, uczynienie z niej postaci drugoplanowej to też dokładne przełożenie tego, jak taka osoba widziana jest przez otoczenie.

Oczywiście. Wiele z tych osób takich jak Daria –  choć oczywiście nie wszystkie, mamy wiele aktywistek i aktywistów, którzy walczą o swój głos i prawa – nie mają możliwości upominania się o siebie. W Strużkach opisałam, jak po śmierci Darii w okolicy zawisa klepsydra z nekrologiem; ludzie dziwią się, że ta dziewczyna zmarła tak młodo, ale nikt nie wiąże  tego z widokiem Darii wiezionej w
wózku przez siostrę czy mamę, widokiem, z którym musieli spotykać się wielokrotnie. Dopiero po jej śmierci mówiono o niej jako o dziewczynce, bez określania jej stanu. 

Pamiętasz czym się otaczałaś, kiedy pisałaś tę książkę?

Pisząc Strużki wręcz nie chciałam siedzieć mocno w rzeczach, które mogłyby stać się dla mnie potencjalnie inspirujące, żeby nie zdominowały mojego myślenia. Katalizatorem moich przeżyć i chęci napisania tej książki była na pewno Genialna przyjaciółka – zarówno książka Eleny Ferrante, jak i serialowa adaptacja. Na pewno wcześniej czytałam też Szczęśliwe lata udręki Fleur Jaeggy i Nierozłączne Simone de Beauvoir. Tam też pojawiały się wątki przyjaźni, w których panuje nierówny układ sił, zmieniający się od czasu do czasu, nastrój tajemnicy, obsesji. Te lektury były dla mnie stymulujące i wpłynęły na ostateczny kształt tej książki.

A teraz?

Teraz myślę o mojej nowej książce – to zawsze pierwszy etap pracy. O Strużkach myślałam co najmniej dwa lata, a napisałam je w kolejny rok. Obecnie tym rozmyślaniom towarzyszą różne lektury – ostatnio przeczytałam dwie książki wydawnictwa ArtRage – pierwsza z nich to Ściana Marlen Houshofer, a druga to Ja, która nie poznałam mężczyzn Jacqueline Harpman. To dystopijne fabuły, a w podobnym kształcie planuję też moją kolejną powieść. Na pewno nie będą one dla mnie bezpośrednim punktem odniesienia, ale duszna atmosfera, poczucie zagubienia i niezrozumienia świata, jakie są w nich opisane, są w tym momencie blisko mojej wizji mojej opowieści. Etap prac nad nią jest jednak tak wczesny, ze wszystko jeszcze może się zmienić. 

Chodzi też o oddanie poczucia wyobcowania?

Tak, a także o dezorientację, która również jest obecna w tych dwóch książkach. Mimo tych części wspólnych, są one moim zdaniem zupełnie różne od siebie – w Ścianie jest mimo wszystko dużo nadziei, natomiast lektura Harpman była dla mnie równie pasjonująca – nie mogłam się od niej
oderwać, zaczęłam czytać o 21, a skończyłam o 4 rano – co przerażająca. Do tej pory kiedy o niej myślę, przechodzą mnie ciarki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak szybko pochłonęłam jakąś książkę. 

A czym jest dla ciebie proza Annie Ernaux?

Jest dla mnie niesamowicie istotna. Annie Ernaux to taka autorka, która w zasadzie od razu weszła na podium najważniejszych dla mnie pisarek, kiedy tylko przeczytałam Lata, a później Bliskich. Chociaż w sposobie pisania raczej nie staram się do niej upodobnić – ja uciekam od autofikcji, z kolei Ernaux otwarcie mówi, że pisze o sobie – to wydaje mi się on niesłychanie imponujący i odważny. W dodatku te książki powstawały kilkadziesiąt lat temu, kiedy – jak podejrzewam – światek literacki był jeszcze trudniejszym terenem niż teraz. Dlatego ta otwartość i autentyczność autorki muszą świadczyć o niesamowitej odwadze. Na pewno bliskie mi są opisywane przez nią cielesność, cielesne odczuwanie czasu oraz skupienie się na mikrodoświadczeniach zamiast wielkiej historii. Często mówi się, że Annie Ernaux pisze oszczędnym językiem – nie do końca się z tym zgadzam, jest tam sporo nieoczywistych metafor, co też jest dla mnie bardzo inspirujące. 

Czy otrzymanie nagrody im. Adama Włodka było dla ciebie bardziej motywujące, czy raczej poczułaś presję? 

I jedno, i drugie. To duże zobowiązanie, otrzymanie tej nagrody umożliwia i ułatwia dalszą pracę, ale oznacza też, że powinnam napisać kolejną książkę w określonym czasie. Jednocześnie jest ogromnym wyróżnieniem, bo w przeszłości laureatami zostawały takie osoby autorskie, które miały już na swoim koncie znaczące osiągnięcia literackie, a dzięki nagrodzie mogły zdobywać kolejne. Mam nadzieję, że mi też się to uda.

Myślisz, że twoje książki mają szanse na bycie czytanymi po latach – podobnie jak twórczość Annie Ernaux czy Jacqueline Harpman?

Nie wiem! Nie czuję się odpowiednią osobą to orzekania o tym. Oczywiście chciałabym, żeby historie o tym, że kobiety muszą chodzić na strajki, już niedługo okazały się być smętną melodią przeszłości i się zdezaktualizowały. Z kolei sam proces dorastania pewnie niewiele się zmieni, ale nie mam pojęcia, czy ludzie wciąż będą chcieli czytać takie narracje o nim. 

Może pomogłoby wpisanie tej książki na listę lektur dodatkowych w liceum?

Rzeczywiście dotarła do mnie informacja, że jest na to szansa, niestety, ta pozycja, między innymi wskutek usilnych starań ekspertów z Ordo Iuris, została wykreślona z listy propozycji. Sam pomysł, żeby ją tam umieścić, był dla mnie dużym zaskoczeniem – dowiedziałam się z internetu –
zastanawiałam się wręcz, czy ktoś się nie pomylił. Nie wiedział nic o tym nawet mój wydawca, Konrad Nowacki. Do dziś w zasadzie nie wiem, wskutek jakich wydarzeń i zbiegów okoliczności moje nazwisko znalazło się na liście obok przekreślonego tytułu autorstwa Jana Pawła II. Może nieskromnie, ale uważam, że Strużki to byłaby dobra książka do czytania w liceum – raczej nie jako lektura obowiązkowa, może tylko we fragmentach. Wydaje mi się, że to taka historia bez wysokiego progu wejścia, nie potrzeba wielkiego zaplecza literackiego, aby ją przeczytać i znaleźć w niej coś dla siebie. Sądzę, że byłaby przystępna dla takich osób, które być może nie są zapalonymi czytelnikami albo do tej pory zapoznawały się tylko z fikcją typu Young Adult, a teraz chciałyby zacząć czytać trochę ambitniejszą literaturę. Nawet takie czynniki jak niewielki rozmiar mojej książki czy
nieskomplikowana, ale wciągająca fabuła działałyby tutaj na korzyść młodego czytelnika. Ale może wyeliminowanie tej propozycji z listy lektur nie oznacza, że licealiści nie będą po nią sięgać. 

Co sądzisz o całym zjawisku prozy Young Adult?

Nie wiem o tym zbyt wiele. Z jednej strony fajnie, ze młodzi ludzie czytają, a z drugiej, na tyle, na ile zdążyłam się zorientować, niektóre te książki są po prostu pornograficzne, opisują przemocowe relacje, patriarchalne układy sił. Myślę, że ryzykowne jest zezwalanie dzieciom na kontakt z takimi
treściami i tłumaczenie tego słowami: „dobrze, że cokolwiek czytają”. Sądzę, że zła literatura jest bardziej szkodliwa niż brak literatury. Zwłaszcza, jeśli przemyca jakiś rodzaj ideologii i reprodukuje schematy myślowe, na przykład na temat tego, jakie jest miejsce kobiety w społeczeństwie.
Oczywiście nie jestem na tyle na bieżąco z tym nurtem, ale widziałam fragmenty należących do niego powieści i były one dość niepokojące. Przypominały mi dawne opery mydlane, napakowane mnóstwem stereotypów, upokorzeń, dziwnych hierarchicznych rozwiązań, a jednocześnie wciągające i szalenie formujące, zwłaszcza, jeśli odbiorcą jest dwunastolatka. 

A czy ty pamiętasz swoje pierwsze świadome czytelnicze doświadczenia? 

O dziwo nie mam przygotowanej odpowiedzi na to pytanie, muszę pomyśleć… Na pewno poruszył mnie Władca Pierścieni. Uwiódł mnie świat przedstawiony, to, jaki był skomplikowany, magiczny, szeroki. Niesamowicie stymulował moją wyobraźnię. Potem były wiersze Różewicza – uderzała mnie zawarta w nich wrażliwość, oszczędność w słowach, to, jak w króciutkich zdaniach można opisać niesłychanie skomplikowane kwestie. To byłaby podstawówka i gimnazjum. Ale naprawdę oniemiałam przy lekturze Sercątka Herty Müller, którą czytałam w liceum. Myślę, że język Herty Muller bardzo wpłynął na moje późniejsze myślenie i pisanie, sformatował moje pojęcie o tym, jak pisząc, mogę uchwycić najdrobniejsze odłamki przeżyć i doświadczeń. 

Myślisz, że bez tego nie byłabyś pisarką?

Bez Herty Müller? Na pewno nie byłabym taką pisarką, jaką jestem. Nie chcę traktować pisania jako misji życiowej czy jako jakiegoś imperatywu. Mimo że było ono zawsze najbardziej naturalnym dla mnie sposobem wyrażania siebie i tworzenia. 

To inaczej: czy byłabyś w stanie w ogóle nie pisać?

Nie. Miewałam długie przerwy i wielokrotnie wydawało mi się, że do tego nie wrócę, ale to się zawsze w końcu wydarzało. Z drugiej strony nie byłabym w stanie pisać cały czas. Ze mną jest tak, że po intensywnym okresie, kiedy cały czas pracuję, mam dużo pomysłów, przychodzą miesiące, czasami nawet lata, podczas których poświęcam temu mało uwagi, nie piszę prawie wcale. Jest to moja twórcza dynamika, którą muszę chyba zaakceptować. 

A kiedy już piszesz, co jest dla ciebie w tym procesie najistotniejsze?

Najtrudniej jest zacząć. Kiedy już to zrobię, idzie lepiej. Pracuję w taki sposób, że tworzę szkic całości, który ma dużo pustych miejsc. Piszę coś i wiem, że po tym powinno nastąpić jakieś zdanie albo przejście do innej sceny. Jeśli użyć metafory – tworzę podziurawioną ścianę tekstu, wiem już, co muszę napisać, w którym miejscu to umieścić, pozostaje tylko znaleźć odpowiednie słowa. Czasami
mi się to udaje, a czasami nie. Wiem, gdzie w mojej książce są takie miejsca, w których mi się to nie udało – ale nie wracam do tego, nie myślę, jak mogłabym zrobić to lepiej – to dla mnie zamknięty rozdział. 

Ostatnia scena książki ukazuje bohaterkę-narratorkę, Agnieszkę, która – z wielkim wysiłkiem, chora i zmęczona – pisze swoje imię na kartce papieru. Tym samym po raz pierwszy w całej fabule pojawia się jej imię. Ten podpis, złożony z trudem, to dla niej pewien akt samostanowienia; czy planując to zakończenie, myślałaś o nim również jako o metaforze procesu pisania?

Tak, może to górnolotne, ale ten akt twórczy zawsze w pewnym stopniu wiąże się z samostanowieniem. Chciałam, żeby to wybrzmiało w tym ostatnim geście mojej narratorki. Chociaż to oczywiście wielowymiarowa scena. Chodziło mi też o to, aby osoba czytająca doznała lekkiego szoku, orientując się, że przez całą powieść nie zwróciła uwagi na to, że nie zna imienia narratorki. Sporo osób czytających mówiło mi potem, że ten zabieg się udał.

Maria Halber – poetka, redaktorka, autorka książki poetyckiej „Przejścia” (SDK, 2020) i powieści “Strużki” (Cyranka, 2023). Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Małym Formacie, Wizjach i Magazynie Pismo. Współtworzy kolektyw Girls and Queers to The Front.

Magdalena Romanowska – czytelniczka i literaturoznawczyni, interesuje się prozą poruszającą temat osobistego doświadczenia, dorastania, problemów klasowych i dylematów tożsamościowych. Najwięcej uwagi poświęca pisarkom i pisarzom drugiej połowy XIX w., ale nie traci z oczu współczesności. Pisze pracę doktorską dotyczącą problematyki śmierci w twórczości Elizy Orzeszkowej, jest związana z Instytutem Literatury Polskiej UW. Pochodzi z miejscowości Łąkie, mieszka w Warszawie.