Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Ilustracja do tekstu
Ilustracja: Lula Sarnia

Marcin Królikowski – pięć wierszy

/span>

GRA WSTĘPNA PLANSZOWA

Mężczyznę się ściska, robi misia, kobietę całuje po policzkach.

Kto się wreszcie odważy, chociaż raz publicznie,

zejść niżej, ugryźć w szyję?

Polifem kultury patrzy na nas wspólnym okiem.

Wystawiamy na czatach Polifemy w zegarkach.

Pod szkiełkiem mrowisko, moloch kwarcu, niepokój cyferblatów, ruch.

Mężczyzna podczas misia wyczuwa ruch.

Cyk, cyk, cyka mu na plecach ręka uzbrojona w ruch.

Chociaż raz zejść niżej, dźgnąć palcami w nerki. Wywołać skurcz.

Polifem to latarnia morska, wspólne oko oceanu.

Kto jest mistrzem Polifema?

Wstyd ma jedną powiekę. Jedną nogawkę. Jedną rękę.

Odciska się od rąk odlew innych dłoni, rekonstruuje poznanych,

zapomnianych w pomnik.

Polifem globus, zapalona lampka, bańka księżyca wisi na czatach.

Luna jest pełna kijanek. Obcy żyją wśród nas. Ich oczy wyłuskał z gwiazd

Polifem żaba.

A dalej autonomiczna broń poza kontrolą Boga

– słowa myśliwi, polujące słowa, wyszły, uzbroiły się w zęby, wyostrzyły

o bruk, zdobyły, zabiły, wróciły z ofiarą do ust.

Echolokacja słów odtwarza pierwszy ruch myśliwego,

blask neuronów w pośmiertnej maseczce torfu.

Kiwa się nad zupą galaktyk ptak antyk. Gołębica, a może duch

Święty – Freeganin unosi się nad garem zacierkowej ze skwarkami.

Kobietę się całuje, a mężczyznę ściska.

To nadal. Kultura antyczna, cofam się po własnych śladach.

Polifem zając drży za nas wszystkich.

Jego zwierzęce oko śni

wspólny niepokój łąki.

 

ŚNIAK

Lusterko na ramię. Zamontowane na stałe.

Marcinek dowiaduje się w styczniu,

w dniu urodzin, że stracił jedynactwo.

Nosi w sobie drugą tożsamość. Po czterdziestym piątym.

To on, nazwijmy go roboczo Śniakiem lub człowiekiem snów, odpowiadał

za nachuchiwanie fal zimna, gorąca, klangor, dygot, decyzyjny paraliż,

dyskotekę uczuć, wicie urojonych gniazd, przykładanie twarzy do

odcisków rąk na płytach chodnikowych, oraz podrzucanie zmyślonych jaj.

On sam siebie z siebie za niego wysiedzi. Obedrze z warg, rozerwie

szczęki, obnaży dziąsła i wkrótce ich wyprowadzi. Albowiem rósł w jego

cieniu, w cień wszyty, taki odważny, bo w karoserii, bo płynny, a

wydychany wracał igielnym uchem.

I teraz czeka na oddech ostatni. Marcinek ma brata. Rozwija się brat

Marcinkowi, rozwija się bratnia sprężyna, rozpręża się w płucach lilia, po

czterdziestym piątym. Odbija. Lusterko połyka przeszłość. Transmituje

proroctwo bajki – kto się odwróci stężeje na kamień. Zamieni się w

miasto. Idą przed siebie, do wyjścia, przemieszani, Marcinek ciemny i

Marcinek jasny. W podstarzałym okryciu z ludzkiej biomasy.

GAROTA

Stałem z czerwoną włóczką wokół szyi.

Pod oknami wrzał listopad, gotowały się kałuże.

Lud tryskał kropelkami śliny. Toczył pianę

zamiast cukrowej waty.

Nad rynkiem Nowego Miasta zawisł Boeing.

Minął tydzień, ale nikt z niego nie wysiadł,

tylko szczury biegały po skrzydłach,

pluły żetonami z kasyn.

Tłum zaczął obstawiać.

Odłowiono młodego delfina,

przekrojono rytualnie na placu,

w plątaninie toreb i sieci błyszczał zalaminowany kupon

– piątka w Lotto.

Wezwano koronera.

Na kalenicach czynszówek balansował szczurołap,

sowa pohukiwała na jego ramieniu:

woj. na.

woj. na.

Za granicami Francji,

za granicami Hiszpanii,

za granicami planszy

wylądowała kostka,

podmuch strącił szczurołapa z dachu kamienicy,

z jego ramienia odleciała sowa.

woj. na.

woj. na.

to rozszerzone samobójstwo

– orzekł koroner, owijając włóczkę

wokół mojej szyi.

O!

O! Mój bieżący roku pełen szajb.

Nocą wyjmuje mnie z kołyski

dziadek Stroiński, mówi

– popatrz, starzeć się można pięknie,

zostawia liść brzozy na parapecie.

O! Moje czterdzieści zim i cztery wiosny,

rankiem przychodzi do mnie dziadek Gajcy,

idziemy na Dworzec Zachodni

oglądać jeszcze chłodne słońce wyjęte z węglarki.

Podchodzi, wycina kawałek, waży

– weź, schowaj na szczęście

zanim rozwiozą je dostawcy,

zanim rozdziobią gołębie.

O! Poemacie tej gwałtownej wiosny

przerastający moje możliwości,

znów rujnujesz mój chwilowy spokój.

Rankiem budzi mnie dziadek Lautreamont

i uczy liter z rozedrganego kineskopu,

czytamy hasło Windows “Dokąd chcesz dzisiaj iść?”

i w drodze do przedszkola krzyczę

– dziadku Isidore, dziadku Isidore, nie pędź tak szybko.

On tylko odwraca się i mówi

– nie lękaj się, zdążysz,

przybywam ze starości.

Wsłuchaj się w siebie,

Bądź rozsądny.

DEKONSTRUKCJA

Noc. Rzęzi dźwig. Bunt stali, zgrzyt.

Stalingrad, film. Chrzęst czołgów.

Przedawkowane, nie dają spać.

Cierpienie maszyny zmuszonej do pracy

w niedzielną noc, to wszystko zwali się zaraz

w sny. Ponure, ponure masy J.W. Construction

zaburzą rytm – „Construction Of Light”

King Crimson.

Perfekcja chaosu, pisk.

Zabudowują horyzont, opukują wysięgnikami śpiących w szalunkach,

dźwięk wali w membrany szyb. Pudło rezonansowe bloku, bunkier,

rekonstrukcja głosu, kolejna diorama Gierłoży i napis końcowy

– tu byłem – dobrze wiemy kto (jęk z offu).

Dźwignęli, stoi. Sto.

Wielki totem pilota z podświetlanymi przyciskami,

muzeum Samsung Galaxy, dwa klawisze wyboru,

Dual Sim, dwa fortepiany, szczęk wind,

w dół w dzień, w górę w sen

– chujowy, złomowy, moje słowo w stosie innych, mój pisk,

moje nity, moje druty, naprężone struny, mózg operatora w mojej duszy.

Słyszymy ten sam dźwięk, śpiewamy bezwiednie, co radio przyniesie.

Refren napięcia liny:

Kto nam to wszystko zrobił.

Kto w nas to wszystko powkładał.

Kto nam to wszystko ułożył.

Kto odda.

Zwrotka (zwolnienie haku i powrót):

człowiek zjednoczony z maszyną

rozmyśla o domu, którego się boi.

Partia wysięgnika wychylnego:

ziemia jest kloszem.

Najlepiej tym, którzy pojęli ruch jedwabnika.

Poganie – matematycy, fizycy, chemicy.

Nauczyli się śnić grawitacją.

Wystarczy tylko po kurzej łapce

zsuwać się systematycznie

z naleśnikiem na twarzy.

Wybór, którą stopę chcesz stracić,

żeby zawinąć w tortillę

konstrukcję żurawia.

Jest jeszcze kwestia ostatnia,

tarcza wiertnicza Maria.

Marcin Królikowski (ur. 1974) – zodiakalny warszawiak. W 2017 roku debiutował książką o tytule: Opowieść dwunastopiętrowa. Grozy poetyckie. Pisze krótkie prozy, które publikuje na fanpejdżu (Grozy poetyckie i inne utwory). Roboczo nazywa je „Chips Stories”.Ilustrację wykonała:

Lula Sarnia  – zajmuje się grafiką komputerową, malarstwem i poezją. Inspiracje czerpie z dzikości natury oraz zdarzeń losowych.