
Marcin Balcerzak – opowiadanie
Zgoła
Iść muszę, żeby powiedzieć Jemu, do dupy mu nakopać bez litości, co myślę o tym jego zurzędniczeniu.
Jakby mógł, kazałby pewnie to biurko z komputerem za sobą nieść do domu po godzinie 15, przez pomniejszych urzędników; bo jakże, On musi przedzierzgnąć się w domu w kogoś, kogo nie lubi?
Wreszcie samo się zadawalając, mógłby wstawić sobie łóżko do pokoju 107 w urzędzie i nie traciłby wtedy czasu na wychodzenie z urzędu, żeby iść niepotrzebnie do domu po sen.
Chciałby, ale dopiero śmiać by się zaczęli po korytarzach i chrząkać, jedno drugiemu do ucha, że zachorował na urzędniczą marskość półkul obu mózgu, od siedzenia wciąż i wciąż w zgniłym klimacie urzędu. I zdaje sobie sprawę, że mógłby wtedy w termitierze wywołać zamieszanie, jak samolot wbity w wieże World Trade Center lub większe.
On musiałby wtedy ustawić na baczność tę hołotę. Z foteli jednych pościągać by musiał poduszki, a tym drugim zostawić miękkość poduszki pod tyłkiem.
Dotykać ręki jednych musiałby delikatnie, a drugim nie podawać by musiał nawet szorstkiej dłoni swojej.
Albo z premiami zgadywanka. Temu i tej by przecież musiał zapowiedzieć, że mogą zapomnieć o premii, bo opowiadaliby wszystkim o łóżku w jego pokoju 107, a On, czy miałby ich za to lubić? Innym podwoiłby premię chętniej, gdyż nie raz już trzymali język za zębami, a tym razem o tym, że łóżko sobie przyniósł do pokoju 107, by się nawet nie zająknęli.
W odwecie ci pierwsi mogliby i nawet podrzucić Jemu do szuflady pieczątki z jadowitym w tusz wężem, który, rzekomo, mógłby uciec z pobliskiego sklepu zoologicznego kanałem wentylacyjnym, przez który nęciliby węża zdychajce z biura, machając po godzinach w kanale zdechłą myszą. Ale jak również komputer mógłby się Jemu ciągle zawieszać, bo niepotrzebnie otworzyłby jeden z załączników do poczty, którego nazwa nie wzbudziłaby u Niego żadnych podejrzeń.
Lepiej. Myślał, żeby wynajął sobie może lokal po sklepie zoologicznego, który przez ścianę przylega do Jego pokoju 107 w urzędzie. Po cichu wówczas wykuje sobie w ścianie przejście z jednego pokoju do drugiego, młotkiem owiniętym w papierowe ręczniki tłumiące walenie, a otwarte przejście zamaskuje stojącą szafą bez tyłu i bez żadnych niepotrzebnych tym razem półek.
Wchodzić będzie mógł wówczas sobie do sypialni z łóżkiem, niewidziany przez nikogo w urzędzie. Ale i też w nocy, będzie mógł wejść do pokoju 107 i w segregatorze podpisanym: „Do Boga jak trwoga”, szukać będzie mógł dokumentu drażniącego i niedającego Jemu zasnąć. Tak znajdzie jeden z dokumentów i wchodząc przez szafę do pokoju 107, nie zapalając nawet światła, znajdzie ten groch pod prześcieradłem w segregatorze i zaśnie w łóżku, przytulony jak polip do żółtego segregatora z dokumentami.
Nie zmyliłby mnie jednak tymi nocnymi wycieczkami, bo wywlókłbym Go z tej ukrytej dziupli, że mi nie podpisał zgody pod wnioskiem, i rzucę Nim pod drzwi pokoju 107, jak workiem z burakami. Niech patrzą, jakim jest kłamcą. I oszustem zarazem, który mieszka obok biura jak niewidoczny w żeremiu bóbr na bagnach.
Pieniędzy powiedział przecież wyraźnie, że nie będzie chciał wziąć ode mnie, ale jeśli do urzędu wypełnię czytelnie i oddam formularz, to go przeczyta. Nie, odkładać go nie będzie na jutro, raczej też nie będzie podrzucać innemu urzędnikowi na biurko z wyrazem odrazy na twarzy.
Z przepisów nie wynika, żebym się musiał obawiać, że miałby nie podpisać, mówił lekko. Na Jego miejscu ktoś inny, to kto wie, czy by nie włożył mojego podania do teczki podpisanej – „Kiedyś tam”. Ale On, że się tak wyraził, „z marszu podpisuje takie podania.”
A ten wcale, że nie podpisał, a tyle tylko, że nie wziął pieniędzy za to niepodpisanie honorowo.
Nie wahałbym się sekundy, gdybym teraz spotkał Jego, jak wychodzi na przykład przez drzwi od sypialni obok pokoju 107, przestraszony, żeby sprawdzić czy idę. A jeśli wpadłbym rozjuszony na Niego wtedy, to wryłby się po kolana w betonową podłogę, zesrany ze strachu o życie. I nie tylko, że od dzisiaj, bobrzym zjebcem będzie dla mnie na zawsze; co od wyzwisk gorszych na dodatek nie będzie mógł się łapami od nich opędzić do końca życia, jak od pijanych, wszechobecnych os. I moje te osy dzikie kąsać będą i też jego dzieci i wnuki, ale i też do pięciuset lat wstecz z Jego rodziny wszystkich, także jego pradziadków będą żreć z intensywnością powietrznej trąby.
Spełni się oto klątwa, jeśli tylko Jego spotkałbym przypadkiem albo wytropiłbym Go jak śpi na łóżku, obok pokoju 107. Ani gęby nie miałbyś wtedy czasu otworzyć.
Specjalnie to nie będę jednak ciebie szukał gdzie indziej, a do urzędu, obiecałem sobie, że nie pójdę więcej, żeby nie obniżyć swojego obrzydzenia do ciebie.
O twojej marskości półkul mózgu, nie będę jednak głośno rozgłaszał, a ty gówno, wiedząc o chorobie, i tak zaskoczony zdechniesz. A nie było mi jednak podpisać tego wniosku? Ale za późno już będzie, żebym się ciebie kiedyś zapytał.
Poziom 2
W mieszkaniu ma pozaciągane wszędzie rolety. Nie przez przypadek. Zrobiła sobie celowo, żeby było jej ciemno i zimno. Umiera, wie przecież, że umiera. Ale wcześniej żyła na tyle długo, że mogła zapomnieć, jak tłuste nieszczęście tylko kapało w domu mi po brodzie.
Nie będę po całych dniach i nocach siedzieć przecież z nią – i tak jest jakimś cudem, że znalazłem panią, co przychodzi do niej i robi jej słodkie zastrzyki.
Jeszcze namawiałem, czy by dało się panią strzykawicę przebrać za mnie, to nie przychodziłbym wcale do matki; ale pani jest uparta i powtarza, że w przebraniach to poci się, a język może ześliznąć się jej z gęby od kłamstw i że nie znajdzie go później. I że ją rozpoznają jako tylko ją i żadna maskarada jej się nigdy nie udała na fest. I zamiast kłamstw są z maskarad tylko nici.
Ale przecież, tylko co do zastrzyków się zgodziła, nie natomiast co do zakupów z jedzeniem i samego karmienia na początku. Później na takie karmienie przystała, bo jakieś duże, nie wiadomo od czego zrobiło się jej serce.
Wyjątkowo tym razem też przewija mamę, choć ręce myje dwa razy dłużej potem niż normalnie; z której nieszczęsnej na szczęście tylko tyle wychodzi przez tydzień kup, co ze zdrowego do południa. Że nie wyręczę się nią we wszystkim.
Umarlak zresztą nieżyjący, za to przychodził we śnie do niej, że będzie ją każdej nocy straszył, jak nie przestanie się przebierać i udawać kogoś innego.
Nie będzie też przyklejała sobie wąsów z nie wiadomo czego, a to samo, co do przekleństw, które jednak nie przechodzą jej przez gardło, chcąc mnie jota w jotę naśladować. W samych też męskich spodniach wygląda jak przejechany przez samochód pies. Zresztą to jedno, żeby przebierać się za kogoś, ale jak miałaby zmienić głos z panieńskiego, a jak obciąć długie swoje powłóczyste włosy, o które dba, jak o nic? A co też miałaby wiedzieć o wspólnym życiu moim i mojej matki – na Boga?
Niechbym może siedzącego manekina ubrał w swoje stare rzeczy z dzieciństwa rajtuzy i usadził w fotelu. Mamę i tak będzie gówno obchodzić, że ktoś siedzi w fotelu w kącie. A jeśli, to a nuż pomyśli, że przecież, co tylko popatrzy w stronę fotela, zawsze w nim będę siedział, wypisz, wymaluj – ja. Siedzi pewnie i śpi też ze zmęczenia, ale – tak czy siak – nieustająco przy niej czuwam. Świateł wszystkich też żebym nie zapalał, a na pewno mama pomyli manekina ze mną. Z doświadczenia wie.
Kto wie, że może za niedługo w manekina wciskać będą sztuczną inteligencję i dobrze. Wzrok matki byłby wpatrzony nie we mnie, ale w szklane oczy sztucznej inteligencji bez błysku, a po co miałby przeszywać mnie – jej wzrok? Nauczy komputer, inteligencję, co mama lubiła jeść, a rozmowa im nie będzie urywać się wpół słowa. Albo gdzie lubiła mama jeździć na wakacje. Opis Rewala na przykład by się inteligencję S. nauczyło na pamięć i już by sobie z matką spacerowała po Rewalu ze mną oczywiście, ja i moja mama, oboje sobie bliscy jak nic dotąd. A nasze hologramy bym mógł włączyć, jak razem chodzimy po Rewalu w lipcu nocą. Film też z hologramowego pokazu pokazalibyśmy wszech-facebookowskiej społeczności live.
Hologramy z nami, mógłbym wyświetlać matce przed oczami, na których na przykład przytulalibyśmy się do siebie w Rewalu. W dniu jakiegoś straszniejszego bólu.
Zresztą, jaki tylko bym chciał hologram, to żebym sobie zmontował.
Karmienie też nie jest wybitnie ciężkie w przypadku mamy, ponieważ wcale już prawie nic nie je. Wygląda tak, że jak gdyby nigdy w życiu nic nie jadła i z tej choroby zapomniała, że jedzenie może być do czegoś jej potrzebne.
Albo za ojca bym się mógł przebrać, jeśli może ojciec nie żyje, bo nie wie strzykawica. A jeśli zawieruszył się tylko kiedyś, by wrócił niespodziewanie, dowiedziawszy się o matki słabej formie; a idąc nawet po schodach na kolanach, bym w przebraniu przepraszał za ostatnie dwadzieścia lat, a tak uniżenie pochylony ja przecież-niby ojciec, bym pytał matkę o zdrowie. Zaklinałbym się w temacie do niej miłości i żeby nie myślała wciąż o najgorszym, ponieważ cuda się zdarzają.
Raz dziennie wystarczy, żebym głosem ojca do niej mówił, poprawiając przy tym jej poduszkę i nakrywając jej nogi kołdrą. Odpękam ten ostatni tydzień przebrany za ojca i pokazując hologramy z nią i jej małym dzieckiem mną. A ile takie ludzie rozumieją, tego nawet lekarze nie wiedzą. Strzykawica nie wiedziałaby, co mówi?
Jest jednak co do jednego pewna, że mama żywo tylko ogląda kwatery już tam i szuka, być może dawno zmarłych krewnych z zamiarem zamieszkania razem, a nie żeby obchodziło ją co innego tutaj. Więc jako niejako ojciec mógłbym się nad matką ponachylać, pokazywać mógłbym zdjęcia umarłych krewnych, na których stoją razem, a poumierali. Przeglądnęłaby zdjęcia i by wiedziała, które z umarlaków do niej przychodzi.
Jakbym też chciałbym matce coś powiedzieć, co przed nią ukrywam, to muszę od razu i szybko do niej mówić, jak trąba raczej trąbić. Bo matka zaczyna nie rozumieć mowy ludzkiej, tylko rozmawia po umarlacku, na przykład gdzie i za ile da się jej wynająć mieszkanie po śmierci, pyta się każdego z pomarłych, którzy już chodzą wokół niej i zapraszają do siebie, tacy kuzyni nieżyjący, dziadkowie i rodzeństwo. W dużej grupie, ponieważ będą mieli zaraz taniej, czy w niebie, czy w piekle przecież.
Słyszała strzykawica jak głośno mamę proszą, żeby nie szukała mieszkania u obcych, choć nie rozumie wszystkich słów strzykawica z zaświatów, trudno. A potem co? Wyraźnie słyszała i zrozumiała, jak pytała się mama ducha czyjegoś, kłóciliby się tylko wiecznie o wszystko? Wolałaby może zamieszkać gdzieś daleko, przy obcych jakichś, nieżyjących od pięciuset lat Azteków, mama mówiła, słyszała.
Ona słyszała dokładnie, jak mama mówiła o Aztekach. Żeby załatwił jej tylko dziadek widzenie z Montezumą, a sobie sama załatwi mieszkanie bez nikogo łaski.
Jeszcze kuzyni mamy marudzą, że dwadzieścia lat temu zmarli, to by im mogła wziąć gazet jakichś do poczytania; blisko, żeby tylko pochowała je przy sobie, pod bielizną najlepiej. I zastrzegła przy księdzu, żeby nie zmieniać jej bielizny do trumny. Bo gazety są towarem cennym tam, gdzie są i jak papier poczują w nosach celnicy na granicy światów, zabierają papierowe gazety. Po co? Żeby po paserskich marżach je odsprzedawać. A tym, co od stu lat nie żyją i już gówno wiedzą o tym, co słychać na ziemi.
I najlepiej to krewni obwiozą mamę po miastach i wsiach kiedy się pojawi u nich. Z dziadkami jej się będzie nudziło, bo tylko siedzą w opuszczonym mieszkaniu przed telewizorem, a wracają do nieba tylko na posiłki. Mało to razy słyszała, jak mamę duchy namawiają?
Nie tylko, żeby strzykawicę nawiedzały duchy przy mojej matce, ale zawsze jest tak, że na około tydzień przed śmiercią złażą się, ano, żeby najczęściej poopowiadać o sobie i w jakich też mieszkają pięknych miastach teraz, żeby się pochwalić, a w nich w przestronnych domach nasłonecznionych. A czynsz, gdy tylko podzielą na wielu, okazuje się mniejszy, niż gdy żyli. Jak już przy mamie kręci się tyle duchów, to strzykawica nie potrzebuje więcej znaków.
Co będę matce mówił. Było, minęło. Tym bardziej, że rozmawia teraz jedynie może z umarłymi kiedyś tam kuzynami. Nie będzie wchodził między światy.
Niedobrze, gdyby miałaby mnie matka źle zrozumieć i by wtedy powtarzała w zaświatach kłamstwa o mnie. Albo źle by nastawiła do mojej osoby kuzynów i ciotki, i babki. W krzywym po prostu zwierciadle. Poprzekręca jeszcze moje słowa. A wtedy jak ja kiedyś umrę i nikt z rodziny, kto umarł, nie zaproponuje mi jakiegoś mieszkania pod tani wynajem. Będę musiał prosić się obcych i przepłacać. A jak moja karta płatnicza nie będzie chciała wejść do bankomatu w niebie, od kogo pożyczę pieniądze na trudny start?
Kiedyś się może wybierze mama do mnie z wizytą z nieba i z łatwością będę mógł ją wtedy zwymyślać i obsmarować, że nie dało się jej za nic w świecie, w życiu kochać. I jakże łatwiej mi wtedy będzie wyżalić się jej, gdy jej nie będę widział, a tylko, że będzie poruszała firanką, że jest. W lepszych też okolicznościach, a nie przy wszystkosłyszącej, wścibskiej strzykawicy.
Poziom 3
Żeby mi ktoś kazał chodzić nad kanał i żebym łowił ryby, jak w kanale od dwudziestu lat płynie w kawałkach asfalt tylko i kupy z przykanałowych szamb. Uważam tylko, żeby nie przejeżdżać koło kanału bliżej niż na sto kilometrów, ale czemu stoi znak z zatrutym kanałem tuż przy kanale, a nie sto kilometrów przed?
Teraz to by musieli wpuścić do kanału wodę z roztopionego w całości lodowca, żeby coś podobnego do życia można było dostrzec w wodzie. Skąd jednak lodowiec miałby się wziąć pod Sieradzem?
A zarybianiem kanału zajęliby się Rycerze Jezusa Króla Polski? Albo otworzyliby szkołę szkutniczą w porcie nad kanałem, ze stocznią dla koniecznie średniej wielkości barek towarowych. Z napisem MS Sieradz?
Pytania nie są obojętne dla mnie nigdy. Wypatruję ich nie tylko nad kanałem. Ale gdzie tylko wyrosną i jak grzyby zbieram.
Mówiłem matce, żeby już dawno nie przyznawała się do ojca, a z rady jak chce, niech skorzysta, ale jeśli nie, to niech za mną później nie chodzi, mówiąc, że została niedaleko jak wczoraj źle potraktowana przez ojca obojętność. A komu przecież trzeba powtarzać więcej niż dwa razy? Tylko na całym świecie jedynie jej.
Mówiłem do niej, że to drugie dziecko z ojcem nie będzie udane. Wszystko, co miał dobre w sobie, ojciec wpuścił w nią przy pierwszej ciąży ze mną. Za drugim razem pozbył się tylko ojciec śmieci, które osiadły mu w jajach. Po co teraz jeździ z tym drugim dzieckiem we wózku i opowiada wszystkim, że życie, gdyby nie to dziecko, by sobie sama gdzieś urządziła pod Betlejem. Po takim gadaniu ojciec, jak to ojciec, mógł przecież usiąść jej na głowie przez przypadek i zamiast głowy nosi teraz na szyi głęboki talerz z resztkami zupy pomidorowej w uśmiechu. I trudno byłoby winić o coś ojca, ponieważ nieuważny był zawsze w siadaniu na dupie. Ale, być może, tym razem celowo i złośliwie wytłoczył talerz głęboki ojciec na twarzy matki z resztkami zupy?
Miałbym może bezprzytomnie kochać się w Anieli, jak ta nic nie zrobiła w kierunku, żebym tylko o niej myślał? Gdzie jej było oczytanie, jak nie potrafiła mi opowiedzieć żadnej wydrukowanej historii. Nawet w dwóch zdaniach, żebym wiedział, czy jest czegoś warta ta historia. Później ktoś łapie mnie za rękę i czy warto zobaczyć ten film się pyta, na podstawie właśnie tej książki, którą przecież Aniela przeczytała?
Jakby było mało, że ojciec raz tylko przedefilował przede mną, kiedy się urodziłem, to dlaczego jeszcze Aniela zapomina przeczytane przez siebie książki? A może tylko kłamie, że którąś przeczytała?
Nie Aniela – to może Kornelia? Nie byłoby może łatwiej, gdyby w kisielu jedna pokonała drugą, rwąc sobie kudły wzajem i rzucając nimi, wyrwanymi, w siebie? Albo gdyby Aniela przewiedziała, że Kornelia za niedalekich dziesięć lat brzydka będzie chodzić za mną i ciągnąć będzie jedynie za nami sparaliżowanego psa na kółkach zamiast łap? Na dodatek na smyczy fluoroscencyjnej? Jak jakaś debilka?
Na to, przymilająca się Aniela, film ma i pokazuje z kinematografii przyszłości, na którym brzydka Kornelia ciągnie zdychającego psa przez park, wykrzykując w moją stronę, że nie spotkała nigdy tak głupich plemników, jak moje. I bym sobie teraz wybrał między Kornelią a Anielą.
A nie ma może Aniela filmu ze sobą za dziesięć najbliższych lat? Być może wówczas będzie widać czarno na białym, że jednak nie powinienem wybrać ani jednej, ani drugiej?
Nie popływałbym może z chęcią po kanale barką towarową, mocząc nogi w wodzie z lodowca? Albo też z chęcią nawigowałbym chorągiewkami na brzegu kanału tak, żeby barka z Anielą i barka z Kornelią przepłynęły koło mnie, a nie przecież, żeby przy mnie któraś zacumowała.
Ile potrzebują jeszcze ludzie maili, żebym pisał do nich, że są ludzie, którzy, nie ma sprawy, powinni się urodzić, a i tacy są, których strząśnięto na padół przez przypadek z bożego ołówka, kropka. A przykłady na to, które można by mnożyć? Menadżer na przykład w rzeźni drobiu jest niezastąpiony, a takiego aptekarza sprzedającego leki może zastąpić inny.
Pisałem maile do prawie wszystkich i zdarzyło się, że ktoś odpisał? Że a tak, właśnie, że mam w tym poglądzie rację i starać się on będzie, żeby nie zajmować innym miejsca, bo spadł strącony zupełnie przypadkowo na ziemię tylko. Urodzony jest przez przypadek i zamieniłby się z każdym innym ważniejszym na życia. Nie. Każdy się uważa, że Bóg do niego podobny, chodził za nim dziewięć miesięcy i się prosił, żeby się wreszcie urodził. Nie mógłby zamiast tego Bóg podłożyć jednak nogi komuś przypadkowo strąconemu, tak, żeby łeb mu pękł i on by zdechł?
Mało to razy prosiłem Boga, weź i zajmij się na poważnie perforacją nasieniowodów zjebów, zanim trafi mnie szlag od patrzenia później na nich.
Nie masz chyba sumienia, mówię do Boga, kiedy patrzysz, jak mozolnie wysyłam maile, bez ustanku wszystkim i opisuję te wszystkie twoje błędy. Czerwoną czcionką piszę nieprzypadkowo, brocząc dużo bardziej krwią ja teraz niż ty kiedyś na krzyżu, a w odpowiedzi tylko hejt wbijają mi jedynie kurwy w oczy.
Uwierzysz? Przestałem wierzyć, że powiesz wspaniałomyślnie wszystkim, żeby czytali moje maile jak pismo święte, a nie żeby je sobie przesyłali jako – „najgłupsze maile z tego tygodnia”. Ktoś słyszał, żebyś przeprosił mnie za cokolwiek? Mam za ciebie chodzić po ludziach, namawiając, żeby moich maili nie wyrzucali do kosza?
W pajęczynę, poza wszystkim łapię pytania jak muchy. Odpowiedzi zrazu niechętnie przychodzą. Ale nie znalazłem pytania bez odpowiedzi. Jedynie te bezwartościowe.
Mam ci wreszcie powiedzieć, że wiem zgoła dużo więcej od ciebie?
Marcin Balcerzak – ur. w 1967 r. Po szkołach. Mieszka w Sieradzu i pracuje na magazynie. Drukował na papierze w kwartalniku śp. „Red” opowiadanie , także fragment prozy w miesięczniku krótkich form prozatorskich śp. „Opowieści” przed laty. Świeżo natomiast jest po publikacji opowiadań w „Helikopterze”, „Trytytce”, „Zakładzie” i „Kontencie” w sieci.
Daria Murawska – urodzona w Brodnicy. W 2017 ukończyła z wyróżnieniem studia w zakresie grafiki warsztatowej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ma na swoim koncie liczne wystawy zbiorowe i indywidualne, m.in. Międzynarodowe Triennale grafiki w Krakowie, Biennale grafiki studenckiej w Poznaniu, Wystawa indywidualna pt „Paranoje” w Galeria 011 w Toruniu, czy nagrody za Pomorską grafikę roku. Obecnie mieszka i pracuje w Warszawie jako Art Director przy kampaniach reklamowych, a także tworzy ilustracje i kolaże.