Małgorzata Kośla – opowiadanie

Ilustrowała: Ewelina Zatorska

Małgorzata Kośla – opowiadanie

Córeczka mamusi

Balansuję na krawężniku, waham się. Nie wiem, czy chcę zrobić to, o czym myślę. Samochody jeżdżą rzadko, od czasu do czasu dmuchając pędem upału. Moja najlepsza przyjaciółka jest zawsze obok i dziś trochę nie chce na mnie patrzeć. Mówi coś w stylu:

– Może pójdziemy stąd?

Nie odpowiadam.

– To głupie.

Patrzę w górę. Południowe słońce nie pyta, kiedy zaznacza się na naszych ciałach, samo znajduje dla siebie miejsce, rozpycha łokcie, rozchyla uda. Milczę, bo mój głos zgubił słowa. Powinnam rozkurczyć się od lipcowego upału, rozlać na chodniku, kapać jak rozpuszczony lód, słodycz dziecka, ale, wręcz przeciwnie, w środku spalam się z zimna. Mam tam ciemność, do której nie dociera światło.

Zazwyczaj jestem gąbką. Nasiąkam słowami, spojrzeniem, wskazaniem palcem. Można mnie brać w dłonie i wyżymać. Moje ciało skręca się z łatwością, jest miękkie, giętkie i podatne na dotyk, dostosowuje się. Strumień, który ze mnie wycieka, to wszystko, czego nie chcę w sobie mieć i to, co chcę, wirujące wokół siebie, splecione w wodny warkocz, czyli tak naprawdę żaden warkocz, po prostu cały świat bez podziałów. Dziś jeszcze nikt mnie niczym nie dotknął. Jest inaczej.

Na okazję, którą zaplanowałam, założyłam białą sukienkę. Zwykle nie noszę sukienek, bo jestem córeczką mamusi. Powtarza mi, że nie muszę niczego nikomu udowadniać, ma być mi wygodnie, mam umieć wspiąć się na drzewo, móc uciec przed chłopcami, przewracać się na trawie, śmiać się głośno i brzydko, czuć się wolna. W tym wszystkim nie jestem córeczką tatusia, córką, a nawet synem. Jestem gęstym, gorącym powietrzem, upałem, suchością w gardle i brakiem tchu, które dmuchają mu prosto w twarz.

Promienie spadają mi na obojczyk, który piecze niemiłosiernie, inne na nos, kolana i barki, już bezwstydnie czerwone. Reszta spada gdzieś niepotrzebnie i gubi pewność siebie w trawie i na chodniku albo rozbija się o moje sandałki z noskami, kruszy jak potłuczone szkło przedniej szyby auta.

Szybko otrząsam się z tej myśli i drapię za uchem jak kot, który chce strzepnąć usłyszane rozkazy. Bo Dorota powiedziała:

– Nie rób tego.

Wychylam się pierwszy raz. Nie patrzę autom w oczy. Żadnych sentymentów. Patrzę jedynie na moją stopę poza granicą krawężnika. Samochód w ostatniej chwili mnie omija i trąbi z opóźnieniem. Cofam się przerażona. Serce bije mnie, jakby chciało się wydostać i zmienić ciało. Chwilę później nie wiem, co mam czuć, więc czuję uczucia, których nie umiem nazwać. Dołączają do wodnego warkocza w środku mnie, mojego DNA.

Dorota obserwuje swoją dłoń. Chciała złapać mnie za kucyk i przeciągnąć na dobrą stronę, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. Mimo że dłoń jej drgała, to trzymała ją blisko bioder, na siłę, trochę jak psa na smyczy. Myślała o swoim ojcu. Czy gdyby zdecydowała się na taki krok, na który ja zaraz się zdecyduję, kochałby ją bardziej.

Dorota ma krótkie, postrzępione włosy, które ojciec ściął jej własnoręcznie. Z tyłu wygląda jak chłopiec, ale z przodu jak najpiękniejsza dziewczyna jaką widziałam. Ona uważa, że ma za grube nogi, brzuch, ramiona, wszystko, a jej twarz nie jest podobna nawet do siebie. Jest starsza ode mnie, ale niższa o głowę. Mało je i waży się codziennie. Jak ojciec huknie ją przez łeb i poleci krew z nosa, waży się znów i odlicza 50 gramów. Często je u mnie. Często też śpi w moim łóżku i myje się w mojej wannie, a nie w misce w kuchni, bo daję jej staremu 5 złotych na mózgojeba, żeby puścił ją do mnie na noc. Podkradam mamie z portfela, a ona udaje, że nie wie. To taka niepisana umowa między nami. Mama udaje, że nie wie właściwie o wszystkim, póki sama nie powiem. Nie chce mi psuć dorastania.

Mama Doroty pracuje na dwie zmiany, żeby utrzymać ich rodzinę i męża pijaka. Kiedy wyjątkowo się nie miną, całuje ją w czoło i obiecuje, że jutro pójdą razem na lody. Dorota też jest córeczką mamusi.

Używam wszystkich argumentów, żeby tylko ojciec ją puścił: Dorota się u mnie umyje, zaoszczędzi pan na wodzie, Dorota zje u mnie kolację, będzie pan mógł wypić wino, Dorota wróci z zegarkiem w ręku o 10 rano, będzie pan miał gotowe śniadanie. Dorota później będzie mieć przejebane, bo za 5 złotych jej stary najebie się jak świnia i będzie ją tłukł rano w ramach autoerotyzmu na kaca, bo jego synowie są za duzi na bicie i zdecydowanie zbyt synalscy. A Dorota jest tylko chłopczycą, która, podobnie jak ja, chętnie patrzy na swoje stopy i szuka w chodniku potłuczonych promieni słońca.

Obie często myślimy o ciele Doroty. Jej ojciec poświęca mu wiele uwagi. Kiedyś powiedziała mi, że jak schudnie, to może zobaczy w niej atrakcyjną kobietę i zostawi ją w spokoju. Myślę, że jak Dorota schudnie jeszcze bardziej, to ojciec potłucze jej wszystko do kości i nawet nie zauważy.

Patrzę na nią teraz, a ona patrzy na swoje wypukłe piersi i skrzyżowane na nich gładkie ręce. Ja mam na nich jasne włoski, które posypane są brokatem w słońcu, ale ona opala swoje nad gazem w kuchence. Obok odgrzewa zupę dla ojca, do której pluła już nie raz. Dorota wcześnie straciła dziewictwo – a ja nie lubię sposobu, w jaki to brzmi. Straciła je w ogródkach działkowych z przypadkowym znajomym, który znał się na rzeczy, szybko wszedł, szybko wyszedł, i zablokował ją na Gronie. To mógł być każdy i z każdym wyglądałoby to tak samo, powiedziała mi. No ale jak się traci dziewictwo, a brzmi to jak niefortunna zguba albo poczucie braku, to chyba musi być smutny przypadek, który się przydarza i odmienia nas na całe życie, brudząc.

Ja nie zastanawiam się nad swoim ciałem, bo nie muszę, moi rodzice dają mu wolność. Mama go nie komentuje, a tata nie zauważa. Gdyby się nim interesował, tak jak ojciec Doroty, na pewno stałoby się dla mnie istotne. Gdyby ktoś mnie bił, też zaczęłabym się sobie przyglądać. Które miejsce jest najbardziej prowokujące? Gdzie lubi bić? Gdzie wchodzi miękko, a gdzie twardo i sprawiam mu ból wystającą kością, nabrzmiałym mięśniem lub tłustą masą? Co we mnie drażni, a co wznieca? Albo po prostu, gdyby tata pytał moje ciało, jak było mu dziś w szkole, czy wygrało ten ważny mecz koszykówki, gdzie teraz to ciało się wybiera i o której wróci, a może ciało jest głodne, może chce coś słodkiego, może je przytulić, pogłaskać, pocałować, może ciało potrzebuje jakiejś porady, pomocy, wyjaśnień, skąd się tu wzięło i do czego zostało stworzone. 

Nigdy nie stracę dziewictwa. Nie dam go komuś zabrać ani go nie zgubię. Nie pozwolę na to, żeby wypadło mi między nogami albo żeby ktoś po nie sięgnął bez pytania. Nie pozwolę się nigdy nikomu dotknąć, sprawić mi bólu, krwawić dla jego przyjemności.

Jedzie auto. Niebieskie jak woda, cały ten zmienny i niestały świat, który wyleje się ze mnie i zmiesza z kolorem maski. Nie tak to sobie wyobrażałam.

Jedzie kolejne. Szare i smutne. Dorota mówi:

– Idę do domu.

Ale stoi i czeka. Dobrze wiemy, że obie nie wiemy, gdzie jest jej dom. Robię krok do przodu, większy niż do tej pory. Czasem, żeby coś osiągnąć, nie trzeba być uważnym i cierpliwym. Wystarczy chwila nieuwagi i odważny krok przed siebie. Moim celem jest przecież miłość. Czy może być coś bardzie szlachetnego niż poświęcenie się dla miłości własnego ojca?

Rozglądam się po mieście. Kurczak z rożna, krawcowa, urząd miasta, park i mój ojciec w niebieskim reno. Rozwiane kosmyki włosów połaskotały mnie po policzku. Podrapałam się do krwi. Nie pomachał mi, bo dla niego jestem tak niewidoczna, że martwa od urodzenia. Chyba nie wie nawet, jak mam na imię, bo do mojej mamy często zwraca się z pytaniem: Czy ona nie ma swojego pokoju? Wtedy długo się kłócą, a po wszystkim ojciec wychodzi na balkon przewietrzyć się. Dusi się przeze mnie. Jestem jego uczuleniem bez uczuć.

A ja nie mam swojego pokoju, bo jest nim cały świat. Wszędzie mogę pójść, wszędzie mnie chcą i we wszystkim jestem wystarczająco dobra. Jestem przecież córeczką mamusi. I to byłoby wystarczająco dobre, gdyby nie mój tatuś.

Pomyślałam o tym, co będzie napisane na moim grobie. Wiem, że umrę ze świadomością własnej krwi, przynależności do każdej komórki, władzą nad bólem i strachem. Moim bólem, który nigdy nie będzie dla nikogo przyjemnością. Umrę szybko, ale efektownie. Będzie o mnie głośno w lokalnych gazetach i wiadomościach – obok tego ojciec nie przejedzie obojętnie.

Wszystko zaczęło się od tego, że moja koleżanka wpadła kiedyś pod samochód i złamała obojczyk. To był najpiękniejszy czas w jej życiu. Rodzice kupowali jej kilogramy słodyczy i jak nigdy spędzali przy jej łóżku każdą wolną chwilę. Dzieci przychodziły z podarunkami, nauczyciele dzwonili z pytaniem, kiedy wraca do szkoły, rodzina wysyłała kartki z życzeniami, a ona codziennie bawiła się balonami z helem przyczepionymi do ramy jej łóżka. Nie chciała nigdy wyjść ze szpitala. Prawie umarła i to była jej ulubiona część życia. Powiedziała, że gdyby mogła, prawie umarłaby znów.

Auto nadjeżdża.

Na początku chciałam jedynie trochę się poharatać, dać upust krwi. To było wcześniej. Teraz zapragnęłam rozlać się warkoczami po chodniku i może nawet stracić to dziewictwo od siły uderzenia wjeżdżającego we mnie samochodu. Chcę pójść krok dalej.

I nagle południowe słońce staje się dla mnie słońcem uniwersalnym, wszechstronnym, wielokierunkowym. Rozbłyska na cały świat, mój świat, przypieka go tak silnie i mocno, że plami nawet sukienkę. Granice, które wyznaczyło wcześniej, nie mają miejsca, obojczyk jest jednym z resztą części ciała, solidarnie połączonych w jeszcze ciepłą maź, za chwilę pokruszoną na kawałki.

*

Dorota znalazła mnie w tujach przy kamieniu. Tak bardzo piekły mnie oczy, że musiałam trzymać je zamknięte.

– Tu jesteś! Biegłam za tobą przez cały park! Co ty wyprawiasz, dziewczyno, co ty robisz.

Usiadła obok i próbowała otworzyć mi je palcami.

– Spójrz na mnie! Patrz na mnie!

Znowu zaczęłam płakać, gasić pożar. Ból, spaloną skórę i szansę. Dorota patrzyła na swoje stopy. Zawsze patrzymy na nasze stopy, kiedy nie wiemy, co robić. Wyobrażamy sobie, że niosą nas gdzieś daleko. Mnie zaniosły na pustynię.

Upadam na glebę jak wycieńczony wielbłąd. Kładę dłonie na swoich udach i liczę do trzech. Oddycham głęboko. Nie czuję ulgi. Do trzech razy sztuka, mówią, więc liczę tak jeszcze trzy razy. Chcę poczuć spokój za wszelką cenę, ale czuję tylko ból, zimno, przeraźliwy mróz obijający się we mnie. Zamarzły mi palce, próbuję nimi poruszyć, ale boję się, że się ukruszą. Chucham w dłonie, próbuję je ogrzać. Z ust nie leci mi para, tylko pył – suchy, złoty piach. Wyobrażam sobie, że pustynia nie jest samotnością, mrozem, który rozsadza wnętrzności, a słońcem, oazą, kolorami naskórka mieniącymi się w świetle.

Widzę mamę wracającą z drugiej zmiany. A jeśli to ja jestem Dorotą, a mnie nie ma?

Małgorzata Kośla – rocznik 93. Absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Pracuje jako redaktorka w magazynie architektoniczno-budowlanym. Szybowcy to jej pierwsza powieść (czekająca na debiut) i pierwszy twór pisarski w ogóle, napisany w ramach pisarskich studiów podyplomowych Szkoła Mistrzów, organizowanych przez UW. Książka zdobyła 2. miejsce w konkursie na najlepszy debiut, który miała wydać Nisza. Z fragmentem Szybowców zakwalifikowała się do Pracowni Otwartych Prozą Stacji Literatura 26 i TransPortu Literackiego 27. Publikowała między innymi w Składce, Tlenie Literackim, Tekstualiach, Wyspie. Lubi gmerać w przeszłości, bo nigdy nie nadąża z jej pełnym zrozumieniem, kiedy jeszcze jest teraźniejsza.

Ewelina Zatorska – z wykształcenia graficzka, z pasji estetka. Lubię się dziwić i poznawać nieznane. W wolnych chwilach gram, rysuję, fotografuję i eksploruję. Instagram sztuczny: @evelineberenice.ink, więcej prywaty i fotografii: @eveline.berenice.