Maciej Grzenkowicz - opowiadanie
Opowieść o ostatnich myślach
Załóżmy, że X wypadł przez przypadek z samolotu; nikt zresztą nie wypada z samolotu inaczej, chyba że zostanie popchnięty.
Załóżmy więc, że X nie został popchnięty. Wypadł z samolotu przez przypadek albo serię przypadków, nawet dziwną, gdyby nie to, że tak samo prawdopodobną jak wszystkie inne. Wstał, poszedł do toalety, skierował się w stronę kokpitu, tam były łazienki, zapaliła się sygnalizacja zapiąć pasy, nastąpiła turbulencja, X się niestety potknął, był już blisko wejścia do toalety, nie przewrócił się na jakiegoś współpasażera, ale na drzwi samolotu, instynktownie oparł się o klamkę, przekręciła się, otworzył drzwi, nie utrzymał równowagi i wypadł.
Co się stało dalej z samolotem, nie wiedział. Może spadł, może leciał dalej. X nie wiedział nawet dobrze, co się z nim samym dzieje. Od momentu, w którym wstawał ze swojego siedzenia, do momentu, w którym spadał, nie minęło ćwierć minuty. Niby tak duża życiowa zmiana nie może się wydarzyć w piętnaście sekund – a może. Potrzeba jednak więcej czasu, żeby to przyjąć do wiadomości. Dopiero kiedy sytuacja się ustabilizowała i mógł jasno sformułować diagnozę: spadam z wysokości 11 kilometrów, wróciło mu myślenie.
Naturalne, że człowiek za każdym razem liczy, że jednak się uda. Bo coś, przecież, zawsze może się zdarzyć. Bywają cudowne uzdrowienia, bywają dei ex machina, którzy wszystko odwracają i potem wszystko wraca do swojego porządku. Takie przypadki znajdują się jednak na granicy cudowności i można je porównać do przywracania do życia zmarłych.
X wiedział, że znajduje się już w stanie faktycznej śmierci, bo najprawdopodobniej nie mogło stać się nic, co mogłoby go uratować. Spadał za szybko, żeby, choćby i powiadomione, służby porządkowe zdążyły cokolwiek zrobić. A zresztą: co mogły zrobić? Rozstawić dużą trampolinę? Sam przecież nic by nie wymyślił. Nie miał spadochronu. Spodziewał się, że za chwilę umrze. Nic nie było w stanie tego zmienić. Nawet jeśli przez parę minut mógł być teoretycznie żywy, to nie miało to żadnego znaczenia, bo nie był w stanie tego w żaden sposób wykorzystać. Może formalnie nie był jeszcze martwy, ale praktycznie tak. Tak jak biskup, który przed podpisem stawia krzyż na znak, że jest już martwy dla tego świata.
Dziwny był to przedsionek do śmierci, może tak wygląda czyściec?, zastanawiał się, ale zastanawiał tak się krótko, bo wolał rozważać jeszcze jakieś rozwiązania, chwycić się tej boskiej maszyny; może mógłby do kogoś napisać wiadomość?, wziął telefon do ręki, pęd powietrza mu go wytrącił, nie miał już telefonu, chociaż nawet miał sygnał; może ze swojej koszuli jednak mógłby zrobić coś na kształt spadochronu, małego, może chociaż trochę spowolniłoby to jego upadek, zdjął więc koszulę i przytrzymał ją nad sobą, ale zupełnie nie zachowywała się jak spadochron, nie było tak jak na filmach, nic takie nie było.
Nie miał więcej pomysłów; w kwestii boskiej interwencji mógł już liczyć wyłącznie na Boga, na którego nie liczył, czego wtedy żałował.
Czy miał jeszcze jakąś sprawczość? Tak, zapewne jego spadające ciało zmieni wygląd krajobrazu, jeśli spadnie na budynek, to się trochę zakrwawi, jeśli na drzewo, to połamią się jego gałęzie, jeśli na samochód, wgniecie jego dach. Poza tym mógł robić tylko to, co już robił, czyli myśleć.
Tak, mógł myśleć.
Nie potrzebował do tego żadnych urządzeń ani kompana, mógł myśleć całkowicie samemu.
Dobrze, to kojące, to jest punkt wyjścia.
Naturalnie, jego myśli oscylowały wokół śmierci. Nie wiedział, co się po niej stanie, ale nie wykluczał życia wiecznego. Nie był go też pewien. Wcześniej miał nadzieję, że uda mu się uniknąć tego problemu i dożyć do momentu, w którym fizyczna nieśmiertelność będzie osiągalna. Z tego powodu zaczął odżywiać się zdrowiej i zrezygnował z picia alkoholu. Niestety, były turbulencje.
Zostało mu więc pomyśleć o tym, jak ma spędzić resztę swojego życia, a skoro nie mógł robić nic innego niż myśleć, to zostało mu pomyśleć o tym, jak myśleć.
O tym jeszcze mógł decydować, na to miał jeszcze wpływ. Mógł myśleć tak, jak mu się podobało; pod tym kątem jego sytuacja się nie zmieniła. Jak myślał na ziemi, tak i mógł w powietrzu. Może tylko wpływ adrenaliny lekko zniekształcał mu obraz sytuacji; ale zawsze coś zniekształca obraz sytuacji.
Skoro tylko to mógł, chciał to robić najlepiej, jak się dało.
Pytanie: jak należy myśleć tuż przed swoją śmiercią?
Co wypada myśleć; jakie myślenie będzie najbardziej na miejscu; co będzie najmądrzej pomyśleć przed zgonem; jaka powinna być tematyka takich myśli; jakich słów powinno się używać do formułowania takich myśli; jak myśleć, aby być z tym ze sobą szczerym; jak pomyśleć samodzielnie, a nie powtarzać przedśmiertne myśli tych, których się szanuje; jak długa powinna być ta myśl?
Nie było wystarczająco czasu, aby odpowiedzieć na te wszystkie pytania, więc X wypróbowywał różnych układów słów, aby ocenić ich skuteczność.
Jego ostatnie myśli powinny w jakiś sposób odnosić się do sytuacji, w jakiej się znajdował; niekoniecznie do samego spadania, ale mogły. Pomyślał więc:
Nigdy się nie spodziewałem, że skończę tak wysoko.
Była to dobra myśl, dosyć błyskotliwa, zabawna, z dużą dawką autoironii. Nie była jednak do końca prawdziwa. Nie chodziło nawet o to, że X nie osiągnął za dużo w życiu, bo chyba osiągnął – ale nie był pewien, przez to wszystko zapomniał – tylko o to, że skończy, tak naprawdę, dość nisko.
Zaczął więc myśleć o swojej żonie i dzieciach, o których nagle sobie przypomniał, że je ma, przez co wpadł w panikę, bo uświadomił sobie, że ją i je zostawi. Za życia, tego właściwego, uważał swoją rodzinę za najwyższą wartość. Może więc warto było poświęcić tych parę minut na proste myśli o nich.
Kocham swoją żonę, kocham swoje dzieci.
To była, bez wątpienia, prawda, ale nie wiadomo, czy konieczna w tej sytuacji. Skoro on, z punktu widzenia praktycznego, dla swojej rodziny już nie żył, to i jego rodzina nie żyła dla niego. Kochanie jej mijało się z celem, było przykre, bo z konieczności musiało zmienić się w żałobę. Z wielu punktów widzenia wykorzystanie swoich ostatnich minut na żałobę nie jest rozwiązaniem optymalnym, szczególnie z hedonistycznego, podczas gdy na inne brakowało już, prawdę mówiąc, czasu; musiał więc odrzucić tę myśl. I chociaż próbował omijać żałobne myśli, to uświadomił sobie, że czas też, przecież, na żałobę nad sobą samym, na pożegnanie się ze sobą samym i na pogodzenie się ze swoim odejściem, bo to nie różni się aż tak bardzo od pogodzenia się ze śmiercią bliskiego.
Ale to był zły pomysł, bo pogodzenie się ze swoją śmiercią ma sens tylko, jeśli będzie można korzystać ze wewnętrznego spokoju; jeśli będzie czas na to, aby żyć spokojnie, kiedy własna śmierć nie będzie już przerażać. X nie miałby na to czasu, miał go zresztą, całościowo, coraz mniej, więc szybko odrzucił również tę myśl i pozwolił na to, aby śmierć go gdzieś z tyłu głowy niepokoiła.
Coraz wyraźniej widział budynki, w kierunku których spadał. Nie wiedział jeszcze, gdzie konkretnie spadnie, ale pewnie na jakieś pole, tak, jak sugerowała statystyka.
Mimo że próbował napisać książkę, nigdy mu to nie wychodziło, czego żałował. Powód, dla którego chciał to zrobić, nie był altruistyczny – chciał napisać książkę, aby samego siebie przekonać, że jest w stanie zrobić coś porządnego i mądrego. Nie wdawał się w niuanse dotyczące tego, które książki są lepsze, a które gorsze; w jego rozumieniu sam fakt wydania książki świadczył o czymś niezwykłym.
Książka o aparacie, który robi zdjęcia przyszłości.
Nie wiedział, że coś takiego już powstało; nieważne, nie można znać wszystkich tekstów kultury, więc chyba warto mu oddać, że pomysł był dobry i gdyby tylko można było go rozwinąć, miał szanse stać się dobrą książką. Gratulacje, X, to nie była zła myśl, tylko mało przyszłościowa.
Coraz bliżej; tak, spadnie na pole. Może będzie miękkie? Widzi jakieś stogi siana. A jakby tak trafić w taki stóg? Spróbuje, ale pewnie i tak umrze.
Chyba nic nie będzie z tych myśli, bo choćby któraś bardzo chciała, to żadna z nich nie jest samowystarczalna, nie wytrzyma ze sobą samą, potrzebuje jeszcze innych, żeby dojrzeć, żeby miała szansę nabrać sensu.
Potrzebował takiej myśli, żeby miała sens również bez kogokolwiek innego niż on sam, żeby mógł wykorzystać ją w pełni. Może jakaś reakcja. Coś, co ciało odbierze, a umysł pomyśli i na tym dialog się skończy.
Jedyną samowystarczalną myślą była w tym momencie myśl o widoku, który roztaczał się dookoła i chłodnym wietrze, przyjemnym.
Czy ktoś miał kiedyś taki widok?, zapytał X. Chyba nie, możliwe, że jest jedyną osobą na świecie, która patrzyła na rzeczywistość z tego punktu.
Bardzo piękne były zielone wzgórza, chmury, które nad nimi latały, ale nieliczne, krajobraz oświetlało słońce.
Bardzo piękny jest to widok, pomyślał, bardzo mi się podoba.
Maciej Grzenkowicz – pisarz i badacz. Doktorant na Uniwersytecie w Groningen w Niderlandach, gdzie zajmuje się argumentacją multimodalną w fact-checkingu na mediach społecznościowych. Autor reportażu „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone” (Wydawnictwo Poznańskie 2021). Publikował, m.in., w „Gazecie Wyborczej”, OKO.press, Dziale Zagranicznym. Prowadził audycje muzyczne i podróżnicze w Radiu Nowy Świat.
Krzysztof Urbanik – tworzy dźwięki, obrazy i tekst. Zarabia na życie klikając w komputer.