Stodoła
Depresja dotyka dzieci nagle, wciska w błoto,
między kostkę brukową. Depresję nazywamy
palcem. Przedsiębiorczy kuzyn ma kciuk
do interesów, parcie na złotówki; prze ciągnikiem
miasteczka, przez miasteczka prze. Uwalnia
rodziców od psychicznego balastu, ładuje
dzieci do stodoły: zgodnie z tabliczką mnożenia,
może klatką. Grunt to przęsła: połóż na sobie
dwoje, wyjdzie na twoje. Ściany pękają
w drzazgach jak podkoszulek na brzuchu kuzyna,
jak pobliska dyskoteka. Stamtąd wracają.
Podobne dzieci, umęczone pracą, rzucają
papierosami w siano, wołają: nami nikt
się nie zajął.
Agrest
Nie mówmy więcej o agreście, jeśli potrafisz
zapomnieć ten dzień, kiedy założyłem na twoją szyję
sznur kwaśnych pereł, i powiedziałaś: naszym dzieciom
urosną cierpkie główki, to nie krępuj się, odejdź
do ogrodu, gdzie rośnie ślepy krzak. Błagalnie mrugał,
gdy zrywaliśmy agrest, szeptałaś: to dla waszego dobra,
chociaż nie było w tym innego dobra niż nasze, dłonie
wędrowały po liściach i gałęziach, nieśliśmy do domu
maleńkie źrenice. Połowę wrzucić do ciasta, połowę
zamrozić, a ostatnią parę (zawsze wymknie się
z równania, spadnie z blatu i potoczy w kurz),
wsadzić pod rzęsy, otulić powieką, zdążyliśmy,
zanim przyszło słońce. Owszem, coś się uchowało,
chichocze w gąszczu. Nie wie, że na liściach ślizga się
już pierwszy blask, wypala wzrok do samego
korzenia.
Siostra
Moja upośledzona siostra została obdarowana
bladym wodogłowiem, mówi o sobie: jestem córką
księżyca. Staje na jednej nodze, wygląda jak wata
cukrowa. Podchodzę, obrywam płatek ucha,
dolną wargę (jakie słodkie, gorzkie), odgania mnie,
bo utrudniam kontakty z ojcem. A on właśnie ma
pełnię i ulewa się w głowę i wodę, bierze sobie
zatokę wodogłowia. Siostra świeci podczas zaćmienia,
(niczym inwestycja na czarną godzinę), służy mi
za lampę. Mówię: wyprostuj się, bo nie widzę,
wrzeszczy: nie przeszkadzaj teraz, bo się skupiam,
bo zsyłam kobietom okres. Żeby nie musiały rodzić
downów podobnych do mnie.
Biskup polski
Wyjąłem ci z uszu biskupa polskiego, którego nie powołano
do Watykanu, ponieważ nie miał w sobie miłości. Uwielbiał
za to małżowiny, labirynt małżowiny, siebie, Minotaura,
planował nową religię uszu, wierni usiądą na płatku,
będą słuchać uderzeń w bębenek. Wyjąłem ci z uszu
biskupa polskiego, wydrylowałem cię z pestki,
która nazywa się wieczność. Posmutniałaś. Trzymałaś się
za głowę, łatałaś dziury palcami, chociaż nosiłaś go
pod mózgiem, nie pod sercem, to czułaś się jak kościół,
mówiłaś o sobie: Maryja, oczekiwałaś rozwiązania
zagadek stworzenia. Teraz to wszystko stracone,
zdemaskowany biskup polski na stole. Jak niechciane
dziecko. Nie wiem, kto mógłby go przygarnąć,
więc po prostu gładzę jego lśniące od wosku włosy.
Zapalam jak świeczkę. Daje światło i ciepło.
Wreszcie.
Rzeka
Bezimienna rzeka wyrzuca na brzeg gąbczaste truchła
ryb, folię i opony, na których można spokojnie usiąść,
odpocząć. Spacerujemy wzdłuż skarpy, patrzymy do środka,
spacerujemy wzdłuż ryb, znów patrzymy do środka,
zastanawiam się, ile jeszcze, a ty mówisz: ryba
zaczyna psuć się od głowy, człowiek zaczyna psuć się
od słowa. I to chyba prawda, ponieważ odkąd zaczęliśmy
mówić, coraz gorzej z nami, a odkąd zaczęliśmy
milczeć, zapory warg szturmują fale ryb, oczywiście
popsutych. I prawdę mówiąc, nie wiem, czy na nasze
popsucie cokolwiek pomoże, nawet obmycie się w rzece,
do której jednak wchodzimy. Jesteśmy takie sobie ryby,
ciągnie nas na dno, do mułu i gliny.
Łukasz Barys – urodzony w dniu śmierci Bohumila Hrabala, laureat konkursów poetyckich, m.in. Grand Prix konkursu im. Reinera Marii Rilkego, konkursu im. Haliny Poświatowskiej, konkursu im. Georga Trakla, publikował w gdańskim „Autografie”.
Karolina Krasny (ur.1999) – studentka architektury na Politechnice Krakowskiej. Rysuje, maluje, pisze i pracuje w gastronomii.