Łukasz Barys – pięć wierszy

Ilustrowała: Karolina Krasny

Stodoła

Depresja dotyka dzieci nagle, wciska w błoto,

między kostkę brukową. Depresję nazywamy

palcem. Przedsiębiorczy kuzyn ma kciuk

do interesów, parcie na złotówki; prze ciągnikiem

miasteczka, przez miasteczka prze. Uwalnia

rodziców od psychicznego balastu, ładuje

dzieci do stodoły: zgodnie z tabliczką mnożenia,

może klatką. Grunt to przęsła: połóż na sobie

dwoje, wyjdzie na twoje. Ściany pękają

w drzazgach jak podkoszulek na brzuchu kuzyna,

jak pobliska dyskoteka. Stamtąd wracają.

Podobne dzieci, umęczone pracą, rzucają

papierosami w siano, wołają: nami nikt

się nie zajął.

 

Agrest

Nie mówmy więcej o agreście, jeśli potrafisz

zapomnieć ten dzień, kiedy założyłem na twoją szyję

sznur kwaśnych pereł, i powiedziałaś: naszym dzieciom

urosną cierpkie główki, to nie krępuj się, odejdź

do ogrodu, gdzie rośnie ślepy krzak. Błagalnie mrugał,

gdy zrywaliśmy agrest, szeptałaś: to dla waszego dobra,

chociaż nie było w tym innego dobra niż nasze, dłonie

wędrowały po liściach i gałęziach, nieśliśmy do domu

maleńkie źrenice. Połowę wrzucić do ciasta, połowę

zamrozić, a ostatnią parę (zawsze wymknie się

z równania, spadnie z blatu i potoczy w kurz),

wsadzić pod rzęsy, otulić powieką, zdążyliśmy,

zanim przyszło słońce. Owszem, coś się uchowało,

chichocze w gąszczu. Nie wie, że na liściach ślizga się

już pierwszy blask, wypala wzrok do samego

korzenia. 

 

Siostra

Moja upośledzona siostra została obdarowana

bladym wodogłowiem, mówi o sobie: jestem córką 

księżyca. Staje na jednej nodze, wygląda jak wata

cukrowa. Podchodzę, obrywam płatek ucha,

dolną wargę (jakie słodkie, gorzkie), odgania mnie,

bo utrudniam kontakty z ojcem. A on właśnie ma

pełnię i ulewa się w głowę i wodę, bierze sobie

zatokę wodogłowia. Siostra świeci podczas zaćmienia,

(niczym inwestycja na czarną godzinę), służy mi

za lampę. Mówię: wyprostuj się, bo nie widzę,

wrzeszczy: nie przeszkadzaj teraz, bo się skupiam,

bo zsyłam kobietom okres. Żeby nie musiały rodzić

downów podobnych do mnie.

 

Biskup polski

Wyjąłem ci z uszu biskupa polskiego, którego nie powołano

do Watykanu, ponieważ nie miał w sobie miłości. Uwielbiał

za to małżowiny, labirynt małżowiny, siebie, Minotaura,

planował nową religię uszu, wierni usiądą na płatku,

będą słuchać uderzeń w bębenek. Wyjąłem ci z uszu

biskupa polskiego, wydrylowałem cię z pestki,

która nazywa się wieczność. Posmutniałaś. Trzymałaś się

za głowę, łatałaś dziury palcami, chociaż nosiłaś go

pod mózgiem, nie pod sercem, to czułaś się jak kościół,

mówiłaś o sobie: Maryja, oczekiwałaś rozwiązania

zagadek stworzenia. Teraz to wszystko stracone,

zdemaskowany biskup polski na stole. Jak niechciane

dziecko. Nie wiem, kto mógłby go przygarnąć,

więc po prostu gładzę jego lśniące od wosku włosy.

Zapalam jak świeczkę. Daje światło i ciepło.

Wreszcie.

 

Rzeka

Bezimienna rzeka wyrzuca na brzeg gąbczaste truchła

ryb, folię i opony, na których można spokojnie usiąść,

odpocząć. Spacerujemy wzdłuż skarpy, patrzymy do środka,

spacerujemy wzdłuż ryb, znów patrzymy do środka,

zastanawiam się, ile jeszcze, a ty mówisz: ryba

zaczyna psuć się od głowy, człowiek zaczyna psuć się

od słowa. I to chyba prawda, ponieważ odkąd zaczęliśmy

mówić, coraz gorzej z nami, a odkąd zaczęliśmy

milczeć, zapory warg szturmują fale ryb, oczywiście

popsutych. I prawdę mówiąc, nie wiem, czy na nasze

popsucie cokolwiek pomoże, nawet obmycie się w rzece,

do której jednak wchodzimy. Jesteśmy takie sobie ryby,

ciągnie nas na dno, do mułu i gliny.

Łukasz Barys – urodzony w dniu śmierci Bohumila Hrabala, laureat konkursów poetyckich, m.in. Grand Prix konkursu im. Reinera Marii Rilkego, konkursu im. Haliny Poświatowskiej, konkursu im. Georga Trakla, publikował w gdańskim „Autografie”.

Karolina Krasny (ur.1999) – studentka architektury na Politechnice Krakowskiej. Rysuje, maluje, pisze i pracuje w gastronomii.