Krzysztof Wysłouch – trzy wiersze

Ilustrowała: Artxiety

Krzysztof Wysłouch - trzy wiersze

Z Sodomy

można powiedzieć że
ostatnio nie mam szczęścia w podróży
pociągi którymi jadę upierają się żeby
utykać w polu
przesiadki wypadają na coraz bardziej
losowych stacjach

w przewodnikach turystycznych
brzydkie reklamy kuszą tłustym fontem:

         jeśli wędrować tyle a tyle dni od tego zawaliska
                 od tamtego krateru
         dotrze się do miasta o przyjaznych dłoniach
                 prężnych udach
                zapraszających ciepłych ramionach
                o włosach pachnących piżmem deszczem tytoniem
                        kebabem o północy i neonami
                opuszkach szukających swoich odbić w mroku
                piersi – z tych, co unoszą się 
                       i opadają (okazja!)

ale pod ścianami urzędów
prażyło natarczywe słońce
w pustych pałacach ślubów
modliszki trawiły swoje samce
baby z targu ukryły się w bramach
ściskając sznury czosnku
całe miasto wywiesiło wielką kartkę
zaraz wracam

japońskie małżeństwa z długoletnim stażem
i niemieccy seniorzy o śnieżnobiałych lokach
wyruszają na łów gotowi 
sprzątnąć mi miasto sprzed nosa
fotografują tramwaje i statuy świętych
“dobry boże, niech to jebnie” –
spluwam do plastikowego kubka 
w którym grzechocze pięć euro
p o d   h u r g o t e m   s z y b u j ą c y c h   g ł a z ó w 
kto wam te szczeliny 
kiedy nie patrzyłem
uniósł i napełnił

/

nie znalazł się
ani jeden sprawiedliwy
miasto popełniło wobec mnie
grzech niegościnności
– tłumaczę mu w dworcowej poczekalni
powód wyjazdu

i zanim zdąży strzepnąć 
z mojej wargi kryształek soli
       może przytrzymując wzrokiem
       trochę za długo
rozpyskuję się na ostre 
przejrzyste kawałki:

żona Lota, do usług
możecie mną
posypywać ulice w zimie

Vanitas

to wszystko są rzeczy małe,
tak małe, że idzie się uśmiać
powiedziałx przesypując w chwilowych palcach
tysiące migotliwych koralików
układających się w gładką falę

to są moje nożyce czasu  
a to mój grzebień którym przeczesuję materię
a to moje słońce jak włosienny wór
welcome have a seat wherever 🙂 

rozcinam zgrzebną powłokę
i wysypują się z cienkim piskiem:
barszcz, zapach trawy, skrzydełka pasikoników
girlandy głów które 
odfruwają natychmiast
jak sflaczałe balony

Borges wyobrażał sobie zaświaty jako bibliotekę
to znaczy nie świątynię pamięci
tylko ciągłego przypominania

Sfinks (ona/jej)

Edyp rozwiązuje zagadkę Sfinksa
z tym że tam na końcu nie ma żadnego „a”
ten szczegół jakoś zawsze umyka
autorom mitologii dla dzieci

       kiedy opada próchno eposów 
       tężeją wypalone w ziemi granice
       i rozkładają proste jak strzała trotuary
       w miejscach gdzie wiły się ośle ścieżki 
       cała reszta z dzielenia i rządzenia zastyga w wapieniu
       i pozostają tylko dziury po nosach
       odstrzelonych przez wielkie ega 
       małych cesarzy

              zobacz jednak
              trzeba być potworem
              żeby zapytać o człowieka

dlatego nie traćmy z oczu swoich
lwich łap i wężowych ogonów
nie wyrosłyby nam gdyby 
nie były potrzebne na pustyni

i dlatego pozwólmy sobie
mieć ten moment
kiedy kości bieleją w wysokim słońcu
(na horyzoncie ani śladu
besserwisserów w ubłoconych sandałach)
a przez ich szpik nie płynie jeszcze
żadna odpowiedź

(samica wydaje pełen zadowolenia pomruk)

Krzysztof Wysłouch (ur. 2000) studiuje kulturoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Interesuje się popkulturą, queerem i miastami. Występuje na slamach, tworzy muzykę do teatru oraz własny repertuar z gatunku piosenki poetyckiej. Publikował w magazynach „Szajn”, „Szpol”, „Kontent” i „Meakultura”, a jeden z jego wierszy znalazł się w antologii X-Philes. Archiwum queerowej poezji wydanej przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie.

Artxiety. Insta: @itsartxiety