Krzysztof Urbanik – opowiadanie
Plaża
Strasznie wtedy śmierdziałem. To był piąty dzień z rzędu, gdy nie brałem prysznica, ale nawet nie było mi z tego powodu specjalnie głupio. Miałem przy sobie tylko 10 euro, a moja karta kredytowa nigdzie nie działała, więc zamiast zatrzymywać się w jakichś hostelach, wolałem spać w lasach, parkach albo na przystankach autobusowych, żeby zaoszczędzić na jedzenie, aż nie znajdę jakiegoś banku.
Albo to ja roztaczałem wtedy wokół siebie nieprzyjemną aurę, albo faktycznie łapanie stopa po pandemii stało się o wiele trudniejsze. Z drugiej strony, to Europa Zachodnia. Tutaj ludzie postrzegają śmierdzących autostopowiczów po trzydziestce, czekających po środku lasu na okazję, jako potencjalnych morderców albo życiowych nieudaczników. Serio, stary? Masz już te trzydzieści kilka lat i łapiesz stopa? Nie stać cię, żeby zabrać swoją kobietę samochodem na wyjazd gdzieś nad morze albo do jakiejś słonecznej stolicy? No, kurwa, stary, stać mnie, ale ja mam właśnie ochotę siedzieć tutaj w lesie i czekać, aż mnie podwieziesz przynajmniej te kilka jebanych kilometrów do najbliższego miasta, gdzie kupię sobie coś do żarcia i picia. A poza tym, co to jest w ogóle za pytanie? Co jeżeli może właśnie bardzo chciałbym mieć kobietę i samochód i móc pojechać nad morze, ale nie mogę. Tobie to się tak wszystko, kurwa, tip-top układa, co nie?
Ten kierowca jednak nie jechał do najbliższego miasteczka. Powiedział, że kilka kilometrów przed miastem odbija na zachód i jedzie nad morze. Razem ze znajomymi łowią tam ryby, które potem sprzedają na niedzielnym targu. Postanowiłem, że zabiorę się tam razem z nim. Nie lubię morza, zwłaszcza w takie upały, ale koniec końców jestem na wakacjach. Głupio tak przez cały wyjazd ani razu nie zobaczyć morza. Jeszcze chwilę jechaliśmy główną drogą, po zjechaniu z której wpadliśmy na pełną dziur, gruntową drogę wijącą się przez piękny las. Po półgodzinnej walce o to, żeby się w tym samochodzie nie porzygać, dotarliśmy do celu. Wjechaliśmy w zasadzie na samą plażę i zaparkowaliśmy obok innego samochodu. Było kompletnie pusto. Gdzieś w oddali widziałem plaże pełne bawiących się turystów i windsurferów, ale tutaj było zupełne odludzie. Pomogłem kierowcy wypakować z bagażnika jego sprzęt – wędkarskie krzesełko, dwie ciężkie metalowe skrzynki, pokrowiec ze złożoną wędką i plastikową siatkę z zimnym piwem i czymś do jedzenia. Dopiero gdy się pożegnaliśmy i rozdzieliliśmy, zauważyłem, że na plaży siedzi dwóch innych mężczyzn na identycznych krzesełkach i z już rozłożonymi wędkami w kompletnej ciszy piją piwo, wpatrując się w bezkresną toń. Ja sam poszedłem w drugą stronę. Nieco na północ nad plażą wznosił się niewielki klif. Wspiąłem się na niego i rozłożyłem namiot w taki sposób, żeby leżąc w nim, widzieć przez otwarte wejście morze. Widok był naprawdę przepiękny. Wiatr wiejący od morza dawał ukojenie w ten upalny dzień, a jego szum wraz z hukiem fal uderzających o skały szybko sprawiły, że postanowiłem się na chwilę zdrzemnąć i odpocząć.
Strasznie mnie ten koleś wkurwił. Cały czas wypytywał mnie, kim jestem, czemu podróżuję sam, czym się w ogóle zajmuję. Niby nie ma w tym nic dziwnego. Większość kierowców mnie o to pytało, ale w jego głosie było słychać ten irytująco kpiący ton. Jakby cieszył się tym, że on ma w życiu lepiej niż ja. Za każdym razem, gdy mówiłem coś o sobie, odpowiadając na jego kolejne pytania, odbijał piłeczkę i zaczynając każde zadanie od A JA NATOMIAST…, dopowiadał coś o tym, jak to jego syn właśnie dostał się na świetne studia za granicą, czy jak to on kupił sobie nowy samochód, po tym jak jego firma podczas pandemii zwiększyła zyski. Bo tak się przypadkiem złożyło, że pół Europy zaczęło importować jakieś stalowe łączniki od niego zamiast z Chin, bo w Chinach całe fabryki były objęte niekończącymi się kwarantannami i przerywały co chwilę dostawy. Tak jakby z niecierpliwością czekał aż skończę zdanie, tylko po to, żeby zacząć mówić o sobie. Powiedział, że w ogóle te jego stalowe łączniki są o wiele droższe i te chińskie są znacznie lepszej jakości, ale to wina Unii Europejskiej. Zanim dołączyli do Unii, jego firma była jednym z filarów przemysłu w całym regionie i nie musieli płacić jakichś dodatkowych opłat środowiskowych. Ale wtedy to jego ojciec był dyrektorem, a on tylko przychodził kilka razy w tygodniu, żeby pokazać mu, że interesuje się rodzinnym interesem, żeby przypadkiem ojciec nie przepisał firmy na jego młodszego brata, który zamiast odwiedzać ojca, siedział za granicą i studiował medycynę. Był niezadowolony, gdy powiedziałem mu, że nie pojechałem do jakiegoś tam znanego zamku, który jest w okolicy, bo nie mam na to ani czasu, ani pieniędzy. Powiedział wtedy, że turyści niszczą jego kraj. Przed demokratyzacją granice były zamknięte i nikt nie mógł tak o: wjechać ani wyjechać, więc ludzie musieli skupić się na przemyśle i prawdziwym biznesie. Nie rozumiem, czemu mnie w ogóle wziął. Gdybym nie złapał stopa, to pewnie musiałbym kupić bilet autobusowy, więc przynajmniej wspomógłbym dzięki niemu prawdziwy lokalny biznes. Na dodatek cały czas mówił o swojej żonie per głupia kurwa. Na początku myślałem, że żartuje, że to takie żarty z głupiej żony, jakie opowiadają pijani wujkowie na weselach. Ale nie! Okazało się, że faktycznie szczerze jej nienawidzi, a nie rozwiódł się z nią tylko ze względu na dobro swojego dziecka. Powiedział, że po rozwodzie dziecko na pewno zostałoby z matką, a on bardzo by tego nie chciał. Ta głupia kurwa wraca z pracy, wywala się tylko na kanapie, ogląda jakiś głupi serial, książki nawet nie poczyta, ugotuje obiad na jutro i to by było na tyle. W ogóle nie zależy jej na żadnym rozwoju. Nie mogę pozwolić, żeby młody wychowywał się w takim środowisku. To oczywiście zrozumiała obawa. Ta głupia kurwa to nie to, co on – namaszczony dziedzic cesarza stalowych łączników, półbóg rozwoju osobistego, jako tako władający jednym językiem obcym. Nie umiał nawet tworzyć czasu przeszłego po angielsku, więc mówił w teraźniejszym, dodając na końcu zawsze coś w stylu: ale to było wczoraj. Brzydziłem się nim.
Pomyślałem, że przebiję mu nożem oponę. Gdy wyciągaliśmy rzeczy z bagażnika, zauważyłem, że nie ma ze sobą zapasowego koła. Niech skurwysyn tutaj utknie. Niech poczuje, jak to jest siedzieć samemu na odludziu i czekać na kogoś, kto mógłby mu pomóc. Niech spocony i zdyszany wraca przez całą noc do domu i niech zgniją mu te jebane ryby, które cały dzień łowił. Niech nienawidzi turystów z jakiejś konkretnej przyczyny. Ale w sumie to nie ma sensu. Jego znajomi przyjechali drugim samochodem, to przecież go podwiozą do domu. Co prawda będą musieli wrócić tutaj wieczorem, wymienić koło, przez co straci kilka cennych godzin, które mógłby poświęcić na rozwój osobisty. W takim razie może przebiję mu nożem wątrobę. Pchnę go raz czy dwa od tyłu w bok i ucieknę. Raczej nie umrze, mogę mu nawet zostawić nóż w ciele, żeby za szybko się nie wykrwawiał. Znajomi go odwiozą do szpitala i jakoś go tam odratują. Mnie na pewno nie dogonią. Dwóch grubych podpitych tatuśków nie ma ze mną szans na żaden dystans, a poza tym będą woleli wziąć kolegę jak najszybciej do szpitala. Po krzykach i zbereźnych śmiechach dobiegających z plaży wnioskowałem, że wszyscy są już na pewno wstawieni, więc policja nie będzie chciała na początku ich nawet wysłuchać. Tutaj nawet nie ma zasięgu, więc zanim w ogóle zadzwoniliby na policję, już dawno złapię kolejnego stopa i rozpłynę się gdzieś pośród milionów innych turystów.
Zaczęło się już ściemniać. Złożyłem namiot, spakowałem wszystkie swoje rzeczy, nóż przełożyłem do lewej kieszeni spodni. Po zejściu ze skał skierowałem się w stronę mężczyzn. Stali odwróceni do mnie tyłem, głośno się śmiali i o czymś rozmawiali, pakując swój sprzęt. Nagle mój kierowca odwrócił się w moją stronę. Bardzo się ucieszył, gdy mnie zobaczył, zaczął głośno krzyczeć, wymachując przy tym rękoma. Hej! Mam dobrą wiadomość, mój kumpel jedzie do tego samego miasta, co ty chciałeś. Może Cię podrzucić! Nie mówi, co prawda, nic po angielsku, ale trzy godziny sobie pomilczycie i dotrzesz do celu. Serio, jedź z nim, nic innego sam nie złapiesz. Nikt tutaj nie jeździ. Wypił tylko troszeczkę, nie musisz się o nic martwić.
Moja spocona ręka ściskała schowany w kieszeni nóż tak mocno, że gdy w końcu go puściłem, poczułem ulgę od bólu wrzynającej się w dłoń rękojeści. Poddałem się. Dla postronnej osoby musiałem wtedy wyglądać jak obrażony bachor, który przekupiony przez rodzica cukierkiem nagle zapomina o całym zamieszaniu. Ten wybuch agresji i tak nie przyniósłby nic dobrego dla świata. Wszystko pozostaje bez zmian. Jego żona wciąż będzie głupią kurwą, a przemysł będzie się wzorowo rozwijał. Zapach ryb wypełni niedzielne targowisko, a żaden przeszczep wątroby nie będzie konieczny. Będziemy wciąż powtarzać te same błędy, ale nikt nie ucierpi z mojej ręki. Rzeczywiście, równe trzy godziny później byliśmy już w mieście. Po drodze nie minęliśmy chyba żadnego samochodu, więc faktycznie, gdybym z nim nie pojechał, to utknąłbym tam na dobre. To było niewielkie miasteczko, którego, pomimo bliskości morza i pięknych lasów, zupełnie nie odwiedzali turyści. W centrum znalazłem pierwszy od wielu dni bankomat, który z radością zaakceptował moją kartę. Dzisiaj śpię jak człowiek w wygodnym łóżku i w końcu się wykąpię.
Krzysztof Urbanik – tworzy dźwięki, obrazy i tekst. Zarabia na życie klikając w komputer.
Angelika Harat – ig: angelikaharat