Konrad Czapski – dramat

Ilustrowała: Ewelina Zatorska

Konrad Czapski – dramat

EPITAFIUM DLA FORTYNBRASA

Akt I

[wielkie pudło dokładnie obklejone kartonem na środku nieprzyjaznej przestrzeni, Fortynbras ubrany w bluzę z kapturem i eleganckie brogsy, leży w pudle rozparty niedbale. Na głowie ma czapkę z daszkiem, na którą zadzierzgnięta jest toporna i podrdzewiała korona. W pudle schowany jest ziemniak, papierosy, zapalniczka, ołówek i stos papierów]

FORTYNBRAS MÓWI:

Pudełko, w którym utknąłem, jest bardzo małe.

Nie mogę jednak narzekać.

Zdecydowanie wolę pudełko, nawet ciasne, od kompletnego braku pudełka. Szczególnie, kiedy to pudełko jest moją tratwą. Karton jak karton, kiedyś przecieknie. Całe szczęście droga z Norwegii do Danii nie jest długa.

Tak… Droga nie jest długa, morze nie jest ciepłe, raczej zimne i słone, wiatr – północny, ja jestem młody, bardzo młody. Aż dziw bierze, że dali mi tę koronę. Uśmiechali się przy tym, potrząsali tunikami, czapkowali aż się w katedrze zrobiło ciemno od kurzu. To był chyba ten „moment chwały”. Każdy człowiek ma w życiu jeden moment chwały. Mój był, mój już niestety był. Trochę mniej chwalebny, jak będą o nim pisać kronikarze i inni fałszerze historii. I w sumie nawet nie żałuję, że minął – taki był mierny. A potem tylko pudło, morze i widmo Danii, która podobno gdzieś tam była lub jest, no i Hamlet, który podobno gdzieś tam był lub jest, i jego stary ojciec, który kiedyś mojego ojca zabił lub nie, a z resztą, kogo to obchodzi teraz tu, na morzu, gdzie nie widać nic ponad sąsiednią falę lub ewentualny horyzont – jeszcze gorszy, bo nudniejszy i ukazujący całą nędzę mojego położenia. Król Norwegii i Danii płynie w kartonie metr na metr po tron, którego nigdy w życiu nie widział. Czy to już baśń, czy jeszcze legenda? Ja naprawdę chciałbym się dowiedzieć! Dekretem królewskim oczekuję odpowiedzi! Rozważmy to na trzeźwo. Przepłynięcie morza w pudle… tak tak, czyn godny legendy. Karton jednakże w pełni biodegradowalny, a przy obecnym zatruciu oceanów… baśń! No cóż, trudno się zdecydować. Widać nie otrzymam odpowiedzi, ku mojemu zdziwieniu środek morza jest zupełnie opustoszały i trudno o partnera do konwersacji.

Zatem na przekór:

Dziennik pokładowy, dzień… pochmurny.

W dniu pochmurnym… nie działo się nic. Trochę czekania na to, co ci czapkujący mi kiedyś obiecali. Od wilgoci zaczęła mi rdzewieć korona. Złoto nie powinno rdzewieć. Jeżeli ci z Sali koronacyjnej mnie wycyckali, to… to nie zrobię absolutnie nic. Na Boga, przecież wsadzili mnie do pudła. Mogę tylko im pomachać. O, jaki piękny król, jaki miły i dobry. A jakie pudełko! O ho ho, idealne, mieści cały majestat.

Dziennik pokładowy, dzień… dajmy na to słoneczny

Dzień wcale nie jest słoneczny, piszę tak, żeby urozmaicić. Z nudów zacząłem układać wierszyki. Nic dziwnego – jak się zamknie młodego w pudle, należy oczekiwać, że coś tam w nim trzaśnie i młody zacznie temperować ołówki. Mam już pierwszy wers:

Na świat wyglądam z głębi –
mały robocik zamknięty w czaszce.

No tak, to tyle. Z rymami raczej kiepsko. Może gdyby słońce świeciło naprawdę, a nie tylko w konwencji dziennika, łatwiej byłoby coś wymyślić… Licentia meteorologicorum jest przereklamowana.

Dziennik pokładowy, dzień… któryś tam z kolei

Całą noc spałem i niczego nie wymyśliłem. Czuję się z tym całkiem dobrze i nie zamierzam się tłumaczyć.

Dziennik pokładowy, dzień prawdopodobnie ostatni

Widzę jakiś ląd. Teraz dopiero do mnie dociera, że pudło i morze były jedynie tymczasowe. Na ląd nie chcę schodzić równie silnie, jak nie chciałem schodzić do pudła. To bardzo śmieszne – mówię z całym optymizmem, na jaki mogę sobie dziś pozwolić. I żeby optymizmowi stało się zadość – mam następne wersy:

Na świat wyglądam z głębi –
mały robocik zamknięty w czaszce
co tylko pociąga za nerwy.
Nie było tak zawsze,
To od niedawna.

Znowu zakończyłem bez rymu. Nad rymami myśleć nie mam jednak czasu ani sposobności. Widok Danii jest zbyt natarczywy. Miło ją wreszcie zobaczyć. Zawsze to jakiś dowód. Dowód, że ci wszyscy ludzie nie kłamali. Przynajmniej nie o niej.

[Fortynbras wyskakuje z pudła]

A ona jest. Trochę mniejsza, trochę bardziej obdrapana i bardziej pochmurna. Gdybym był stary, pomyślałbym – nie można mieć wszystkiego. Teraz jednak nie myślę nic. Oprócz tego, jak bardzo jestem zniechęcony brakiem balkonów. To w sumie zamek, nie ma co się dziwić, okna obronne, korytarze ciasne, lochy spróchniałe i pokryte grzybem. Jest tylko krużganek – ale to też nie balkon, coś pośredniego i niepełnego. No nic, zapalę na krużganku. W Norwegii długo nie pozwalano mi palić. Potem zostałem królem, ale jakoś nie miałem odwagi wyciągnąć peta przy całym dworze, więc jak już coś, to kitrałem się za kolumnadą – jakimś tandetnym panteonem, który jeden z moich otępiałych dziadów stawił po jakimś otępiałym zwycięstwie. Teraz oto zapalam jawnie, na środku krużganku. Mogę dmuchać na dziedziniec, tak się powinno robić, żeby arrasy nie przeszły tytoniem, bo potem jebie żulem i się ludzie zastanawiają, co to za król, który pozwala, żeby w komnacie jebało żulem. I  potem tylko jakby się zacięli – co to za król, co to za król, co to za król… ergo: powinno się dmuchać na dziedziniec. Wszyscy chyba jednak wiemy, gdzie dmuchnę ja.

Fortynbras, Fortynbras… Jakiś ty głupi. Przecież ty dmuchasz sam sobie na złość…

I czyż świadomość tego nie czyni mej mierności chwalebniejszą? Czyni albo i nie. Wystarczy tej taniej psychomachii.

Taniej, miernej, rozczarowującej, tandetnej, jebiącej, ciasnej, nędznej.

Czy ja od początku pudła, użyłem w ogóle przymiotnika wartościującego? Zawsze mogę się zasłonić, że jestem młodym, rozgniewanym pokoleniem. Haha! To dobre, wszyscy się naturalnie wzruszą i zaklaszczą, i byłoby to nawet miłe, gdyby tego „rozgniewanego pokolenia” nie wymyślili ci sami, co mi ukradli koronę i wrzucili mnie do pudła. Czy teraz jestem rozgniewanym pokoleniem? A jak bardziej ściągnę brwi? A jak wezmę do rąk laptop i kubek kawy na wynos, to czy wtedy będę rozgniewany, młody i aktywny jeszcze bardziej? Czy będę głosem pokolenia? W końcu jestem królem, to mogę sobie pozwolić na gniewanie się. Tylko ta korona zardzewiała drapie w głowę. Jesteśmy w zamku, mógłbym korony poszukać, ale tak mi się nie chce… Może łyk tej kawy na wynos; bez plastikowej pokrywki! Boże, jaki jestem aktywny i rozgniewany! Ale mniejsza o to – korona! Złota, żeby nie rdzewiała.

Au – od łacińskiego aurora – jutrzenka, zorza poranna. Metal kowalny, ciągliwy szlachetny, król metali, znany ludzkości od prehistorii.

Definicje budzą uczucia neutralne. Nie czuję się zachęcony do poszukiwań. Ale może przy okazji też spotkam kogoś z zamku. To powinno być myślą przewodnią. Albo nie, precz z insygniami i symboliką. Zobaczę, kto posłucha króla bez korony. Może ja mam w sobie autorytet i charyzmę i tego lwa, co go wszyscy kochają umieszczać na proporcach, sygnetach i tarczach. Może jak zaryczę… Może wystarczy tylko zaryczeć! Konsolidująco!

Słuchajcie uważnie i niech ktoś spisuje! Jam jest Fortynbras, król Norwegii i Danii w tej kolejności! Oczywiście, oczy mam, widzę: wyglądam mizernie. Ale to nie dlatego, że ostatnie dni spędziłem w przeciekającym pudle, o nie! Wracam z wojny, załóżmy z Polską. Polaków srogo pobiłem – krwawa łaźnia. Kiedy na pobojowisku zostałem tylko ja i mój dymiący miecz, wszyscy Polacy – naturalnie leżący i jako tako poturbowani – wydawali się niemiłosiernie speszeni, kilku nawet przeprosiło za kłopot i nie śmiejąc podnieść na mnie oczu, odczołgało się gdzieś w okolice… tej no… Polski. Tak więc tryumf! Zapiszcie to, przychodzę tu jako tryumfator! Try-um-fa-tor! Bardzo mocna pozycja w CV.

Kim jesteś? Jestem tryumfatorem!

Kim jesteś? Jestem prawdziwym królem!

I wydaję prawdziwe rozkazy prawdziwym ludziom!

I czeka mnie prawdziwa przyszłość w prawdziwym świecie!

Bo sam jestem prawdziwy i mogę to sobie wykrzyczeć w twarz!

[wyczerpany siada]

Na świat wyglądam z głębi –
mały robocik zamknięty w czaszce
co tylko pociąga za nerwy.
Nie było tak zawsze,
To od niedawna percepcja się aż za oczodół zapadła.
Wszystko widziałem już, a jeśli nie
Na jawie to hen chyba kiedyś we śnie lub stronie tamtej
Kto wie
Czy kłamię czy mi się wydaje
Lecz ręczę za sens
Bo w sumie zależy mi na nim

Akt II

[Fortynbras siedzi na odwróconym pudle, obiera ziemniaka]

Kiedy nikt mnie nie widzi, puszczam muzykę i podnoszę głowę. Wyobrażam sobie, że prowadzę bohaterską szarżę – mam cały scenariusz. Nieprzyjaciel, koniecznie w przeważającej liczbie albo oblega kluczowy punkt strategiczny, albo właśnie się do niego zbliża maszerując olbrzymią kolumną. I wtedy pojawia się niepokój. Ziemia zaczyna wibrować, pobliskie ptaki wzbijają się w powietrze. Kolumna przelewa się niespokojnie. Piechurzy oglądają się za siebie i nerwowo szukają dłonią rękojeści. A ziemia drży coraz bardziej. I wtedy wódz tej kolumny – mój wróg naturalnie śmiertelny – nie wytrzymuje, spina konia i wraz z zaufaną gwardią podjeżdża ku najbliższemu wzgórzu. I wtedy jego oczom ukazuje się potęga. Całe morze kawalerii, fala za falą, tabuny rycerstwa oślepiającego nieostrożne oko promieniem słońca odbitym od szmelcowanej zbroi. I chorągwie, cały ich las, zadzierzgniętych na kopie i póki co podniesionych – drzewiec przy drzewcu. Wróg wie, że już jest za późno – że wszystkie dziewięć grzechów, jakich dopuszczał się względem mojego królestwa oto skrupia się na nim ukazując całą nędzę jego położenia i jego samego. I wróg się boi, nie wie, czy uciekać, czy stawiać rozpaczliwy opór. „Czołem do jazdy!” słychać w szeregach, część wojska utrzymuje formację, ale reszta korzystając z powszechnego zamętu powoli odkleja się od cienkiej teraz, ażurowej, porcelanowej kolumienki. I ci żołnierze patrzą się przed siebie tępo i płytko – jakby byli naćpani – wiedzą co ich za chwilę czeka – zapłata, ich zasłużony żołd wypłacany moimi koncerzami! I mówią do siebie – na co nam to było, czy to już koniec? Pardon! Pardon! Prosimy pardonu! Ale w jednym momencie milkną. Bo oto zza wzgórza wynurza się dziób klinu ciężkiej jazdy, mojej ciężkiej jazdy! I pędzi jak huragan! Konie nie dotykają ziemi, zalewają kurzem i pianą całe zbocze! A za nimi więcej i więcej, jakby namnażali się tam za wzgórzem, i są już coraz bliżej i wydają się lawiną, olbrzymią masą, siłą niemal pierwotną i przyrodniczą, a kiedy są na odległość dwóch strzałów z muszkietu, chorągwie zaczynają się pochylać. Kopie stają się przedłużeniem jeźdźca, układają się w jednej linii z przedramieniem przyciśniętym silnie do tułowia. I wtedy praktycznie jest już po bitwie, bo ja dobrze wiem co się stanie, kiedy moi uderzą. Dziesięć sekund chaosu. Dziesięć sekund tratowania, krzyczenia, dymu z bandoletów, szabel i po sprawie, kolumna uległa metamorfozie, stała się dwuwymiarową plamą rozsmarowaną w miejscu, gdzie ją zastała szarża. Zero oporu, pancerni wbili się w nią jak w niemrawą galaretę, jak w tchórzliwy glut.

Jak byłem mały, opowiedziałem o tym ojcu. Zapytał się, dlaczego prowadzę narrację z perspektywy tych rozsmarowanych i nie czekając na odpowiedź zadął się i udzielił mi jednej z mądrych rad, na które naturalnie nikt oprócz niego nie miał szansy wpaść, typu: myśl jak przegrany, to będziesz przegrywał i od razu uzupełnił na wypadek jakbym był debilem: myśl jak wygrany, to będziesz wygrywał. Po czym pojechał na wojnę i zginął.

[głośno, na pokaz]

Ale i tak bardzo kochałem swojego ojca!

I mówię to nie ze względów pijarowych. Można się nie zgadzać z ojcem i go kochać. On się i nie zgadzał ze mną, i kochał mnie, nie rozumiem gdzie tu jest nieścisłość. Mam nadzieję, że wystarczająco rozjaśniłem.

Fortynbras, jakiś ty buntowniczy!

Tego właśnie nie chcę usłyszeć.

Fortynbras, jakiś ty aszufladkowalny!

Tylko dodam, tego też nie chcę usłyszeć.

Fortynbras, jakiś ty przenikliwy!

Tak, przenikliwy, bo wolę to mówić sam, niż tego słuchać. Przynajmniej mam jakąś kontrolę. Wiem też, że kiedy mówić przestanę, zacznie ktoś inny. Zawsze, zawsze się ktoś znajdzie. Zamek pusty? To nic – może jakaś paranoja, schizofrenia, halucynacje od surowego ziemniaka… Ten był taki z czarną kropką, to chyba trujący. Zostawię go sobie na potem, jakbym chciał kogoś przestraszyć, że popełniam samobójstwo.

Po co miałbym straszyć? To chyba się generalnie robi w pustych i zimnych zamkach, straszy.

Lepsze pytanie. Straszyć – dobrze. Ale kogo?

Fortynbras, jakiś ty atencyjny. Nie zgrywaj cynika. Może i cię zamknęli w zamku, ale dookoła są dalej ludzie. Człowiek się boi, jak czyta w gazecie o wypadku na S5, a co dopiero kiedy słyszy, że ktoś chce się otruć.

A fe! Straszne rzeczy mówię, a jestem przecież taki młody. Kto by tu myślał o zjadaniu ziemniaków z plamką, kiedy dookoła zamek… no, mikrozamek co prawda, korona z metali nieszlachetnych, cały czapkujący dwór – niestety chwilowo za morzem i, o właśnie, morze możliwości!

Szczególnie, kiedy skarbiec świeci pustkami. To się nazywa motywacja!

Kim jesteś? Jestem zwycięzcą! Jestem królem! Jestem ubogi, ale zmotywowany i to mi wystarczy!

Halo, tu Fortynbras, pan na Elsynorze i jakiejś baszcie w Norwegii, chciałbym aplikować o pracę. Doświadczenie i umiejętności: pływanie w pudle, kłamanie o konfliktach z Polakami, obieranie ziemniaka tak, że dużo białego ucinam razem ze skórką.

Bajecznie, nie potrzebuję ubezpieczenia, w teorii powinienem mieć własną gwardię.

Dziękuję, to widzimy się w poniedziałek!

Nie przyjęli mnie. Ale zawsze jak mnie nie przyjmą, kończę tym poniedziałkiem. Może trafię na jakiegoś młodego haerowca, który teraz będzie do mnie wydzwaniał – nie odbiorę – a potem zastanawiał się, jak mi wytłumaczy pomyłkę, kiedy o ósmej rano pojawię się przed jego biurkiem.

Mała to zemsta, niegodna króla. A ja teraz muszę udowadniać, że jestem tym królem, więc młody haerowiec, póki co, niech śpi spokojnie, bo i tak go przecież czeka przyjęcie nowego pracownika, bo kogoś na pewno przyjęli… I ja chyba wiem kogo.

Hamleta.

On to niby nie żył, niby pojedynek, niby ostrza pozatruwane – a tu ciach! Wszystko po to, żeby uśpić moją czujność i sprzątnąć wakat.

Nie rozumiem w czym jestem gorszy od Hamleta!

Bardzo chcę tak krzyknąć.

Nie rozumiem w czym Hamlet jest lepszy ode mnie!

Ale tak krzyknąć nie mogę.

Czasem kiedy spaceruję po zamku znajduję listy od Hamleta. Chociaż bardziej notki, zostawia pojedyncze zdania na kolorowych karteczkach samoprzylepnych z watermarkiem mrugającej uśmiechniętej emotki.

„Miłego królowania – niskiej stopy oprocentowania”

Bo zamek przecież jest na kredyt.

„Miłego seansu – twój H.”

To znowuż było na płytce CD. Jak odpaliłem, to się okazało, że książę zostawił nagranie reklamy. Uwaga publika, tak reklama szła:

„Zmień swój szampon na tratata”

Skąd Hamlet wie, że łysieję? I że rzeczywiście rozważałem zmianę szamponu na tratata? Albo:

„Miłej lektury – do poduszki, do snu wieczornego lub wieczystego”

To tym razem znalazłem na opasłym tomie. Księga zarazków oraz wynaturzeń. Spis nowotworów, mutacji, tasiemców, demencyj i egzem i trądów i próchnic.

Nadwornego medyka oczywiście nie mam. Spisu nie otwieram dla własnego dobra. Choć jestem młody, zawsze uważałem, że wyjątkowość moja będzie w końcu źródłem też wyjątkowo pospiesznego raka.

I tak się będę zamartwiał co wieczór, aż w końcu zawał lub kraksa na s5 klaryfikując nad wyraz jaskrawo, wytknie mi wszystkie nieprzespane noce.

I znowu to robię. I znowu Fortynbras wypuszcza się myślą, gdzieś hen za daleko i zamiast się skupić na racie kredytu fetyszyzuje niewydolność mięśnia sercowego.

Pif paf.

Pif paf.

Bije dalej. Czyli nie ma czym się martwić.

[Sen. Drewniane pudło jak katafalk]

Akt III

O Boże! Żyję! Jak człowiek się wyśpi, to czuje, że żyje! I teraz dalej czuję, że mógłbym zginąć, ale tym razem na polu bitwy! Ciekawostka: rano nigdy nie znajduję notatek od Hamleta. Może to jakiś atrament sympatyczny – kto wie?

Nawet zwykły pachoł nie musi wiedzieć wszystkiego, a co dopiero ja! Bo kim jestem? Jestem… Jestem królem. I kocham podpisywać projekty kanalizacji, ewentualne dekrety w sprawie prostytutek i żebraków. To dowodzi, że jestem oczytany.

I – jak każdy człowiek strudzony pracą, tudzież snem – głodny!

Ziemniak skruszał przez noc, jak pysznie! Zdradzę ci ziemniaku w sekrecie, że tak naprawdę nie mam pojęcia ile z ciebie jest czarne, a ile nie. Jestem daltonistą, ale o tym cicho, bo aplikowałem wczoraj o pracę profesjonalnego kierowcy, a tam nie przyjmują daltonistów. Będę jeździł dostawczakiem! Wiem, czy to godne króla? Czy to zdrowe tyle czasu za kółkiem siedzieć…? Zdrowe niezdrowe – jestem panem na zamku, to muszę umieć unieść ten zamek wraz z całą odpowiedzialnością. Trochę wstyd, że dostawczak to diesel i kopci jak cholera, ale już pomyślałem, że zatkam rurę wydechową jakimś gałganem, to powinno wystarczyć.

Tylko skąd wziąć gałgan. I to taki, który zatka? Naprawdę, jest tyle do zrobienia, że gdybym był stary, pomyślałbym, że to dla mnie za wiele. Może ciebie, ziemniaku, wetknę? Ciebie przynajmniej sam trzymam, ciebie też sam obrałem. Może i nieudolnie i z drobną dozą marnotrawstwa… Ale proszę cię, ziemniaku, patrz na intencje, nie czyny. Boże, jaki jesteś cudownie realny. Bo z tym zamkiem i z tą Danią, to ci powiem w sekrecie, że one to czasem dla mnie znikają.

I to nie przez ataki paniki, neurozy, narkolepsje… Na to mógłby zaradzić nadworny medyk, którego nie mam i na którego mnie i tak nie stać…

Te zamki i dekrety… One nigdy nie były moje. I mówię to z radością, i mówię to w pełni pogodzony. A ta korona… Ha! Ta korona to perfidna niespodzianka! Daje mi ona tyle możliwości… Mogę z czystym sercem krzyknąć: Kim jesteś? Jestem królem! Ale słuchaj mnie bulwo uważnie: ja nie prosiłem o tę koronę! Wskaż punkt, w którym się mylę! Ja nie prosiłem, dostałem z nadania, a potem w trymiga, z tego chłopaczka co psioczył na świat i palił pety na przekór starym, zadzierzgnął się Fortynbras Nowy, zmieniony, mogący udźwignąć ciężar korony zardzewiałej! [wchodząc na pudło i przybierając pozy tandetnie pomnikowe] Świecie! Świecie, nadchodzę! Ciekawe, kto ma tę koronę prawdziwą, złotą, żadną tam podróbę, kto sam sobie panem i sam sobie królem, kto mówi rozkazy, które nie znikają w eterze korytarzy zamku, który jednocześnie jest jedyną rzeczą, jaką w życiu mam!

Oprócz ciebie, bulwo, oczywiście.

Bo ja teraz zaczynam rozumieć, że prawdziwy król nie miałby potrzeby pisania wierszy…

Na światy wyglądam z głębi

Mały robocik zamknięty w czaszce
Co tylko pociąga za nerwy

Nie było tak zawsze

To od niedawna
Percepcja się aż za oczodół zapadła

Wszystko widziałem już a jeśli nie
Na jawie to może hen kiedyś we śnie
Lub stronie tamtej

Kto wie

Czy kłamię czy mi się wydaje

Lecz ręczę za sens bo w sumie zależy mi na nim

Rozróżniam wciąż salon i chlew
Rozróżniam płótno pergamin
Lecz dziobię igiełką swój łeb
By sprawdzić czy mój i co na nim
Bodziec jak bodziec

No nic

Jakoś się stąd wygramolę

Śmieje się igiełka
Śmieje jej szpic że wszak nihil novi sub sole
Jednakże dam głowę że igła nie krowę cięła jak sokratejski giez
Bo krowa miotała się
Kto zaś mi powie czemu ja po igiełce nie?

Koniec

Konrad Czapski KM3 – student drugiego roku psychologii, absolwent II liceum im. Stefana Batorego w Warszawie. W latach 2017-2020 uczęszczał do ogniska teatralnego “U Machulskich”. Od 2019 jeden z czterech założycieli Klubu Młodzieżowej Adaptacji Teatralnej Estetyki 3, z którym wystawiał spektakle w ramach licealnych festiwali teatralnych oraz Sceny Młodych w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej. W roku 2022 ukończył sześciomiesięczny staż w roczniku filozoficznym Teologia Polityczna. W obrębie jego zainteresowań znajdują się rozmowy o teatrze, metoda analizy psychobiograficznej, S. I. Witkiewicz oraz działkowanie z pozostałymi członkami-założycielami Klubu MATE 3. 

Ewelina Zatorska – z wykształcenia graficzka, z pasji estetka. Lubię się dziwić i poznawać nieznane. W wolnych chwilach gram, rysuję, fotografuję i eksploruję. Instagram sztuczny: @evelineberenice.ink, więcej prywaty i fotografii: @eveline.berenice.