Kamil Salamon – opowiadanie

Ilustrowała: Joanna Bielska

Kamil Salamon - opowiadanie

 

BYSTRY

Nie padało trzy miesiące. Schło pranie przy otwartym oknie. Najpierw spadły pojedyncze krople. Zapach asfaltu i bzu. Można tak stać w oknie i wąchać, więc stałem i wąchałem. Burza zaczęła burczeć za skrzyżowaniem, jucha poszła z chmur, błysnęło. Niebieski języczek błyskawicy przeturlał się przez pranie i pstryknął na środku pokoju. Tuż przy dłoni. Huk kamienicy, która stanęła w deszczu.

Szczotkowałem zęby, zastanawiając się, co dalej. Nocne ptaki niosły w piórach popiół. Zadzwoniłem do Ivego Iversona. W collage’u grał jako Lefttackle (LT). Specjalista. Świeży od dwóch lat. Człowiek saun, jogi i neokatechumenatu. Mówię: Muszę się wypocić. Pozbyć zwierzęcego strachu. Jadę, odpowiedział.

Kierowca wyszorowany mydłem. Tylko po coś gdzieś podskoczymy, powiedział Ivy. Gdzieś? Po coś? Jezu, kurwa, Chryste.

Ktoś z was pewnie miałby coś mądrego pod językiem, a zarazem ciepłego, co poprowadziłoby nas za ręce w miękkie, białe kapcie sunące po linoleum. Ale ja milczałem, gdy staczaliśmy się pod miasto.

Stanęliśmy w rzędzie domów jednorodzinnych z trawnikami nadającymi się do przystrzyżenia. Niosła się wrzawa – to rozstrzygały się lokalne mistrzostwa. Przy frontowym wejściu tabliczka: W.E. Johnson. I.I. wali w drzwi. Moja była żona uważała, że to seksowne. Nie agresja, a te włoski spadające łukiem z dłoni. Wchodzimy. Pod sufitem rowery. Podziurawione ściany. Melina. Co jeszcze? Butelki, pianino. Wspinamy się na strych w środek nabożeństwa. Przez dym promienie słoneczne przymulone. Klimat westernu. Raczej wiesz, kto padnie trupem. Widać po twarzach, po drugoplanowych strojach.

Pracuje wiatrak.

Wiesz, czemu stowarzyszenie jest lepsze od fundacji? Bo nie trzeba mieć majątku, czaisz? Dlatego zakładamy stowarzyszenie. Obrót.

Chiny. Chiny i co? Mi też nie podoba się zakończenie Fight Clubu. Obrót.

Co ty gadasz? Ej nie. Słuchajcie, co typ powiedział! Ej, Bystry, wiesz, co on powiedział?

No, w chuj, odpowiada Bystry.

Twarz nastolatka i te barki.

Koleś spytał, czy mamy tutaj skłot! – powiedział ten, który się wydzierał.

Odpaliło Bystrego. Zaczął mówić, choć nie wiadomo do kogo: Tu jest wszystko legitne. Jejku, ale nas obraziłeś, kurwa. Normalnie płacimy czynsz. Myjemy się. Jaki skłot? Nie wierzę. Obrót.

Zauważyliście, że Bystry ma nabój wbity w środek kapelusza? – mówi ten od Ivego Iversona: Wczoraj była tutaj po prostu impreza. Stąd ta flaga Kuby. Hawański wieczór. Kupiłem sobie kopertę. Jeszcze nie spałem. Ale co, źle wyglądam? Nie, to ten stół ledwo stoi na nogach, mówię. Mamy to, po co przyszliśmy, jednak dalej siedzimy zgarbieni pod ciężarem grubych barów Bystrego.

Było tak, mówi, skończyło się sprzęgło do rumu, więc z Anemiczną Doris poszliśmy na stację paliw. Po drodze wszystko było kanciaste, wiesz, o czym mówię? Stoję elegancko przy kasie i słyszę: Tej, Byczku, Ciebie nie obsługujemy, a jeśli masz gnata, to pały już tu jadą. Wychodzę papierowy. Może to przez nabój w kapeluszu, powiedziała Anemiczna Doris, więc ściągam kapelusz i wracam. Cola, czteropak i paczka chipsów. Tym razem nie tylko słyszę, ale też widzę: Łysy flak, małe szmaragdowe oczka. Tłustym łapskiem wskazuje na drzwi. A wiesz co jest najlepsze? Plakietka. Plakietka z napisem „Uczę się. Bob”. „Uczę się. Bob”, teraz rozumiesz?

Która to stacja? – pytam.

Naprawdę niedaleko.

Chodzi mi o jej nazwę.

O stary, bo ja wiem.

Może miała zielony kolor?

Zielony.

Zielony?

Bystry potakuje.

W 2010 roku Ojczulek stacjonował w Luizjanie. Byłem szczylem, ale wkręciłem się w Deepwater. Skontaktowałem się z odpowiednimi organizacjami, ażeby szkolna prezentacja na temat przyczyn i skutków największej katastrofy klimatycznej w dziejach USA zyskała na chropowatości. Długo śniłem oleistą plamę na powierzchni falującego oceanu.

Na strychu tej meliny skrzyżowały się dwie wendetty, a życie na powrót zmieniło się w sagę. Błędni rycerze dobyli stal. Poprowadzę, powiedziałam.

Ja, Ivy, Bystry i miętowa Toyota. Wychyliliśmy się zza wzgórz, zgorzkniali i podnieceni. Plan był ramowy: wywabić Goblina zza kasy, obalić i zatankować do pełna. Czas – oszalały, dziki – tych zdarzeń pędził przez pola, a my staliśmy się tłustym drukiem na papierze jutrzejszej gazety.

Wrony zdominowały Kowbojów w finałowej kwarcie. Na parkingu stacji paliw kibice skubali po dnie piwa. Przeładować zapasy, odlać się i ruszyć w miasto – to oni. A my – nie czekamy na dogodny moment, bo Goblin stoi tuż przed nami, pucuje dystrybutory. Mydliny niosą się pod reflektory aut, we włosy, w otwarte, zaparkowane usta. Bystry pakuje się w faceta na wślizgu. Chwyta już puste wiadro i wali go w łeb. Raz, dwa, trzy, cztery… Plastikowe wiadro pęka. Odwracam samochód. Jak dotąd nikt nie interweniuje. Ustawiam boczne lusterko na wierzgające nogi. Dopiero, gdy rozhuśtały się pięści, gdy spod kępki włosów wyciekła strużka czarnej krwi, ruszyli niemi kibice. Poleciało kilka puszek, kilka butelek.

Ludzie z melin. Zwykłe chłopaki z robotą w centrum finansowym. Programiści na piętrach wyżej. Spotykaliście ich na papierosie, obżerali się hot-dogami i mieli zwał. A dziś? Catering pod drzwiami. Mieszkanie w miejscowości Y będącej sypialnią miasta X.

Kamil Salamon – wychowany nad morzem. Mieszka i pracuje w Poznaniu. Publikował w „Wizjach”, „Stonerze Polskim” oraz „Tlenie Literackim”.

Joanna Bielska – studentka ostatniego roku filologii angielskiej. Oprócz myślenia o życiu i słuchania na zapętleniu ulubionych playlist, w wolnych chwilach rysuje oraz tworzy ilustracje. Podróżniczka, fanka urbexów i odwiedzania nieznanych nikomu miejsc. Można ją znaleźć skaczącą razem z tłumem na koncertach i festiwalach muzycznych. Uwielbia fotografować otaczający ją świat, a w górach czuje się jak w domu. @strafka.art