Jolanta Nawrot – pięć wierszy
O tym, co za mną i przede mną
Jesteś sama sobie winna, Słoneczko, ubrałaś się
na żółto i teraz dziwisz się, że gryzą cię przecinki,
walczą o oddech w zdaniu, które ciągniesz
w nieskończoność jasności. Zobacz, ona jest sama
sobie winna, że ma jeszcze nierozcięte kartki,
trzyma nóż w brzuchu. Czy podejdziesz do niej
i zapytasz o godzinę, jej ostatnią godzinę,
którą spędziła na szczęściu? Bywają dziewczyny
takie, takie płaskie, które chcą mieć dużo
z przodu i dużo z tyłu. Zakładają więc piersi
i pośladki. Zakładają także szpilki i wbijają je
w głowę ziemi, wystukując rytm. To cię uderza?
Czy ty w ogóle wiesz, ile trzeba się nachodzić
za wygodnymi butami? Swobodnie stawiam
ptaszki – jeden za drugim, jeden za drugim.
Oddaję kartkę i one gdzieś odlatują, nikną.
To są kroki na niebie. Na szczęście skrzydeł
nie trzeba wciskać w buty, a potem leczyć
odcisków i obtarć. Otwierają się miękkie przestworza.
O nauce patrzenia
„Trupia okładka powleczona światłem”
– tak chciałeś mnie, chciałeś mnie szybko
zgasić, kiedy zwróciłam twoją uwagę
na tę dziewczynę o imieniu mojej matki.
Nikt na nią nie patrzył? Na naszych oczach
rozrastał się w niej nagi sad, nagi sad,
usta miała coraz pełniejsze, coraz pełniejsze
owoców. Gdy przygryzła dolną wargę,
poczuliśmy taki ból, jakby to było gwałtowne
otwarcie na przypadkowej stronie, na stronie.
„Jakbyśmy się rodzili, nie mając wejściówki”
– powiedziałam ci wtedy na ucho, powiedziałam ci.
Po prostu ujęła nas w swój cudzysłów, w cudzysłów,
nie mówiąc nic, trzymając się uchwytu
w tramwaju. Chcieliśmy zjeść jej usta, poczuć,
jak zbliżają się nasze i jej niewypowiedziane słowa.
To była dziewczyna o imieniu mojej matki.
Nie musiała się przedstawiać, poznałam, poznałam
– Maria Magdalena wiele razy zamordowana
wzrokiem. Początek czerwca, byliśmy ubrani
lekko, ale i tak pociliśmy się, pociliśmy się
pod tyloma warstwami skóry, pod tyloma.
Ale prawda jest taka, że ciebie nie było. Tylko ja,
ona, za szybą fruwające reklamówki. Reklamówki,
które ponoć rozkładają się bardzo wolno,
nawet kilkaset lat. Patrzyłam sama. Sama mama.
O tobie
Jest sobota, Miasto powoli budzi się do życia.
Najpierw otwiera jedno oko na świat, potem drugie.
Myje swoje chwiejne rusztowanie, nitkuje zęby
pomiędzy którymi w nocy nagromadziło się sporo snów.
Ja zdejmuję z siebie odciski twoich palców
z całego tygodnia i piorę je w letniej wodzie.
Następnie suszę na balkonie, co widzi
sąsiadujące z nami Miasto, które właśnie pali
porannego papierosa i ma swoje spostrzeżenia.
„Sąsiadka bez dotyku jest jak czysty ekran.
Nic nie zakłóca obrazu żył, martwych tkanek
i wewnętrznych organów ścigania.
Niezły to serial kryminalny” – mówi Miasto.
Mówi Miasto! W odpowiedzi mrugam do niego
światłem wydobytym spod łóżka, na którym ty
jeszcze śpisz, wdychając spaliny tego Miasta.
Jesteś moim lasem, drzemie w tobie mój tlen.
O widzeniu podwójnym
Kocham cię tak bardzo, że chciałabym znaleźć
na ciebie metaforę, której jeszcze nie ma,
której nikt do tej pory nie wykombinował.
Na razie mam na ciebie tylko paragrafy, więc
dzielę, biorę i jem twoje przenośne ciało.
Kochamy się, więc może się pobierzemy
z tego internetu i niezwłocznie zainstalujemy
na swoich serwerach? Ale ostrzegam
– w środku mam wirusa miłości
i zainfekuję ci wszystko, gdy mnie weźmiesz
otworzysz. Na razie patrzę przez małą szparkę
i widzę jedynie ziemię lepiącą się do stóp.
Niebo zobaczę wtedy, gdy wyrwiesz mi zasuwkę.
O rozkładaniu rąk
Wtedy kiedy nic nie możesz na to poradzić,
kiedy jesteś smutny, bezradny, niepocieszony,
patrzysz na swoje ręce i zaczynasz je rozkładać
bez zwłoki. Obserwujesz, jak zachodzą w nich zmiany
skórne, jak zatrzymują się rzeki, których bieg
tak długo cię nurtował. Mapa jest coraz mniej wyraźna,
a na nadgarstkach i w zgięciach łokci nie utrzymują się już
perfumy grające z nut twojego serca, głowy i głębi.
Wtedy przypomnij sobie o Ojcu. Tak, o naszym
Ojcu. Rozkład rąk stanie się sensowny i od stacji do stacji
doprowadzi cię do celu. Dziecko zaś patrzy na to inaczej,
widzi zabawę w samolot. „On zaraz odleci
i nie będzie z nim na ziemi kontaktu” – mówi dziecko.
I też ma rację, więc może zamiast rozkładać ręce
rozwiniesz ich sprawność? Wtedy będziesz chwytać
w locie chwile, które są rozćwierkanymi wróblami
zakładającymi gniazda pod dachówką domu.
Jolanta Nawrot (ur. 1992 r. we Wrześni) – doktorantka w Instytucie Filologii Polskiej UAM, absolwentka poznańskiej polonistyki. Pisze wiersze, recenzje i inne teksty, wydała tomik Płonące główki, stygnące stópki (WBPiCAK, Poznań 2015). Publikowała w czasopismach kulturalno-literackich i antologiach. Nagradzana i wyróżniana w ogólnopolskich konkursach poetyckich. Laureatka Stypendium Artystycznego Miasta Poznania (2018). Mieszka w Gółkowie i w Poznaniu.
Ilustrację wykonała:
Dominika Bałdyga (21 lat) – studentka Communication Design w poznańskiej School of Form. W wolnych chwilach uczęszcza na wykłady z bałkanistyki, jak również na różne sposoby poszerza swoją wiedzę o świecie podwodnym. Potrafi stworzyć coś z niczego. Robi biżuterię. Z pasją i radością realizuje wszystkie projekty na uczelni: od aplikacji mobilnych, przez plakaty i publikacje, po karty do gry. Gdy maluje akwarelami, znika dla niej cała otaczająca ją rzeczywistość. Spokojnie usiedzieć może tylko wtedy, gdy czyta książkę. Instagram: @tusi_petki