Jan Księżyk – opowiadanie
Eli, Eli, lema sabachthani
Pani Basia została powołana do życia, żeby umierać. Robota jak każda inna. Przychodzisz, patrzysz co i jak, kładziesz się i umierasz. Inne roboty od czasu do czasu szydzą z jej pracy, ale ona mówi sobie: „gdyby nie było śmierci, nie byłoby Pani Basi, śmierć musi być dobra. Tylko czemu tak boli?”
Kolejny klient. Przywożą ją do domu na obrzeżach Warszawy. Wnoszą do salonu i przedstawiają rodzinie. Dzień dobry. Hej, hej robociku. Aleś ty smutny. No tak, idę sobie umrzeć i takie tam. No dobrze, to umieraj nam pięknie. Potem trafia do Umieralnika. Kalibruje sensory testuje hydraulikę, ogniskuje soczewki. Wszystko sprawne, niezawodne, nowoczesne. Gdzie jest klient? Klient leży. No rutyna. Zawsze sobie leżą. Pani Basia nie miała jeszcze okazji umrzeć na stojąco. Szkoda. Czemu właściwie nie mogą tego robić wyprostowani? Tylko zgięci, zwinięci jak paragony sklepowe, na których wylicza się ich uczynki. Paragony szybko blakną.
Spogląda z bliska, aby najlepiej dobrać czynnik śmierci i obliczyć projektowany czas zgonu. Kobieta lat dziewięćdziesiąt dwa. Rak jelita z przerzutami. Jest blisko końca. Jak homar, który zaraz trafi do garnka. Jeszcze trochę się wije, rusza szczypcami, dokazuje, ale to i tak nie ma już znaczenia. Spotkanie z wrzątkiem jest nieuniknione.
Entropia w pokoju jest tak silna, że wszystko, jak się zdaje, umiera. Ściany się pocą, komody robią pod siebie, podłogi dostają odleżyn. Na lampach, na listwach, w gniazdkach – przerzuty. Guzy kwitną na tapetach.
Och, Pani Basia dużo czuje.
Dostała od swojego twórcy obłędną zdolność empatii. Czasem jej odczucia ocierają się o zupełny surrealizm, ale ponoć przy umarlakach to w porządku. Rodziny cenią sobie taki klimat. Im gorzej, tym lepiej. Gdy Basia za mało cierpi, dzwonią na gwarancję, wrzeszczą, obrażają, czasem biją. Jej dewiza brzmi: umierać na całego.
Wszystkie systemy są już odpowiednio skalibrowane, więc kładzie się obok klientki, na łóżku, które dla niej przygotowano i umiera najlepiej, jak potrafi. Umiera z całych sił.
Najpierw dostaje krwotoku, za chwilę boli ją każdy kawałek skóry, potem kości
i naczynia krwionośne. Jest dobrze.
– Uch, ale boli ludziska. Lepiej mnie dobijcie.
Rodzina patrzy przez moment na obie panie, jak ładnie umierają. Następnie wychodzą z pokoju, pooglądać telewizję.
***
Stan tej kobiety – Jadwigi, jak ją nazywa rodzina – delikatnie się poprawia. Chciałaby z kimś porozmawiać. Wie, że śmierć jest tuż-tuż. Stoi za plecami, dyszy jak zmęczony amstaff i ślini jej się na poduszkę.
Kiedy pójdziemy Jadwiga? Kiedy pójdziesz na spacerek ze śmiercią?
Tylko z kim pogadać? Przecież nie z rodziną. Nie mają już wspólnych tematów. Oni o serialach, kredytach, inflacji. Ona o umieraniu i Bogu. To się nie składa.
Na szczęście jest Pani Basia. Śmierć to w zasadzie jej konik. Co chcesz wiedzieć? Jak to jest, gdy czujesz ten zwierzęcy strach, ten upokarzający ból i upodlenie? A może interesuje Cię pustka, czarna dziura, która otwiera się w środku, gdy Twoja dusza przeciska się uchem? Pytaj, co nie, po to tu jestem. Pytaj, moja droga Jadwigo.
Kobieta jednak nie interesuje się tą całą skomplikowaną metafizyką. Jest raczej ciekawa, czy Basia poznała kiedykolwiek Zdrowaś Marię. Babka podobno świeci się w ciemności i jest całkiem kultowa. Akurat Pani Basia nie miała przyjemności jej… Bo w ogóle co to jest za imię? Jeszcze Choraś Marię, to jak cię mogę. Zdrowaś? W żadnym razie.
Zdrowie to nie jej dziedzina w ogóle.
A Jadwiga mówi: to ja Ci ją przedstawiam, widzisz, tutaj mam plakat, tu mam medalik,
a tutaj obrazek w książce. I możesz mówić do niej tak:
„Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.”
No dobra. Nie ma żadnego problemu. Chcesz, to masz. Pani Basia powtarza te słowa do Zdrowaś Marii raz i drugi, ale kompletnie nie rozumie znaczenia, słyszy tylko szum, szum i takie jakby jęki bólu – auć, auć. Robi to tak długo, że pozostaje już tylko kilka dźwięków:
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen.
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen
Przez długie godziny wołają Zdrowaś Marię, ale ta nie przychodzi. Pani Basia zdążyła już nawet w pewien sposób podniecić się perspektywą tej wizyty. Cały czas leży z umrzykami, to może raz poznałaby jakąś fajną, zdrową babkę. Łał.
– No, gdzie ty jesteś, kobieto? – mruczy zniecierpliwiona Pani Basia. – Swoją drogą, strasznie mnie boli ten rak, Jadwigo. Takiego zjadliwego to jeszcze nie miałam. Masz może jakieś leki, morfinę? Mogłabyś mi zrobić zastrzyk? Taki malutki, co? Może być nawet jakiś durny plaster albo nawet paracetamol. Trudno. Zaraz sobie przecież kable wyciągnę z tej męki. Uch.
– No boli, boli… – mruczy starsza kobieta. – Panienka Ci wynagrodzi.
– Czy ból można w ogóle wynagrodzić? Ale dobra, niech już przyjdzie. Zawsze to jakaś atrakcja.
Zdrowaś Mario, -iś, -aś, Jezu, Święta Mario. Amen.
***
Od czasu do czasu w Umieralniku pojawia się rodzina. Ojciec, matka, dzieci duże i dzieci małe, koty i psy, smartfony, kable, powerbanki, słuchawki, przenośne konsole, cukierki i pianki, rachunki za światłowód, drobne na koka kolę i ciągłe pretensje.
Rozsiadają się na krzesłach, stołkach i sobie patrzą na Panią Basię i Panią Jadwigę, jak się żarliwie modlą, ściskając drewniane różańce w dłoniach.
Proszę, oto muzeum etnograficzne i ekspozycja pod tytułem „Baby wiejskie i prymitywne praktyki religijne”. Widzicie? To jest ich całe życie. Gdyby tylko wiedziały, że…
Boga nie ma!
Od czasu do czasu słychać: „daj, mamo, poprawię Ci poduszkę”, „przydałoby się okno otworzyć” albo „ile człowiek musi umierać?”
Rodzina przeważnie nie zwraca uwagi na zaklęcia, które recytują pobożne panie. Jednak pewnego razu Głowa Rodziny staje obok Pani Basi i zaczyna uważnie nasłuchiwać.
Zdrowaś Mario, -iś, -aś. Święta Mario. Amen.
– Co ty mówisz? – pyta Panią Basię.
– Modli się – jęczy z wysiłkiem Jadwiga. – Cierpi.
– To Umieraczka! Po to ją kupiliśmy – irytuje się Głowa. – Ale mi nie o to. Dlaczego ona się tak zacina? Co to za gówno?
– Każdy się modli, jak umie. – Jadwiga nie daje za wygraną.
– Mamo, nie bądź dzieckiem. Ona jest zepsuta! Kurwa, no szlag mnie trafi, tyle pieniędzy człowiek płaci i przysyłają mu takie coś! Trzeba ją zareklamować. Gdzie ja mam numer…
– Boli mnie – odzywa się niespodziewanie Pani Basia.
– Co?
– Rozrywa mnie, nie dam już więcej rady z tym rakiem. Dajcie mi morfinę!
– Ta? A może jeszcze chcesz telewizorek? A może damy Ci jeszcze spageti bolonez i szklankę piwa z sokem? Ty ją słyszałaś? Czy ty ją słyszałaś? Boli panią robocik i my mamy jej jeszcze usługiwać. No szczyt, szczyt. Ty myślałaś sobie, że co, że przyjeżdżasz na jakiś wypoczynek all inkluziw? Ty masz umierać i zdychać tu, a nie wypoczywać. Kurwa!
– Jarek, uspokój się, ciśnienie, pamiętaj ciśnienie – mówi jezusowym głosem Matka Żywicielka.
– Witaminę C mi chociaż dajcie, ludzie…
Głowa Rodziny wylewa się z pokoju jak lawa. Rodzina obojętnie patrzy na Panią Basię. Matka Żywicielka podchodzi bliżej i nasłuchuje, ale ma gdzieś to, czy Umieraczka jest zepsuta, czy sprawna. Gołąbki są do zrobienia. Pralkę trzeba wstawić. Ech. Tyle roboty.
Zaraz wszyscy idą do swoich spraw. Kobiety mogą spokojnie umierać.
A co jeśli naprawdę przyjedzie kurier i zabierze Panią Basię do serwisu?
– Nie bój się Basiu – szepcze w ciemności umierająca Jadwiga, jakby dokładnie znała jej wątpliwości. – On tak tylko gada. Rok mi telewizor reperuje. Nie bój się. Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą…
– Niech przyjdzie już na Twoja Zdrowaś Maria, bo zaraz odgryzę sobie przewody. Strasznie mnie boli, Jadwigo. Cholernie mnie boli to twoje raczysko. Gdzie ty takie coś złapałaś?
– Cierpienie to droga…
– Naprawdę, Jadwigo, dosyć mam już waszego bólu, cierpienia, krzyża. Niech przyjdzie ta Maryjka i sobie umiera na raka i na co tylko lubi. Ja nie chcę.
– Dam Ci moją szmatkę ulubioną na czoło Basiu. Moją szmatkę z wodą święconą.
***
RAPORT Z DIAGNOSTYKI V3
Zebrano i przeanalizowano wszystkie dostępne dane z okresu testowego produktu. Szeroka diagnostyka teoretycznie potwierdza zasadność wszystkich reklamacji przesłanych przez Biuro Obsługi Konsumenta. Model V3 nie spełnia podstawowych kryteriów certyfikatu Terminalnego Partnera. Liczba usterek krytycznych jest na tyle duża, że pod znakiem zapytania stają nasze wszystkie gwarancje – szczególnie te dotyczące etyki i godności umierania. Głównym problem jest Mechanizm Mimetyczny, który miał być przełomowym odkryciem nowej generacji Umieraczek. Niestety, jego optymalizacja jest na tyle skomplikowana, że na obecną chwilę przynosi więcej szkody niż pożytku. Przy obecnej wiedzy nie jesteśmy w stanie wykluczyć kolejnych usterek. Najczęściej występujące anomalie to:
– Nadmierna ekspresja i skłonność do histerii;
– Przedwczesny zgon produktu;
– Niepotrzebne angażowanie otoczenia użytkownika.
Występowanie tych anomalii może nie tylko niepokoić użytkownika, lecz także powodować pogarszanie jego stanu zdrowia i przedwczesną śmierć.
Zdecydowanie sugerujemy wycofanie ze sprzedaży Umieraczki V3 i wymianę wszystkich dotychczas sprzedanych modeli.
Pani Basia, kontynuacja bestselerowych modeli V1 (Pani Krysia) i V2 (Pani Irenka), to całkowita porażka AI HELPER.
Panel Techniczny „Bydgoszcz”
***
Rano Jadwidze się pogarsza. Leży wygnieciona jak papierek po batonie wyjęty z prania, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Nie ma siły złapać Pani Basi za rękę ani gładzić swojego różańca z Medjugorje. Wzywają więc faceta w czarnej pelerynie, który podobno jest w bliskich stosunkach ze Zdrowaś Marią.
Wątpliwe.
Pani Basia widzi przecież, że nie ma na nim okruszka, paproszka światła. Poza tym, nie wygląda zbyt zdrowo. Chudy jak kabel, obwisłe policzki, wiszące, indycze gardło. Równie dobrze mógłby się z nimi tam położyć, bo i tak niedługo kopnie w kalendarz.
Rak trzustki w rozkwicie.
Facet w pelerynie czyta umierającej historie o jednym takim Panu, który wraca z uczty weselnej i nie ma mu kto drzwi otworzyć. Pani Basia nie do końca rozumie, jak ta historia ma się do sytuacji umierającej kobiety. Zresztą nieważne, to raczysko nie daje jej przecież dobrze myśleć.
Z godziny na godzinę jest z nią coraz gorzej. Trzeba będzie skonać. Taką ma pracę. Musi towarzyszyć umarlakom. Pani Jadwiga jest miłym umarlakiem. Luz. Spoko. Bo zdarzają się niekiedy tacy, że szkoda umierać.
Aj. Pani Basia czuje już okropny ból.
Zwierzęcy strach.
Aj!
Szkoda tylko, że ta Rodzina cały czas tu siedzi. Są jak czarna dziura. Pochłaniają wszelką nadzieję i nawet nie ulżą jej w bólu. To przecież oni jej kazali umierać. A nawet plastra mentolowego nie dadzą.
Od wczesnych godzin siedzą w Umieralniku i przyglądają się Pani Jadwidze jak zupełnie nowemu eksponatowi w ich prywatnym muzeum etnograficznym.
– Mamo, czy babcia już nie żyje?
– Czemu ona się tak poci?
– Babcia ma zeza, babcia ma zeza.
– Piotrek, kurwa jego mać, uspokój się.
Wszyscy z dużym napięciem czekają, aż Jadwiga coś wreszcie zrobi. Coś. To znaczy umrze. Jak to będzie wyglądać? Wyda jakiś jęk? Wypowie ostatnie zdanie, jakąś mądrą sentencję? Zacytuje wszystkie dyspozycje z testamentu, nie zapomniawszy oczywiście o wręczeniu dzieciom kilku banknotów na batony i czipsy?
Niech zrobi wreszcie coś fajnego!
Nikt nie interesuje się Basią. A przecież ją także boli, może nawet mocniej, bardziej uporczywie. Ludzie się rodzą w bólu, żyją w bólu, umierają w bólu. To ich modus operandi. Roboty muszą się bólu nauczyć, jak obcego języka. Ale to nigdy nie będzie ich pierwszy język.
– Boże, no boże, czemu mnie opuściłeś? Wgrałeś mi kod do głowy i radź sobie sama, Pani Basiu. Umrzyj sama, obrażana, poniżana pośród tych dziwnych, śmierdzących, pocących się kreatur z gazami w jelitach. Dlaczego nie zrobiłeś mnie robotem towarzyszącym, spółkującym albo pucybutem? Cierpienie jest głupie. Najgłupsze, co wymyśliłeś. Ała!
Jadwiga jest otoczona rodziną, wyglądają jakby siedzieli przy stole, a ona była głównym daniem. Biesiadnicy śmierci. Podano raka. Świeżego raka bez chemii, wprawdzie z przerzutami, ale to lepiej, bo więcej mięsa na głowę.
Ktoś ją trzyma za dłoń, ktoś wkłada jej coś mokrego do ust. Ktoś inny obmywa jej ból łzami, jakby chciał jej dodać trochę smaku. Za mało słona.
– A ja to co? Daliście mi raka i co?
Nikt jej nie złapie za dłoń, nie zwilży ust, nie pogładzi. Jest Umieraczką – ma zdychać i tyle. Jest tu tylko dla towarzystwa.
Pani Basia widzi tylko ich plecy, wiszące dłonie, napchane różnościami kieszenie. Głowa Rodziny jest bardzo zniecierpliwiony. To umieranie nie idzie chyba zgodnie z harmonogramem. Wydaje się głodny.
Agonia, zwłaszcza czyjaś, wzmaga apetyt.
– Umieram – jęczy Basia. – Rany, ludziska, ja umieram. Widzicie?
– Tatuś – odzywa się jeden z chłopców. – Ta pani mówi, że umiera.
– Niech stuli dziób i robi to po cichu. Bo ja ją dopiero umrę!
Przebudza się. Uśmiecha się nieprzytomnie i coś szepcze. To już koniec.
– Co mama mówi? – pyta gorączkowo Głowa Rodziny. Może to jakiś przedśmiertny sekret. Złoto zakopane w ogrodzie albo tajemna nieruchomość w centrum Warszawy.
Rodzina nie rozumie słów umierającej kobiety. Co innego Pani Basia. Mechanizm czytania z ruchu warg działa perfekcyjnie w modelu V3.
Umierająca kobieta wcale nie mówi o majątku
Patrząc w oczy swojej Umieraczce, szepcze:
– Módl się za moją siostrę Basię, aby zaznała spokoju… doświadczyła światła łaski… dobroci Twojego Syna… Niech jej nie boli. Niech szybko umrze, a potem razem usiądziemy do stołu… Po prawicy jego… będziemy grać w domino… jeść keks.
Spoko ta Jadwiga. Trzeba przyznać, że czasem trafi się w dechę umarlak. Dzięki, Jadwiga. Wprawdzie boli ten twój rak jakby lawa rozrywała całe ciało od środka, ale przynajmniej ty jesteś spoko, chociaż morfiny nie dałaś.
O! A to co? Kula światła? Pani Basia nie zna tego objawu.
Światło wydobywa się z głowy Jadwigi. Bez żadnego oporu przechodzi przez skóry, kości, narządy członków rodziny i wlewa się jej do głowy. Cholera. Receptory bólu padły.
I optyka. Mimetyzm. Stawy. Sztuczne serce. W ogóle awaria na całego.
A to co? O rany. Pani Basia Umiera. I to umiera na cacy. Głowa jej się kasuje. Czuje, że znika. Kod jej znika z głowy. O…
– Patrzcie ją, kurwa, no umarła. Co za szmelc. Umarła – wrzeszczy Głowa Rodziny, orientując się, że model V3 dokonał żywota.
– Wojtek, uspokój się – szepcze Matka Żywicielka.
– Co za szmelc. Dzwonię na reklamację. Niech ją stąd zabiorą. Boże, jaki badziew. Tfu – spluwa mężczyzna.
– Wojtek, mama nie żyje.
– Ale tamta pierwsza umarła! Pozwę ich, jak Boga kocham, pozwę!
Wokół głowy zmarłej Pani Basi pojawia się aureola z ledów.
Na panelu wyświetla się „fatal error”.
***
Diagnostyka do Biura Obsługi Konsumenta
Ostatnia Basia, którą przesłaliście nie nadaje się do niczego. Babka jest całkiem zjarana. Gdzie ona trafiła? Do jaskiniowców? Na krzesło elektryczne? Ktoś se w Etnie umierał?
No ludzie kochani! Litości!
Jan Księżyk (ur. 1991) – laureat nagrody im. Czesława Zgorzelskiego w 2016 r. Autor książki naukowej o eseistyce Zbigniewa Herberta. Na co dzień zajmuje się copywritingiem. Miłośnik małych i dużych miast, a także architektury modernizmu.
Paulina Radoń – ilustratorka oraz graficzka mieszkająca w Krakowie. W swoich pracach najbardziej lubi eksplorować tematy baśniowe, nierzeczywiste, a także wywodzące się z kultury folkowej. Źródłem inspiracji są dla niej m.in. stare książki dla dzieci oraz filmy Tima Burtona. Instagram: @paulina_radon.