Eliza Studzińska - opowiadanie
Rabella
Miała na imię Rabella i była komunistką. Była też matką, ale już nie żoną. Matką być nie chciała. Żoną – może? Mężczyzna, z którym miała dziecko, był komunistą. To podobieństwo ideologiczne dawało jej poczucie, że jej córka będzie kiedyś jak ona i ojciec. Na razie dziewczynka zasłużyła na drugi człon imienia matki. Miała na imię Bella.
Rabella i Bella mieszkały na wsi pod dużym miastem Amerstone. Kobieta wybrała jako miejsce do życia wieś, bo było taniej. Hodowała króliki i bazylię. Innych zwierząt i roślin nie umiała utrzymać przy życiu. Wiedziała tylko, jak je zabijać. Bo Rabella nie tylko potrafiła doprowadzić ciało królika do wrzącej wody w garnku, ale potrafiła też zabijać ludzi. Broń trzymała razem z nićmi i naparstkiem. Szyć nie umiała. Haftować i szydełkować też nie. Może przy mężu by się nauczyła. Córka nie dawała już jej takiej motywacji. Chodziła w niezacerowanych skarpetkach i przedartych w kroku wycieruchach.
Bella miała siedem lat i nie chodziła do szkoły. Jej matka postanowiła uczyć ją samodzielnie. Nigdy jednak nie odebrała ze szkoły przygotowanych dla niej podręczników.
Wczesnym rankiem Rabella jechała z sąsiadem o imieniu George samochodem do pracy. Wyruszali o 6.30. O 7.30 Rabella musiała być już w biurze. Nigdy nie dokładała się do paliwa. Taki był układ. Ona chciała za darmo jeździć do pracy, on żywić do niej platoniczne uczucie.
Rabella dawała mu co jakiś czas nadzieję, żeby jeździć jego samochodem do momentu, aż sama nie zrobi prawa jazdy i nie kupi sobie samochodu. Kiedy o tym myślała, od razu chciała pojechać nad morze. Totalnie sama. Bez córki. Może druga wyprawa nad morze byłaby z nią?
Ale Rabella już nigdy nie miała zobaczyć wielkiej wody, ugotować rosołu z królika z bazylią zamiast natki pietruszki, bo tej nie uprawiała.
Weszła do biura i zobaczyła, że jakiś obcy mężczyzna przegląda papiery na jej biurku. Nie odezwała się do niego. Usiadła na krześle i patrzyła jak mężczyzna pobieżnie rzuca okiem na dokument, po czym rzuca go na podłogę. Okno było otwarte, zerwał się wiatr i kartka skończyła zmoczona w kałuży wody z pianą, którą wcześniej na chodnik wylała sprzątaczka, myjąc schody na klatce.
Rabella się nie bała, bo komunistki się nie boją. Akurat dzisiaj założyła czerwoną garsonkę. Zawsze wyglądała w niej seksownie. Mężczyzna w końcu ją zauważył, zmierzył wzrokiem, który wyglądał, jakby doszedł do tego samego wniosku co Rabella – wyglądała seksownie.
Nieznajomy w końcu postanowił się przedstawić:
– Jestem z Urzędu Bezpieczeństwa. Pani szef jest przesłuchiwany.
– A mogę wiedzieć dlaczego?
– Nielegalne podsłuchy.
– Ależ jakie nielegalne podsłuchy? Przecież my produkujemy aparaty słuchowe.
– Faktury właśnie mówią to, co pani. Ale my w Urzędzie Bezpieczeństwa nie jesteśmy głuchoniemi i potrafimy też czytać między wierszami. Pani firma podsłuchuje członków koalicji Prawolewo. A właściwie tylko tych z prawej strony. Chcecie pomóc podsłuchami tym z lewej strony wygrać wybory i rządzić samodzielnie. Czy tak?
– Jestem komunistką.
– Tak szybko i prosto się pani do tego przyznaje?
– Bo ja jestem komunistką ideową, a nie partyjną. Nie trzeba się mnie bać. Mam córkę, jeśli chce pan wiedzieć.
– Wiem. Ma pani córkę, króliki i bazylię.
Rabella zaniemówiła. Wyjęła z torebki kajdanki i je sobie założyła, a kluczyk połknęła.
– Ależ co pani wyprawia?!
W tym momencie kluczyk od kajdanek dotarł już do jej żołądka.
– Boże! – krzyknął ubek. – Muszę teraz czekać, aż pani łaskawie wysra kluczyk od tych cholernych kajdanek!
Czekać jednak nie musiał. Coś z procesem trawiennym u Rabellii zaszwankowało. Zemdlała. Mężczyzna dorwał się do wazonu z czerwonymi goździkami i oblał ją wodą. Nie trafił w jej twarz, ale w jej biust. Czerwona garsonka była mokra i przykleiła się do ciała. To ochłodziło i ocuciło Rabellę. Otworzyła oczy i wymamrotała:
– Zapasowy kluczyk od kajdanek mam w staniku.
Ubek nie musiał dotykać stanika Rabellii ani tym bardziej jej biustu. Był to ubek starej daty, czyli przyzwoity i z zasadami. Kluczyk wypłynął wraz z wodą od goździków na podłogę. Ubek sięgnął po niego i otworzył kajdanki. Rabella czuła na przegubach dłoni pieczenie od ciasnych kajdanek, ale nie potarła ich, aby przynieść sobie ulgę. Tak bowiem pokazałaby swoją słabość.
– Byłem w pani biurze już trzy razy – powiedział ubek po dłuższej chwili w ciszy.
– Wiem.
– A skąd to pani wie, jeśli można wiedzieć?
– Nie dbam o kwiaty. Zawsze zapominam im zmienić wodę. I właśnie trzy razy w tym miesiącu zauważyłam, że ktoś robi to za mnie.
– Sprytne, kupowała pani specjalnie goździki, by wytropić służby bezpieczeństwa?
– Tak.
– A skąd pani wiedziała, że ktoś zmieni goździkom wodę?
– Ja też trzy razy byłam u pana w biurze i podlewałam pana kaktusy. Zawsze mi się przelało. Przepraszam.
– To, że pani szperała mi w papierach, to jestem w stanie pani wybaczyć. Jednak to, że zabiła pani moje kaktusy, już nie.
Wtedy Rabella wstała i podeszła do zegara z kukułką. Wyciągnęła z niego podsłuch i wyrzuciła za okno. Urządzenie dołączyło do dokumentów w jeszcze niewyschniętych mydlinach.
– Dlaczego pani to zrobiła?
– Oboje mamy na siebie haki. Możemy zachować się jak na wymianie jeńców. Co pan na to?
– Ja pracuję dla Prawych, pani dla Lewych. Łączą nas haki. Razem wspinamy się po kupie gówna.
– Zapali pan? – zapytała Rabella, wyciągając paczkę papierosów i zapałki. Kiedy odpaliła sobie papierosa, zapałkę rzuciła na jakiś dokument leżący u stóp ubeka. Ten w popłochu zaczął skakać i gasić ogień.
– Oszalała pani?! Ja tu proponuję pani układ. Możemy wzajemnie uratować swoje tyłki. Tylko musimy się dogadać. Ja zaraportuję, że pani jest czysta, że wcale nie jest tak, że to pani jest szefową Komunistów Niepodległych i kryje swoją funkcję w czerwonej garsonce sekretarki. A pani napisze notatkę, że ja wcale nie jestem szefem Prawicy Niepodległej, tylko szarym ubekiem. I działamy dalej, pani Towarzyszko. Działamy, działamy. Bo cel jest jeden: obalenie koalicji Prawolewo.
– A co potem?
– Jak to co? Wojna!
– Między nami?
– Tak.
– Wie pan co, czuję się skrępowana. W mojej pończoszce pojawiło się oczko. Pan wie, jak trudno o nowe pończochy. Z każdym moim ruchem dziura się powiększa. Czy mogę przy panu ją zacerować?
– Oczywiście proszę pani. Ja w tym czasie posprzątam trochę te dokumenty.
Wtedy Rabella podeszła do szafki z przyborami do szycia i wyciągnęła pistolet. Po chwili strużka krwi popłynęła po donosie Rabellii na niejakiego funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Włodzimierza Kropidło. Kobieta wzięła do ręki brudny od krwi dokument i wyrzuciła go przez okno. Miała pecha. Kałuża mydlin po myciu podług w klatce numer dwa przy Alei Goździków w Amerstone już wyschła i nie obmyła donosu z kropelek krwi. Tymczasem sprzątaczka zdążyła umyć podłogę na klatce numer trzy i zauważyła brudną od krwi kartkę.
„Komuś z tego przepracowania musiała polecieć krew z nosa” – pomyślała, po czym podniosła kartkę i wyrzuciła ją do kosza.
Rabella zostawiła ciało ubeka na krześle. Nie sprzątnęła dokumentów. Od takiej brudnej roboty miała ludzi. Stanęła w oknie i pomachała z niego goździkiem. Po pięciu minutach przyszedł komunista o pseudonimie Bruder i wszystkim się zajął.
Wróciła na wieś. Córka siedziała przy stole z otwartym zeszytem, czekając na lekcje. Matka powiedziała jej, że dzisiaj lekcji nie będzie. Dziewczynka zaczęła bawić się lalką, jej jedyną zabawką.
Rabella w tym czasie zabiła królika i narwała bazylii. Robiąc to pomyślała: „Ten ubek to nie był zły człowiek”. Miała wyrzuty sumienia. Może nawet tego człowieka polubiła? A polubić człowieka, którego się zabiło, to brak profesjonalizmu.
Wróciła do domu. Ugotowała rosół z królika. Jej córka nigdy nie jadła tej zupy, bo zawsze bawiła się z królikami i nie umiała ich potem jeść. Zawsze jadła tylko twarde suchary. Matka po pięciu łyżkach rosołu zaczęła się dusić. Zrobiła się czerwono-zielona. Po chwili atak ustąpił. Wtedy Bella powiedziała matce:
– Mamo, dzisiaj odwiedził nas weterynarz. Dał królikowi zastrzyk.
Atak się powtórzył i Rabella już wiedziała. Je zatrutego królika i już nigdy nie pojedzie nad morze.
Eliza Studzińska – rocznik ’89. Laureatka konkursu literackiego „Cała Jaskrawość”. Ukończyła Europeistykę na Uniwersytecie Warszawskim, Dyplomację Kulturalną i Creative Diplomacy na Collegium Civitas wraz z Instytutem Adama Mickiewicza oraz Zarządzanie Projektami na Akademii Leona Koźmińskiego. Jest również tegoroczną absolwentką Podyplomowych Studiów Literacko-Artystycznych na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prowadzi konto na Instagramie @fotograficznie_lirycznie, gdzie publikuje autorskie teksty i zdjęcia. Mieszka we Włocławku.
Łukasz Pyrka – (ur. 20 czerwca 1977 r. w Radomiu) z wyboru rysownik i tekściarz z gitarą, z zawodu – tekściarz reklamowy i ilustrator, a z wykształcenia – pan od plastyki. Czy poeta?