Claudiu Komartin
Tlenki jesieni
dla Gringo
zaczyna padać, w sam raz, trzeba coś oczyścić,
okruchy leżące na chodniku
kruszą się pod ciężarem każdej nadąsanej
kropli, na obrzeżach ściekowej kratki znajduje się
szansa, na obrzeżach widoczności kaptura, pod
którym się ukrywasz, znajduje się szansa, zbliżasz się
do kogoś, kto nie wie, że nadchodzisz, kochasz coś,
co jeszcze nie istnieje wśród ludzi, spokojnie,
wszystkie przeznaczone sprawy, aby cię powstrzymać, kończą się,
najważniejszy jest rytm, kiedy wchodzisz pod górę,
musisz mieć dobrze zawiązane sznurówki, kompas, obwarzanki
i wiarę w siebie, a gdy już przechodzisz na drugą stronę,
musisz wierzyć, że nawet kurz może być czysty, jeśli
wierzysz, jesienne niebo także rozciąga się dla ciebie
Irina
Przypominam sobie dom z cegieł
i długą aleję, schodzącą w kierunku ciemnego dziedzińca
gdzie nieskoszona trawa unosiła się w sierpniu
do kolan. Znów widzę tam ciało Iriny,
przewalające się wśród rzepów, żuczków, krzaków bukszpanu – i świata
zwalniającego w tempie
od dreszczu jej piersi, aż do
całkowitego zatracenia. Uśmiechając się ekstatycznie.
Myślę o jej cienkich kostkach (trochę zaczerwienionych
od paska przy sandałach)
i białej miazdze, niemal śpiewającej,
skrzywionej przez wiatr iskrzący się z bezchmurnego nieba.
Minęły prawie dwa lata.
Jest znowu lato, przytłaczająca pora roku
która dyktuje mi najprostszy ruch.
Jej ciało zaokrągliło się w międzyczasie, jej włosy były dłuższe
(mówią mi) a gniew, cóż, ma się dobrze,
mój gniew zgasł, przeszedł przez wiele rzeczy i słów.
Jestem grzecznym i samotnym mężczyzną,
który coraz częściej wyobraża sobie
dom z cegieł
i długą aleję,
schodzącą do mrocznego i zimnego miejsca,
bez powrotu.
Främling
Szczerość gestów tych imigrantów
wyczerpanych i pełnych nadziei
mnie rani
ponieważ nie wierzę w nic i
przestałem mieć nadzieję
ponieważ chcę domu i chcę być jak najdalej od domu
ponieważ chcę tego tutaj i chcę tego tam
ponieważ chcę doznać spokoju
i chcę, żeby miłość położyła mi poduszkę na twarzy
a potem docisnęła
„lepiej patrzeć na ciebie jak karaluch
niż w ogóle na ciebie nie patrzeć”
widziałem zatłoczone lotniska
ludzi cywilizowanych uroczyście ludzi czekających na lot
oraz dziesiątki gołębi
i ich wyciągające oczy za kilka bochenków chleba
na rynku w sercu Europy
dłoń ma miejsce w klatce
usta mają łaskę
wijące się skrzydła migoczą na próżno
robią się czarne
drżą
Sztokholm, wrzesień 2008 roku
kobalt
dla Alexandry
Słońce jest kobaltem, kiedy wynurza się z ciała i świeci
nad rafami
i mój garbowany mózg, na którym siedzi
nieznane ptaki to kobalt
odporność na kompromis i bezradność
zawsze był kobaltem
i strach przed nocą, który chciałem
pobić jak uparte zwierzę
to kobalt
ręka, którą piszę na coraz bardziej odległym ekranie
to kobalt
i moje wydłużone i kompasujące mięśnie
z radości i przerażenia w obliczu miłości
to kobalt
pogrążenie i wyrafinowane trzęsienie ziemi, które poezja
znowu we mnie budzi
to kobalt
późne przebaczenie matki to kobalt
kobalt to wola przeciwstawienia się totalitarnej broni zapomnienia
opadłe liście na wodzie
w którym przyjaciel myślał, że znajdzie pokój
to kobalt
potrzeba ciebie była i która jest
to kobalt
i odwieczna niewinność poetów, którzy wylewali
pocieszające wersy, których nie mogę
usunąć z pamięci
to kobalt
istnieją światy z małymi niebiosami i
są to światy szczęśliwe
gdzie pamięć jest nadzieją
a rany zostały wcześniej uzdrowione
istnieją światy, w których nikt nikogo nie sprzedaje
ani ich przeczucia
to kobalt
i kiedy znów będę z tobą rozmawiać o miłości
nie wierz w żadne słowo
moje kobaltowe oczy
pokażą ci
wszystko
tego dnia.
Pomarańcza ukryta pod białym ręcznikiem, takim jak mleko
Popołudnia z dzieciństwa, kiedy prowadzano mnie do fryzjera,
pozłacały okrągłym i białym słońcem
kręte uliczki,
które odbijały się w lusterkach
samochodów wspinających się na chodniki po bokach,
słońce sprawiało, że nawet fasady
bloków na skraju dzielnicy robotniczej były znośne
pomarańcza ukryta pod białym ręcznikiem, takim jak mleko
wyzwala we mnie emocję za każdym razem,
gdy wyczuwam na skórze zapach taniego balsamu
dziwna znajomość salonów
skąpanych w sztucznym świetle.
przełożył Enormi Stationis
Claudiu Komartin (ur. 1983 w Bukareszcie) – redaktor naczelny „Poesis Internaţional” (2010) i Wydawnictwa Max Blecher (2010), założyciel i członek Rumuńskiej Ligi Literackiej (2018). Wydał sześć tomów poezji, między innymi: Păpuşarul şi alte insomnii (Lalkarz i inne bezsenności) (2003), Circus domestic (Domowy cyrk) (2005), antologię Maeştrii unei arte muribunde. Poeme alese (Mistrzowie umierającej sztuki. Wiersze wybrane) 2010–2017 (2017, 2018). Za swoje książki otrzymał najbardziej prestiżowe nagrody literackie w Rumunii: Nagrodę „Mihai Eminescu” Opus Primum (2004), Nagrodę Akademii Rumuńskiej za poezję (2007), Nagrodę w dziedzinie literatury przyznawaną przez PEN Club Rumunia (2018). Jego tomy zostały przetłumaczone na języki: niemiecki (2012), serbski (2015), turecki (2015) i bułgarski (2017). Jest współautorem dwóch tekstów, które stanowiły podstawę sztuk teatralnych. Przetłumaczył na język rumuński sześć książek prozatorskich i cztery tomy poezji (Kurt Vonnegut, J.M.G. Le Clézio, Tahar Ben Jelloun, Philippe Claudel, Gheorghi Gospodinov, Gökçenur C.). Jest redaktorem i wydawcą niemal stu książek oraz antologii poezji – zarówno rumuńskiej, jak i światowej.
Enormi Stationis (Bartosz Radomski) – filolog klasyczny, poeta i tłumacz. Autor dwóch tomów poetyckich. Mieszka i pracuje w Warszawie.
Ilustrację wykonał:
Tomasz Grabowicz (ur. 1992) – uczeń Szkół Artystycznych ROE na kierunku grafika komputerowa, absolwent studiów filozoficznych. Wyraża się poprzez projektowanie mody miejskiej. Fan street artu oraz hip-hopu. Instagram: @zakazciszy.rtin