Barbara Sinica – opowiadanie

Ilustrowała: Jagoda Bujno

Barbara Sinica - opowiadanie

 

Piastun
(fragmenty)

Matki mówią, jakby gryzły. Słowa chrzęszczą im między zębami, nie mieszczą się w ustach, wypadają lepkie od świeżej śliny.

Ida słucha zielonowłosej kobiety i patrzy na jej dłonie, paznokcie wbite w skórę, białe plamy.
– Między łóżkiem a ścianą w jego pokoju jest szpara – mówi Zielonowłosa. – On nie chce dosuwać łóżka do ściany, lubi spać z ręką albo nogą w tej dziurze. Mówi, że tam mieszkają sny. On się ich mniej boi, kiedy może podotykać. Tak jakby spadał, wpadał w te sny, ale tylko trochę, większa jego część zostaje na łóżku. Jest jednocześnie i tu, i tam, to straszne i fajne, mamo, mówi. Ta przerwa między łóżkiem a ścianą wciąż się powiększa, łóżko się odsuwa i coraz więcej mojego syna tam wpada podczas snu. Czekam, aż zniknie tam cały. Wtedy dosunę łóżko do ściany.

Ida wie, że nadeszła jej kolej. Stara się nie patrzeć na matki, ale czuje ich zachłanne spojrzenia.
Saporterka obejmuje ją wzrokiem jak ramionami, uśmiecha się, odsłaniając zęby, tylko do trójek.
– Spokojnie, to twój pierwszy raz. Zacznij kiedy będziesz gotowa.

Absolutnie nie jest gotowa. Nawet nie wie, gdzie jest ten zamek, który powinna rozsunąć i co dokładnie powinno się z niej wysypać. Patrzy na Melitynę, która ją tu przyprowadziła, czuje, że nie chce jej rozczarować.
– Jestem Ida, mama dwójki. Denerwuje mnie, kiedy budzą mnie rano w weekend, włażą na mnie i chcą, żebym z nimi oglądała Psi Patrol. Wczoraj przynieśli mi zimną kawę, pływały w niej moje tampony i papier toaletowy.
Urywa, bo to nie było wkurzające, tylko zabawne i słodkie. Tak jak wąchanie ich skóry po kąpieli. Albo kiedy Lusia śpiewa w drodze do przedszkola, a wtedy Feluś zatyka uszy i krzyczy.
– Felek jest dzieckiem o specjalnych potrzebach, to bywa trudne.

Spojrzenia matek mówią: taaa, najpierw trzeba postawić to wiaderko w jednorożce i słoneczka, żeby się w nie bezpiecznie wyrzygać. Ale teraz już mów.

Melityna przychodzi jej z pomocą, kładzie dłoń na ramieniu. To może najpierw ja. Saporterka kiwa głową i uśmiecha się, tym razem skąpiej, unosi górną wargę, pokazując jedynki i dwójki.
– Sąsiadka, wiesz, ta z góry, spytała mnie wczoraj, dlaczego nie zapisałam ich jeszcze do przedszkola. Skończyli trzy lata, wszystko w nich pulsuje, chcą doświadczać, bawić się z dziećmi. Ona myśli, że jestem nadopiekuńcza, że chowam je pod moim cieplusim kwoczym skrzydłem. A ja po prostu boję się, że gdybym zaprowadziła je do przedszkola, to mogłabym już nigdy nie chcieć ich odebrać.

Ida patrzy na przyjaciółkę, jakby dopiero co ją poznała.
Przypomina sobie o broszurce, ściska ją w spoconej dłoni od jakiejś godziny. Oblicze rodzicielstwa, o którym się nie mówi. Rozświetl swoje ciemne miejsca, zanim zrobisz coś, czego będziesz żałować.
– Ja chyba już nic dziś nie powiem, przepraszam.

Matki wzdychają, poprawiają torebki na oparciach krzeseł. To raczej nie w porządku łazić po cudzych ciemnych miejscach, a do swojego nie wpuścić.

Nic nie szkodzi, mówi Saporterka, wrócisz do tego, kiedy będziesz gotowa. Jej uśmiech jest nieruchomy, zablokował się w okolicach piątek. Przypomina uśmiech kota z Cheshire, Ida czuje, że świetnie dałby sobie radę poza twarzą.

– Dziękuję wam bardzo za dziś, obiecuję, że w najbliższym czasie nikomu nie zrobicie krzywdy. – głos Saporterki brzmi jak ciche, ale stanowcze zamykanie drzwi. Ida ściąga aplikację i płaci.

Wracają z ośrodka Rodzice bez Lukru powoli, wieczór oblepia place i chodniki, nie chce ustąpić miejsca nocy. Ida rozchyla wargi, przyjmuje ten wieczór na język, smaruje nim podniebienie. Na jodze z dziećmi trzeba oddychać uważnie, nosem, ale teraz jest sama, nikt się nie przyczepi do tych otwartych ust i wpuszczania nimi wszystkiego, jak leci.
Mijają ich grupy nastolatków, Ida dyskretnie połyka dym o zapachu wilgotnej ziemi, przepuszczony przez czyjeś młode, niecierpliwe gardło.

Fioletowe włosy Melityny połyskują w bladym świetle energooszczędnych lamp, raz są ciepłe, raz zimne, prawie niebieskie.
Przyjemnie jest patrzeć na nią i nie musieć uważnie słuchać. Mel pyta i sama sobie odpowiada, wieczór jest ciepły jak skóra pod ubraniem. Przyjdziesz jeszcze na grupę? Przyjdź koniecznie, wiem, że może to nie do końca twoje, ale działa, uwierz mi. Ostatnio nawet zeszłam z xanaxem do pół miligrama. Możesz przyjść z Remim. To przecież grupa dla osób rodzicielskich. Przychodzą głównie matki. Ok, same matki. Ale to grupa dla wszystkich osób w kryzysie rodzicielstwa, z wypaleniem i myślami K.

Myśli K, uporczywe myśli o robieniu krzywdy swoim dzieciom. Ida raczej takich nie miewa. Czasem tylko myśli U, o ucieczce. Zbyt basic, żeby się do nich przyznawać.

To jak, przyjdziesz z Remim następnym razem? Mówiłaś, że miał wrócić w tym tygodniu?

Ida nie chce rozmawiać o mężu. Remi przekłada swój powrót z tygodnia na tydzień, bo wciąż go tam potrzebują, a on bardzo potrzebuje być potrzebny. Optymalizuje sieć bezobsługowych sklepów Lu. Za każdym razem, kiedy wydaje mu się, że skończył, że wydajność jest maksymalna, zużycie energii minimalne, a funkcjonalność w pełni zachowana, okazuje się, że jednak można bardziej. Ida nie jest pewna, czy woli go w domu tęskniącego za pracą czy odwrotnie.

Wejdziemy do Lu? Nie zdążyłam wcześniej zrobić zakupów, mówi Mel, a GG-off na pewno zapchane o tej porze.

Ida wie, że to opóźni jej powrót o jakieś 40 minut, a Feluś bardzo źle znosi nawet najdrobniejsze zmiany w grafiku. Ma precyzyjnie obliczoną całą mamę i potrzebuje, żeby zawsze mu się w niej wszystko zgadzało.

Pisze wiadomość do Alana – będę pół godziny później, czy ok? Jak sytuacja? – W porządku – Alan natychmiast odpisuje – Lusia właśnie zasnęła, gramy z Feliksem w memo, jest stabilnie. Dziękuję! – pisze Ida, wieczór ją grzeje, więc dodaje serduszko, a potem zaczyna żałować, bo Alan odsyła zwykłą buźkę z uśmiechem.
Melityna widzi serduszko i buźkę. Hej, czy to ten z Piastuna? Ten, co został ostatnio, kiedy poszłyśmy do kina? Na jakiej zasadzie oni przydzielają tych opiekunów? Dlaczego ja dostaję zawsze poczciwych dziadziusiów, a ty takiego Alana?
Ida nie chce się przyznać, że dopłaciła Piastunowi za możliwość wyboru opiekuna na podstawie zdjęcia. Nie sprawdziła nawet, czy zna się na pedagogice specjalnej.

Są już pod ogromną witryną Lu, wszystko jest tu optymalnie zaprojektowane, funkcjonalne, w kolorach ziemi. Skrzydłokwiaty w betonowych donicach, lampy w kształcie stalaktytów.
Co ten twój Remi chce tu jeszcze poprawiać, mruczy Mel i przykłada swój smartband do czytnika. Klik, szklane drzwi rozsuwają się z przyjemnym sykiem, jakby otwierała butelkę szampana.
– Zaczekajcie! – podbiega do nich chłopak, a za nim dziewczyna, błękitno-złote włosy skaczą jej wokół ust.
– Przejebałem limit na benzo w tym miesiącu, a dziewczyna ma atak paniki, poratujecie? Listek klona albo nawet kilka benzodropsów wystarczy, oddam wam od razu bandem.
– Weź, daj spokój, pojebało cię. – mówi dziewczyna, zbiera włosy z warg i patrzy wyczekująco.
Melityna wzrusza ramionami i wchodzi do środka bez słowa, Ida za nią. Drzwi suną, syk szampana, zapach cytrusów, dyskretny szum sztucznych wodospadów. Ida zerka na parę za szybą, są tuż obok, kłócą się bez głosu.

Melityno, witaj w Lu – mówi piękna twarz z wielkiego ekranu przy drzwiach – W tym miesiącu w ramach osobistego limitu możesz jeszcze zakupić: dwie butelki półwytrawnego białego wina, butelkę słodkiego Prosecco, marihuanę 10 gram, clonazepam 6 tabletek po 2 miligramy, xanax zero tabletek po 1 miligram, tramadol zero tabletek po 50 miligramów. Pralinki marcepanowe zero sztuk. Czekoladki z likierem wiśniowym zero opakowań. Ser pleśniowy kozi miękki 200 gram. Inne artykuły spożywcze bez specjalnych ograniczeń.

Melityna przewraca oczami. Na chuj te limity, mruczy i kieruje się od razu do części aptecznej.

Mniej to nowe sexy – szepcze do Idy twarz z ekranu – samoograniczenie to wolność. Dziś w promocji kawa bezkofeinowa z mlekiem kokosowym, do jednej kawy pół tabletki z kofeiną gratis. Poczuj luksus umiaru. Przyjemnych, odpowiedzialnych zakupów w Lu!

Ida nalewa sobie kawy bezkofeinowej z białego ekspresu do przezroczystego kubka z mikroskopijnym “lu” na spodzie i siada na szarej kanapie. Szmer wodospadu wcale nie działa kojąco, brzmi jak niekończący się wydech. Ida potrzebuje choć na chwilę zaparkować wzrok, szuka pary za oknem, ale już nikogo tam nie ma.

Wieczór skrapla jej się w gardle, chyba miała wewnątrz siebie zbyt niską temperaturę. Remi zobaczy w Lu app family, że tu była, może nawet teraz już to sprawdza. Jutro będzie musiała mu opowiedzieć o wrażeniach a propos nowych rozwiązań.

W drodze do domu mijają grupę kilkunastu osób stłoczonych pod GG-off, wśród nich migają znajome błękitno-złote włosy. Ciekawe, czy zdobyli tego klona, myśli Ida z nagłym niepokojem. Jej zdarzyło się coś wziąć może ze trzy razy, odkąd odstawiła dzieci od piersi. Wcale nie pomogło na skrobanie w głowie ani na poczucie, że jej nogi, ręce i brzuch nie mają z nią nic wspólnego.

– Prosecco? – proponuje Melityna – weź, nie wypiję sama tylu win. Ida wolałaby marihuanę, ale kiwa głową. Wstawi to wino do lodówki i będzie brać łyczek za każdym razem, kiedy dzieci poproszą ją o wyjęcie serka.

Wchodzi do domu, wieczór spada ciężko na wycieraczkę, turla się w dół po schodach i rozbija na chodniku jak szklana kula.

Felek biegnie do niej przez przedpokój, ale zatrzymuje się nagle, obrażony.

– Mamo, wiem, że byłaś w sklepie, chociaż wcale nie miałaś tam być, zobacz, nie zaznaczyłaś tego na osi!
Pokazuje jej rysunek z czarnymi bazgrołami. Ida wie, że pod spodem jest równa czerwona kreska, a na niej dwa kwadraciki i ona jako żółta kuleczka. Miała tylko jedno zadanie – przetoczyć się z pierwszego kwadratu do drugiego i z powrotem. Kuca i wyciąga ramiona do Felka, robi jej się gorąco od poczucia winy.

– Jak było na godzinie nienawiści? – Alan staje w drzwiach do salonu, a głos ma jakby niższy i bardziej chropowaty niż normalnie. Mógłby na przykład nie odzywać się wcale, tylko dyskretnie opuścić jej dom, przesłać ewentualne uwagi do zachowania dzieci przez aplikację Piastuna. A nie nagrywać jej w głowie dubbing do fem porn.
– Dziwnie. Nie wiem, czy mi to potrzebne. Ale super, że mogłeś dziś przyjść.
– Już nie jestem na ciebie zły – przerywa jej Felek – teraz chcę spać.
Ida bierze go na ręce i zanosi do łazienki. Alan ociąga się z wychodzeniem. – Posprzątam jeszcze te gry i zaczekam na ciebie, chciałbym porozmawiać chwilę o dzieciach.

Ida uruchamia procedurę mycia, ale nie ma jej w tym ani trochę, ponieważ w całości znajduje się w salonie z Alanem. Feliks słyszy jej mechaniczny głos, zagląda w puste oczy. Mamo! – woła – krzywo nałożyłaś pastę! Ida wzdryga się, patrzy na syna i widzi obce dziecko. Wzdryga się raz jeszcze. Przepraszam, szepcze i gładzi Felka po głowie. Im bardziej obcy jej się wydaje, tym czulej go głaszcze.

Procedura usypiania przebiega bez zakłóceń, książeczka o koparce, piosenka o wiewiórce, Felek zasypia w połowie trzeciej zwrotki. Alan rzeczywiście musiał go zmęczyć, myśli Ida z wdzięcznością. Zagląda jeszcze do Lusi, poprawia kołdrę, zupełnie niepotrzebnie. Słucha jej równego oddechu. Chyba chce odwlec moment powrotu do salonu. Kawałeczek wieczoru został w niej i świeci na różowo, Alan na pewno to zauważy.

Wraca. Alan pokazuje jej rysunki dzieci. Felek narysował ich jako rodzinę koparek, wszyscy czworo wyglądają tak samo, minimalnie tylko różnią się wielkością. Praca Lusi jest ciekawsza. Spójrz, mówi Alan, to Luiza, stoi z przodu, jest najbardziej kolorowa. Widzisz jej włosy? Kłębią się wszędzie, na całej kartce, jak dym. Ida rozpoznaje Remiego i Feliksa po lewej stronie, mają uśmiechy i czerwone kombinezony, jak wtedy, gdy bawili się w strażaków. Postać Felka jest jaskrawa, wyraźna, z małą plamką na czole. To dziura, mówi Alan i odwraca kartkę na drugą stronę. Tak mocno dociskała kredkę do papieru.

Nagle Ida dostrzega siebie, jest ledwo widoczna wśród splątanych włosów córki. Niewyraźne kontury, twarz bez nosa i ust, same oczy, poziome kreski, jakby spała. Rozpoznaje siebie tylko po czarnej grzywce. Odkłada rysunek, opiera łokcie na stoliku do kawy i chowa twarz w dłoniach. Wieczór zgasł ostatecznie, Alan znowu jest tylko opiekunem z Piastuna, chce, żeby już sobie poszedł.
– Migrena? – pyta Alan – mam coś, co może ci pomóc. Ida podnosi głowę, widzi srebrny blister.
– Bez jaj! Co to jest? Masz to w limicie? Czy Piastun wie, że zażywasz w pracy? Ej, czy brałeś coś przy moich dzieciach??
Alan uśmiecha się i dotyka jej czoła, jego dłoń jest gładka i chłodna.
– Otwórz usta. Tak, jak to robisz, kiedy chcesz wpuścić w siebie wieczór.

Jest dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała, kilka razy, odkąd poznała Alana. Pewnie zasnęła z Feliksem podczas czytania i teraz ma taki realistyczny sen. Nareszcie coś przyjemnego.
Oczywiście, że otworzy, proszę bardzo. Chce poczuć jego palce na języku, tak jak w scenariuszu nr 1. Scenariusz nr 2 jest bardziej szalony, do tego też dojdziemy.

Zamiast palców czuje na języku plastikową kapsułkę, Alan zakrywa jej usta dłonią, upewnia się, że połknęła.

Przez chwilę nie dzieje się nic. Lekko kręci jej się w głowie, trochę jak podczas oczyszczającej głodówki.
Otwiera oczy, chociaż wcale nie były zamknięte. Leży w łóżku, w sypialni i wie, że jest wieczór. Prawdziwy wieczór, u niej w domu. Rozgląda się, wszystko jest takie jak zawsze. Nie, nie wszystko, brakuje zdjęć dzieci na jej nocnej szafce. Wstaje, idzie do salonu. Ani śladu Alana, ale jakoś wcale jej to nie dziwi. Przypomina jej się Prosecco w lodówce. W kuchni jest inaczej, niezwykły porządek. Otwiera lodówkę, z drzwi nie spadają rysunki przytwierdzone byle jak magnesami. Bierze wino, otwiera, czuje, że nie chce pić z butelki tylko z kieliszka. Siada przy stole. Nie jest tak, jak wtedy, gdy Remi zabrał ich na weekend nad jezioro, a ona nie wychodziła z łóżka przez trzy dni, stęskniona i przerażona perspektywą ich powrotu. Jest tak, jakby wcale ich nie było. Jakby ktoś wyjął z niej gigantyczny kołtun waty cukrowej, który wypełniał ją szczelnie, grzał, twardniał, rozpychał, utrudniał oddychanie. Wraz z pierwszym łykiem wina spływa na nią świadomość odzyskanego ciała. Ta ręka jest moja, jest mną, myśli zaciskając dłoń na nóżce od kieliszka. Kończy się tu, na opuszku najdłuższego palca. Nie ciągnie się, nie rozmywa, nie grzęźnie w cudzych ciałach.

Siedzi na krześle całą sobą, każdym miligramem siebie. Jest to siedzenie 100%, bez domieszek, z certyfikatem bezwzględnego przylegania. Bez gotowości do biegu, z jednym pośladkiem zawieszonym w powietrzu, bez podskórnego drżenia, strzyżenia uszami jak antylopa na sawannie. Rozgląda się i widzi, że wszystko jest duże i pełne, kompletne. Nie ma wzorków, szczegółów, dziur, poszarpanych brzegów. Nie ma okruszków, skrawków, cząstek, nie trzeba niczego zbierać i składać, zszywać, sklejać, układać. Nie trzeba nic.

Budzi się w sypialni obok Lusi, z nosem w jej włosach.
– Mamo! – krzyczy Felek z kuchni – jest trzydzieści dziewięć płatków! Ma być czterdzieści! Czy Lu mi zjadła jednego płatka, mamo? Mamo!
Ida biegnie do kuchni, siada przy stole. Liczą płatki powoli, okazuje się, że dwa skleiły się ze sobą i jednak jest magiczne czterdzieści. Zalewa je mlekiem, letnim, “felusiowym”. Przychodzi Lusia, wdrapuje jej się na kolana, jeszcze nie do końca rozbudzona. Ida głaszcze ją po głowie, bezmyślnie rozciera palcami posklejane loki.
– W nocy dzwonił tatuś, mamusiu, na twoim ekraniku. I ja się obudziłam, krzyczałam, ale ty nie wstałaś. Spałaś na siedząco, tak jak na tym rysunku, który wczoraj zrobiłam.

Wieczór, Alan, kapsułka. Prosecco. Ida zsuwa z kolan córkę, wstaje i gwałtownie otwiera drzwi lodówki. Butelka z winem przechyla się i leci prosto na biały gres. Huk pękającego szkła, pisk Lusi – wszystkie dźwięki są jakby ostrzejsze niż zwykle, mają nierówne krawędzie, wrzynają się w skórę. Ida klęka, żeby pozbierać większe kawałki szkła. Wino było otwarte, musiała je nadpić przez sen. Zostańcie tam, gdzie jesteście! – krzyczy nie podnosząc głowy. Prosecco płynie po gresie jak morze śliny, Ida ze zdziwieniem stwierdza, że jest lekko różowe. Mamo! – piszczy Lusia – Felek ma ałke, leci mu krew!

Ida wrzuca szkło do kruszarki i podchodzi do Feliksa. Patrzy na przezroczysty trójkąt wystający z jego dłoni niczym szósty palec. Wygląda trochę jak wszczep, bioniczny implant. Kiedyś, jeszcze przed dziećmi, bardzo chciała taki mieć, umówiła się nawet do orto artystki , ale ostatecznie nie poszła.

Mamo! Zrób, żeby Felkowi przestała lecieć krew!

Ida odwraca wzrok od zakrwawionej dłoni syna, delikatnie dotyka jego bladej twarzy.
– Kochanie, posłuchaj – mówi łagodnie, starając się złapać jego rozbiegane spojrzenie – teraz policzę do trzech i wyjmę szkło, możesz liczyć ze mną, jeśli chcesz.
– Do pięciu! – prosi Felek i skacze wzrokiem po suficie.
Liczą kilka razy, po każdej czwórce Felek uporczywie wraca do jedynki. Skarbie, rozumiem, że się boisz – Ida mówi wolno, przeciąga sylaby – zrobię to szybko, żeby jak najkrócej cię bolało, dobrze? Spróbujmy jeszcze raz. Jeden, dwa, trzy, cztery …
– PIĘĆ! – wrzask Lusi eksploduje w – PIĘĆ, PIĘĆ, PIĘĆ, PIĘĆ, PIĘĘĘĘĘĆ!!!
Pięć, pięć, pięęęęć … – krzyk przechodzi w szloch. Ida przygarnia Lu do siebie i obejmuje ich oboje, zaczyna lekko kołysać. Już dobrze – szepcze – już dobrze. Czuje, że zaraz wyrzyga tę odrobinę Prosecco, którą wypiła w nocy.

– Dzień dobry, Ido! – z ekranu obok lodówki wyskakuje głowa z kolekcji Najsłodsze
Kapibary. Mówi niskim, ciepłym głosem przy akompaniamencie relaksującej coffee music – Właśnie minęła 8.30, temperatura na zewnątrz to 17 stopni C, ciśnienie 1110 hPa, wilgotność 52%, jakość powietrza bardzo dobra. Idealne warunki na: spacer do parku, wycieczkę do lasu, lunch na świeżym powietrzu. Atrakcje dla dzieci na dziś: wizyta w Owadarium – poznaj sekretne życie chrząszczy oraz kino rowerowe. Pamiętaj, że sklepy Lu a także sklepy Grab’n’Getoff są dostępne przez całą dobę. W tym miesiącu wykorzystałaś 75% swojego osobistego limitu. Promocja dla ciebie na dziś: batonik bioczekoladowy z komosą ryżową oraz benzodropsy miętowe. Przyjemnej, rodzinnej soboty życzy twoje Asystento Weekendu.

(…)
Wczoraj Lusia nie chciała zapiąć bluzy, a byłyśmy już spóźnione do przedszkola. Wyrywała się, krzyczała, uciekała i chowała za drzwiami. Felek bardzo źle znosi takie sytuacje, kucnął pod ścianą i bił się pięściami po głowie. W pewnym momencie pojawił się ten ból, jakby ktoś wbijał mi pinezki w gałki oczne, od wewnątrz. To dziwne, ale w takich chwilach czuję spokój. Lusia mówi, że coś się wtedy dzieje z moją twarzą, nie mam ust i nosa, tylko oczy, jakby nie moje, zabrane z innej twarzy. Wzięłam ją na siłę, przytrzymałam i szybkim ruchem zapięłam ten zamek, pod samą szyję. Lusia zaczęła potwornie wrzeszczeć, bo zamek przytrzasnął jej skórę na szyi. Próbowała go rozpiąć, ale nie była w stanie, ząbki za mocno wbiły się w skórę. Nie pomogłam jej. Wzięłam ich oboje za ręce i wyszliśmy z domu. Lu przestała krzyczeć, patrzyła na mnie spuchniętymi oczami, wyglądała, jakby się dusiła. A ja czułam ulgę, kłucie zelżało. Dopiero pani w przedszkolu odpięła ten zamek i zobaczyła krwiak na szyi. Felek mi tak zrobił, szepnęła Lusia, a on nie mówił nic, tylko patrzył na mnie i bił się pięściami po głowie.

I już. Matki nie oddychają, obserwują podłogę. Jonizator szumi jakby wykrył krytyczny poziom jonów dodatnich w pomieszczeniu. Saporterka nie uśmiecha się po raz pierwszy odkąd Ida ją zna, jej twarz spływa koślawo w dół jak nieudany naleśnik. A więc do tego jest jej potrzebny ten uśmiech – myśli Ida – powstrzymuje entropię.

Patrzy jej prosto w oczy, wyczekuje, któraś z nich musi złamać się pierwsza.

Saporterka mruży oczy i zasysa powietrze, uśmiech i policzki wracają do ustawień fabrycznych.
Dziękuję, Ido, że podzieliłaś się z nami swoim snem. To na pewno nie było łatwe.

Matki miękną, ulga rozrzedza atmosferę, jonizator szumi o pół tonu ciszej. Melityna ściska dłoń Idy, mocniej, niż to konieczne, i szepcze: Nie bierz tego więcej. To ci robi bardzo źle.

Barbara Sinica – jest fotografką i nauczycielką, mieszka w Poznaniu. Angażuje się w działania aktywistyczne. Pisała teksty publicystyczne, m.in dla pisma „Zadra”. W tym roku wzięła udział w połowie Biura Literackiego, jej tekst znalazł się pośród wyróżnionych publikacją w ramach „Premier w sieci” magazynu Biura.

Jagoda Bujno – ilustratorka i studentka Poligrafii i Papiernictwa na Politechnice Warszawskiej. Stała bywalczyni kina i wierna fanka literatury pięknej ✨ Instagram: @powidla.jpg