Anni Sumari - wiersze (tł. Piotr Paczkowski)
Idąc pod górę, ujrzałem łosia,
puste pole naftowe, włosy kwiatów
– Tomaž Šalamun
I
Z morza wstaje grom
wraz z podtrzymującymi niebo latarniami –
pogoda jest tu równie niestała, co
miłość Vasila, nikotynowe szarości się rozrzedzają,
błyskawice przecinają się jak ostrza w gardle,
bogowie zrzucają w dół haki
i znaki zapytania.
Gdzieś coś się zmieniło,
worek treningowy do samotności znów
skierował się ku mnie, gdy wyruszałam.
Czy ludzie mogą już zająć swoje miejsca
jak drzewa, ryby na tarlisku, migrujące ptaki?
Czy ruch po ziemi odbywa się tak jak na niebie?
Spokojniej, z prądem – oprócz nieokiełznanego
ludzkiego błądzenia,
lasy tak naprawdę nie wędrują jak chmury, ani
pasma górskie, z wyjątkiem lawin śnieżnych…
Tylko kamienie się toczą
tak jak ludzie się włóczą
i wszystko jedno, gdzie osiądą.
Dom Tatara będzie stał tam, gdzie spadnie jego strzała
a ludzie nie potrzebują rezerwatów,
tylko środowiska, doświadczania.
Ty, posłuchaj, lepiej zostaw swój zły
humor, wygląd i wspomnienia przed wejściem,
zanim spróbujesz się tu wemknąć, zrozumiałeś?
Dostałam już alergii na własne łzy.
II
Goście przynoszą szczęście.
Ludzie którzy mogą sobie pozwolić na podróżowanie
przynoszą ze sobą dobrobyt i szczęście,
dlatego jest dobrym zwyczajem ich ugościć.
To mądrość pradawnych kupców,
więc nie zapominaj o Wikingach, Mongołach czy innych
ludach aryjskich, Zakonie Krzyżackim.
Ludzie przynoszą ze sobą to, czym sami są.
Goście przynoszą szczęście, a szczęście należy traktować
jak gościa: trzeba mówić w jego
obecności, zaprosić do rozmów,
nakarmić, napoić, odurzyć,
ułożyć na najwygodniejszym posłaniu,
odbić, wskazać najpiękniejszą kochankę
skrytą z tyłu namiotu, odziać
w falbany i pantalony,
czy cokolwiek jest teraz modne.
Góry mogą stracić swą niewinność,
ale gość nie przejdzie obok nieporuszony.
Góry pakują walizki,
ze sfałszowanym paszportem docierają
na tajne spotkanie z Mahometem,
zapisują swoje imiona w Koranie
III
Podążasz za cieniem płatków śniegu na drodze,
jak dzieci Izraela za starotestamentowym Bogiem.
Odejść jest zawsze lepiej niż pozostać,
dziewictwo drogi to jej jedyna wartość,
to właśnie (męskie) złudzenia.
Jak gdyby istniały niewydeptane ścieżki,
czy dziewictwo w ogóle –
kochany jest ruchem w rozumie
we wszystkich rozumach, ruchach
mas ludzkich po pustkowiach, po wodzie
jakby wyrwany z podróży,
zmieniając miejsca odnajdzie swój cel.
Myśl, myśl bez przerwy, a nadejdzie
właściwy czas na radość z życia,
a miejsce wtedy nie będzie miało znaczenia.
Najmniejsza mniejszość ludzi jest wszędzie
taka sama: wrażliwa,
mądra, współczująca, tolerancyjna.
Nędza i duchowe
ubóstwo większości za to się różni;
czy to tej egzotyki szukamy
błądząc po całym świecie?
IV
„Nigdy więcej się nie spotkamy”, powiedziałam ponuro.
„Podróżujemy po dwóch różnych stronach
piekła. Poza tym jesteś
paranoikiem i intelektualnym zerem.”
„Jesteś chomikiem i potencjalnym skurwielem”,
naśladujesz mój mroczny ton.
„Poza tym bawisz się
w drugim kącie pokoju.”
Potworna panika gdy trzeba dokądś pójść,
przemieszczanie się to praca i ból.
Samoloty, pociągi, statki, samochody, ścieżki.
Plany są najgorsze –
jeśli wyjeżdżasz na trzy tygodnie,
prędzej czy później nie wrócisz.
Mawiałam: w tłumie jest bezpiecznie.
Mawiałam: wśród ludzi,
dobrzy ludzie zatroszczą się, gdy coś się stanie.
Dobroć występuje w takiej proporcji
że w każdym tłumie znajdzie się jeden zatroskany,
dlatego preferuję miasta
a trochę unikam obszarów słabo zaludnionych.
V
Statki przedzierające się przez deszcz
z latarkami na czole, powiew ciepłego wiatru
pieści mnie jak jakiś półbóg,
litościwy, bezpostaciowy, wczoraj
opalałam się nago na balkonie, tęskniłam
za szalonymi ramionami Vasila, kogo
ja właściwie tu poznałam?
Mafiozów ze złotymi zegarkami,
niby trackich książąt, i ich
znudzone życiem dziewczyny
pijące szejki przez słomkę,
gdy ich mężczyźni żłopią piwo
w lustrzanych okularach. Przystojny ksiądz
w katedrze w Warnie
pobłogosławił mnie po angielsku za dwa lewy
Mówi się, że
Batman i Jezus Chrystus
ocalili świat.
Dziewczyna śpiewa w kościelnym chórze,
jej myśli błądzą,
głowa dziewczyny też jest jak kościół.
Fale ciemnych włosów
opadają na wąskie ramiona,
cała fasada kościoła. Tylko częściowo
obecna w czasie. Weeping golden
bell = forsycja zwisła. To jest
zielony raj. Lew nie śpi blisko
u boku owcy, ale dzika róża owszem
owija się wokół sosny… Byłam
taka dumna ze swej miłości! ale
kiedy jej nie odwzajemniono, zmieniła się ona
we wstyd.
Oto brama
którą zatrzasnąłeś za plecami, na kłującym
posłaniu ciemniejącej nocy,
na ciemniejącym gwieździstym niebie.
Absurd wzmagał ból.
Gdyby była to chociaż zemsta, inna kobieta,
nawet cała armia Amazonek –
ale właśnie zmieniłeś zdanie, pochyliłeś
głowę, nie zawahałeś się chwili.
Ludzie kierujący się głównie uczuciami
są emocjonalnymi bestiami,
niezrozumiałymi, mitycznymi.
Czyny racjonalnego człowieka
zawsze można wyjaśnić, on sam
je wytłumaczy, tłumaczy, tłumaczy
swoją duszą, taką ma duszę
często.
VI
Idę tą drogą
dopóki się nie skończy
i już nigdy nie powrócę.
Ale ludzie zmieniają swoją formę! przed twoimi
oczami szukają własnej formy –
oni zmieniają kształt! twoje
spojrzenie zmienia kierunek, już mniej zaskoczone.
Zmiany przychodzą z rozpostartymi skrzydłami
w kształcie samolotu, z wysokiego
nieba jak bomby, katapulty,
okrągłe płachty spadochronów –
w kształcie krzyża i naszym,
gdy leżysz w poprzek mnie i opowiadasz
o dziwnych praktykach seksualnych, –
zmiany nadchodzą. Coś
się zmieni gdzieś, po coś, dla kogoś,
plecy zwrócone w różnych kierunkach,
jak gdyby świat miał eksplodować, jakby eksplodował
wieki temu, od siły Wielkiego Wybuchu,
moje członki odlatują
w cztery i więcej kierunków świata
i mierzą czas, czas
od początku istnienia, nasze komórki
są tak stare jak ludzkość, jesteśmy
starym rodem, tym samym rodem, ty
nie jesteś chomikiem, a ja nie jestem małpą,
łatwo nam się łączyć w pary,
miewamy jednak problemy z komunikacją.
„Pomyślałam że możemy zacząć od nowa,
założyć białe szaty, skoro czas już minął.”
„Nasze szaty zawsze będą szare,
będzie widać tylko plamy i zagniecenia.
Kelnerka przespała całą noc a
dalej jest przemęczona”, wyjaśniasz.
VII
Jeśli Bóg istnieje,
mogę sobie tylko wyobrazić jak ciężko
wzdycha i rozmyśla że ma dość tego, jak
tym dwóm istotom ludzkim trzeba pomóc zdążyć
być ze sobą, że sami nic nie
mogą zrobić, o mój Boże,
to już szatan. I wyrywa sobie włosy
i dla cholernej hecy pomaga
tak, jak spełniał każdą prośbę jaką
dla zgrywu zaniosłam
modląc się w swojej niewierze,
jak skrupulatnie słuchał każdej
niedorzecznej modlitwy,
jaką kiedykolwiek wymyśliłam, na miłość boską,
z kpiną na jaką stać tylko Boga.
Dziś siedzisz w kącie w burdelu w Genui
i palisz haszysz, lub w deszczu na klifie
w Irlandii i szarymi oczami (oczy szare
jak brzuch drozda) gapisz się na szare morze,
to bardziej brzmi jak medytacja, niż nią jest, masz
zużyte serce zużyte nogi, nie wspominając o tym,
jak wytarte przez upływ czasu są obietnice
przez upływ kobiecych łez.
Nil przepływa nad zatopioną Aleksandrią,
smukły malachitowy nadgarstek unosi się nad pustynią.
Ciężary opadają jak skrzydła z ramion,
gdy niosący pochylają się, by ugasić pragnienie –
cierpienie jest imieniem strumienia
strumienia, z którego pije się środek kontrastowy,
pocieszający smutek, żałosną
zdolność przetrwania, czy nie
lepiej się poddać – gdy duch
ledwo dyszy, znów jest
po stronie całego zła,
i czekam, z rogami na czole, coraz
dłuższymi im dłużej czekam,
aż w końcu rozrywają ci klatkę piersiową.
Przecinasz węzeł gordyjski
który długo uciskał twoje gardło,
strząsasz smocze łuski
i stajesz się człowiekiem, Aleksandrem
Wielkim, gorszym,
najgorszym
Okrutny, jak wschodzące słońce