Andrzej Ratajczak – pięć wierszy

Ilustrowała: Olga Wiktoria Wybodowska

Andrzej Ratajczak - pięć wierszy


Wektor

Mięśnie twarzy i szyi zaplecione w kable,
trzymają napięcie jak chłopacką sztamę,
i to w dniu tak spokojnym, który bez oporów
spaja się z solidnością mebli, budynków
i upływa wzdłuż linii wytyczonych pewną ręką;
nie wywołuje wspomnień ani niepokoju,
nie rzuca wyzwań, nie ściąga cię na pusty plac,
żebyś musiał kurczyć się w samokrytyce
albo by zdmuchnąć cię potępieńczym wyciem.
Nic z tego. To tylko pora uczciwej, czystej szansy,
żebyś mógł przestraszyć się siebie, tak
jak od dawna ciało drży przed tobą.

Filet z arbuza

Sroka skrzykuje najmocniejsze hormony.
Chyba chodzi o kawałek arbuza na stole.

Mogła zauważyć owoc przez okno balkonu.
Nie widać jej, ale zaraz ucicha,

jak tylko szybkimi ruchami łyżeczki
wyjadam większość czerwonego miąższu.

Smużka słodyczy wypala się w ustach.
Chłód wolno schodzi przełykiem.

Uważnie obserwuję to wszystko po kolei,
i czuję się jak kandydat na jakiegoś fachowca.

W końcu uspokoiłem dzikie zwierzę tak szybko,
                                                                 i to na odległość.

Idę wywiesić pranie. Znowu przez chwilę słychać sroczy hałas.
Trzymając koszulkę, wyczuwam językiem kawałek arbuza

między zębami. Wydłubuję go paznokciem i połykam
a sroka już więcej się nie odzywa. „No faktycznie”,

nanoszę myśl na koszulkę i już w trochę innym nastroju
kiwam głową nad łatwością, z jaką najsilniejsze więzi

nawiązują się niemal same. Przechodzę do kuchni.
Przez okno zauważam, że – jako „ktoś”, jasno ubrany –

idziesz wolnym krokiem, z głową lekko opuszczoną
(przeze mnie?) i wydajesz się mieć w sobie

całkiem miąższysty kawałek spokoju
do bezbolesnego podziału na dwoje.

Teraz i ja mogę tu ucichnąć.

Konwersja na format stratny

Świat tego dnia:
karabin
chłodny,
ale poświęcony
działaniu.

Zbierający wilgoć
z granicy,

z lufą wsuwaną
w za ciemne,
za gęste,
za słone,
zasłonięte.

Tkwię
na jego orbicie,
w próżnię zrzucony
magazynek
na czas
potrzebny
by zdobyć
zaufanie
do strat
rosnących
jak dzieci.

Przywracanie pustki

Ciskało się ziarnami w znalezione szczeliny,
z frustracją, ale i licząc, że gdzieś tam wykiełkują,
wplotą się w ukryte mechanizmy. No więc,
gdy coś się zatnie, wypada się włączyć
w sprzątanie. Hm, powodzenia – żeby tak ja wyłuskać
z kamieni; a ile go w igłach, tych na sztorc nadrzewnych,
a w tych miękkich ile, w ściółce – też sprawdzone.

I ze Słońca I – spróbuj się wyplątać z czegoś, co robi ci dzień.
I ze Słońca II – podającego się za małą plamkę,
bo ludzie źle reagują na takie olbrzymy,
wolą wypatrywać z ich barków nowe drobnostki
lub odnajdywać wielkie szkielety.
I ze Słońca III – krwistego, najbliższego ziemi,
jak tu się wychlustać?

A trzeba się uwalniać stale, jako nałogowy więzień.
Wypuszczać siebie z mędzenia gołębia; ze sterty liści
opadłych z drugiej sefiry, tu bliżej stir fry;
z foliowego woreczka, zmiętego jak dusza
od nadmiaru rozkoszy.

I jeszcze wyłowić ja z samego pojęcia zanurzenia –
czy to w ziemi, jak w futerale po wiolonczeli Wispelweya,
czy w niebie, jak w pudle (wiolonczeli Schiffa).

I od oddychania – odczepić się. Zostać w samym ruchu
powietrza w nosogardle, w przód i w tył, i z powrotem –

rozpuszczać w tym ruchu obrazek sieroty
wiosłującej bez wioseł,
ale robić to spokojnie, bez medalu za pośpiech,

bo jeśli nikt nie ma tego docenić,
to kto miałby zganić opieszałość?

* * *

Kazik pojawił się w szóstej klasie.
Do jego przyjazdu w okolicy stały tylko
sypiące się kamienice i bloki,
a on, z dobrze starszym tatą,
wprowadził się do przedwojennej willi.

Przysiadł się na murek pośrodku podwórka.
Siedzieliśmy plecami do połówki z piaskownicą,
na wprost mieliśmy betonowe boisko.
Powiedział, że na początku się mnie bał –
zwłaszcza po tym, co usłyszał od Seby.
Na początku to jakiś tydzień wcześniej,
a czemu przestał, tego nie wiem do dzisiaj.

Wysunął z ust nić śliny. Na przemian
opuszczał ją i wciągał, żeby nie dotknęła ziemi,
aż znalazłem się w niej cały

razem z piwnicą, w której bocznym korytarzu
Krzychu pokazał mi zeszyt oparty o ścianę,
pełen rysunków jakichś wynaturzeń,
jakby zostawili go ludzie z lokalnej sekty,
żeby wypaczał umysły,

razem z klatką w moim bloku, obok której staliśmy z Dawidem
kiedy nieznajomy facet skręcił nagle z chodnika,
wszedł do środka, odwrócił się w półmroku i powiedział “chodźcie”,
a idealnie pasował do rysopisu porywacza,
o którym usłyszałem dzień wcześniej w radiu,

i za którymś razem Kazik połknął mnie
z tym wszystkim.

Andrzej Ratajczak – mieszka w Toruniu. Laureat XV konkursu im. Zbigniewa Herberta, nominowany do nagrody głównej w XIII konkursie im. Jacka Bierezina. Publikował m.in. w „Arteriach”, „Migotaniach, Przejaśnieniach”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Opcjach”, „Wyspie”, „Zeszytach Poetyckich”.
Zaprezentowane teksty pochodzą z projektu tomu “Wszystkokąt”.

Olga Wiktoria Wybodowska (redakcja)