
Alicja Dusza – jeden esej
Przez tekst: od namiętności do potrzeby i z powrotem
To jest mój tekst.
To jest mój tekst, który powstaje w moim ciele.
To jest mój tekst, który mimowolnie transportuję do palców.
Najpierw oplatam prawą dłonią podłużny przedmiot, przykładam go do kartki, przyciskam i na niebiesko rysuję plan. Kręcę nadgarstkiem, aż na bieli w linię pojawią się znaczące ślady mojego ciała. Rytmicznie i starannie unoszę dłoń do góry i pojawiają się słowa, za którymi chcę podążyć. Wygrywam tempo jak na bębenku. Przedramię zaciśnięte, bo lubię równo, chociaż niepotrzebnie. Stawiam strzałki, powielam cytaty, dystynktywnie rzutuję myśli.
A potem otwieram laptop i muszę obie ręce wykręcić, bo teraz będzie spływać po kwadratach, już nie po liniach. Tracę kontrolę oko-ręka, bo poruszam się po innej płaszczyźnie. Myśli musiałam odkleić od ciała, potem ciało spowielić z kartką, a na koniec wyrzec się i tego. Klawiatura wymaga innego rytmu, innego nacisku, stawiam nagłe dziury w bieli, prześlizgując się przez obcą matrycę, odtwarzając maszynowy, obcy ciału alfabet, idealnie równy, idealnie powtarzalny, tak linearny jak nieubłagalny. Stukam w klawisze i powstaje zdanie. Jestem urodzona tak późno, że się nie waham, nie patrzę w dół, gdy tańczę. Mylę się rzadko, a jeśli to się zdarza, moja frustracja nie jest ekonomiczna: jedna literówka kosztuje usunięcie całego słowa, nawet zdania.
To mój tekst, który powstał w moim ciele, na powierzchni zwrotnej, zewnętrzno-wewnętrznej, na śluzie nieustannego przepływu. To mój tekst, który dzisiaj jest słowem. Słowem, którym tnę. Rozcinam.
Opuszkiem czuję ciepło, komputer pracuje, pachnie też charakterystycznie, maszyna nagrzana od wielu godzin. Ekran jest przybrudzony, nigdy nie chce mi się go czyścić. Więc za drobnymi śladami kurzu właśnie pojawia się to, co piszę. Konduktowane przez odciski moich palców na klawiaturze wymyślonej dla innego języka. Mam gołe stopy i czuję na nich nagły zimny powiew, obracam się, ale okno zamknięte, drzwi zamknięte. Piszę dalej, pochylam się. Nie umiem usiedzieć prosto, może to wina mojego wzrostu, ale kiedy tworzę, tu muszę się pochylić. Nie boli. Teraz.
Czytam go, bo zawsze go czytam, filtruję intuicję przez jego metafory. Na dziś wybrałam pomarańczowy tom, który znajduje się na mojej półce w depozycie. O gramatologii, rozdział o ruchu palca i kazirodztwie. Z książki wypada rdzawa ikona, niejasne odwołanie do prawowitego właściciela. „Bóg sam wystarczy”, głosi obrazek, w rozdziale tymczasem głosi Derrida: być może nie jest to Bóg. Chodzi niewątpliwie o Boga.
Raz mi się nawet śnił, czytał coś mojego. Zbył to jakąś psią pochwałą. A teraz znowu po niego sięgam – który już raz? Ale co zrobić? Czy mogę powiedzieć coś innego, niż to, że jestem tą, która palcem nagina oś świata? Jestem przecież, właśnie to robię, i jeszcze raz. Trzeba tylko być uważnym. Wiedzieć, że w każdej sekundzie ten tekst do mnie wraca, wprost do ciała. A ja go znowu wydalam i tak trwamy w sprzężeniu. Zatrzyma się, kiedy któreś z nas umrze. Zatrzyma się, kiedy skończę, w tej chwili tylko trwa, kiedy dopisuję, mogę się wobec niego ustawić. Szachowe ruchy moich palców na klawiaturze to gwarantują. A teraz roszada. Nikt inny tego nie zrozumie. Czytelnik tego tekstu będzie pół kroku za mną. To tête-à-tête z dwojgiem oczu i wpatrzonym we mnie ekranem. W tańcu czytelnicy zawsze są poza rytmem. Żeby tak nie było, musieliby poddać się pokusie profanacji. Kliknąć „włącz edytowanie” i rozebrać mnie z tej chwili. Swoim ciałem odpowiedzieć na ruch moich dłoni. Tym tekstem mnie dotknąć, śpiącą, zmęczoną, przekonaną o skończonej pracy. Wyprzedzić mnie we własnej myśli. Oddać wsobny gest pieszczoty, trwający jedynie w nieukończeniu. Rozerwać styczność między pożądaniem i rozkoszą.
Przerywam, żeby spojrzeć – i wtedy zamieramy. Litery stoją posłusznie w kolejności, a ja się prostuję, odchylam, nabieram powietrza, piję łyk wina. I patrzymy. Na bezdechu, bo patrzy się zawsze na bezdechu. Tlen spływa, gdy kładę dłonie z powrotem na klawiaturze, sprawdziłam na niebieskim planie, wiem co następne. Namiętność.
Mój kochanek myśli wykłada: potrzeba splata się z namiętnością, jak pismo splata się z mową, i żadne nie wie, które jest które. To jak gra w trzy kubki, kiedy pod jednym z nich ukryta jest kula. Oś zmienia się za wiele razy, dłoń kieruje nimi nazbyt prędko, nazbyt pewnie i bez planu. Można mieć tylko nadzieję, że się trafi albo nie trafi, albo nie trafi albo trafi. Czy namiętność przywiodła mnie dziś do tego tekstu, czy potrzeba? Czy namiętność potrzeby, czy potrzeba namiętności?
Nie ośmielam się zgadywać. Nie mogę stanąć po żadnej stronie, bo nie wierzę w strony. Wierzę w niepewność i w stanie w progu. W dłoń położoną na klamce. W miłość w futrynie. Kiedy myślę, dlaczego piszę, mam dłoń na klamce. Gotową do nacisku.
Jest więc środek osi, której nie ma. Ja tę oś naginam, jak ściska się niecierpka. Rozpada się między palcami i trzeba szukać nowego pąka, który też wytrzymuje tyle, co nic. Wystarczy, że musnę dłonią. Środek się miga. Jest ruchomy. Odwracalny. Zwija się pod moim dotykiem, gubiąc nasionko. Jeśli nie mogę oddzielić ani przydzielić dotyku i pisania, dotyku i sensu, dotyku i namiętności, dotyku i potrzeby i wreszcie – dotyku i mowy, tak ślinnej i mięsnie uwarunkowanej, dlaczego miałabym zawierzyć się dualizmowi oka i dłoni? Dlaczego miałabym dać wiarę, że wyznanie jest ważniejsze od liźnięcia? Że oddech znaczy więcej od wiersza, a zapach więcej od deklaracji?
Muszę w tym miejscu podążyć za tropem. Fanatyzm linii i uwielbienie pisma nie może być oczywistym wyborem, bo ja jestem palcem, który wskazuje milczącym ruchem. Jestem Bogiem, którego ani Rousseau, ani Derrida nie mogą znaleźć, nicością, z której wyłania się wskazująca dłoń. Wskazuję ciało i wskazuję literę. Wskazuję usta i wskazuję fonem. Mój palec nie tworzy i nie rozdziela, ale łączy. W przestrzeń pęknięcia, w drzazgę podziału wślizguje się moje ciało. Przewodniczka i wytwórczyni, medium i źródło. Nie ma nic poza tekstem we mnie. Poza pulsującym płynem, rozgrzaną częścią skóry, miejscami, których nie widać. Albo przejdzie przez moje ciało jak prąd, albo nie ma. Albo dotknę, albo nie ma. Albo mnie dotknie, albo mnie nie ma.
W pisaniu, czytaniu, namiętności, potrzebie i dotyku istnieją tylko trójkowe zależności. Są dwa odwracalne bieguny i przemieszczający się środek. Występują kapryśnie, nigdy nie zatrzymują się w jednym miejscu, skaczą po osi jak pchły albo rozbiegają się w gwiazdozbiory. Trzeba wodzić za nimi ołówkiem albo się im poddać, poczuć wybijany rytm i na chwilę współtworzyć z nimi figurę. Zobaczyć w błysku dane ułożenie i na sekundę je posiąść, po to, żeby natychmiast stracić. Tekstu można dotknąć na moment, zobaczyć, które pęknięcie naświetla, po jakim sznurze światła się porusza.
Tak ja dotykam teraz obcego narzędzia, niezwiązanego z nauką pisania, i wyciskam na nim ulotną myśl, która trwa, dopóki nie zapiszę pliku, nie zamknę laptopa. Jeśli umrę tekst, wszystko pójdzie na marne, będzie musiał zastygnąć, póki ktoś nie zechce włożyć w niego palców.
Odrywam ręce, przestaję dotykać, więc przestaję pisać. Dotyk nie rozprasza sensu, jest jego cechą. Sens tworzy się tylko na styku dłoni, ust, spojrzeń, ręki z długopisem, ręki z klawiaturą, umysłu z artykulacją. Dotyk nie jest kontrą dla sensu, jest jego przewodnikiem i podstawą.
To mój tekst, którym cię teraz ożywiam.
To mój tekst, którym mogę cię zabić.
To mój tekst, którym zostawiam cię za sobą.
Alicja Dusza – poetka, recenzentka. Bada strategie narracyjne. Pisze o zmysłach, doświadczeniach cielesnych, seksualności i kobiecości. Krakowianka, nie z urodzenia. Ma suczkę Żabę Aurelię i niepokojącą liczbę roślin doniczkowych. Publikowała w „Helikopterze”, „KONTENCIe”, „Tlenie Literackim”, „Stonerze Polskim” i „Grupie MULTImedia”.
Marysia Jeleńska (20 lat) – z Warszawy, studiuje Communication Design oraz Domestic Design w School of Form w Poznaniu. W wolnej chwili zajmuje się historią sztuki i designu. Uwielbia chodzić po muzeach i przesiadywać w nich długie godziny. Interesuje ją także fotografia – gdzie tylko może, zabiera ze sobą aparat. Lubi jazdę na nartach. Jest instruktorem narciarstwa i jeśli tylko ma taką możliwość, wyjeżdża na obozy narciarskie. Instagram: @marysiajelenska