Aleksandra Górecka - esej
Bezsensowne pytania bez sensownych odpowiedzi
Jak wygląda literatura?
To starsza pani w średnim wieku o wyglądzie nastolatki – lub odwrotnie. Na czubku głowy ma kapelusz w kwiatki, choć zarzeka się, że umysł ma zawsze otwarty. Nosi płaszcz nawet wtedy, gdy jest upał. Prawdę mówiąc… w jej otoczeniu zawsze jest gorąco. Z kieszeni tego płaszcza wystają rozmaite wydania rozmaitych autorów – powieści, poezje. Literatura płata oczywiście figle każdemu, kto ją minie w parku czy na ulicy, bo każdy widzi inne tytuły. Na przykład ta dziewczyna właśnie wyszła z zajęć jogi, na które wcale nie ma ochoty chodzić, widzi zbiór esejów Gottfrieda Benna – bo oprócz ciała, kształtuje też umysł – i zbiór wierszy Wisławy Szymborskiej – bo też chciałaby tak pisać. Tamten chłopak z bujną czupryną, który biegnie na zajęcia, choć dobrze wie, że i tak się spóźni, widzi W poszukiwaniu straconego czasu w jednym tomie – bo dlaczego nie – i Czekając na Godota w rękopisie – bo właśnie tak. Dziecko, które właśnie skończyło opowiadać babci, co robiło dziś w przedszkolu… no cóż… ono jeszcze nie wie, co widziało – bo nie umie czytać. A tamten pies, który obwąchuje okoliczne drzewa i z niepokojem obserwuje wiewiórki, mógłby widzieć Czerwone i czarne, ale naukowcy twierdzą, że to niemożliwe, bo przecież psy tych kolorów nie widzą. Literatura zawsze nosi spodnie w intensywnych kolorach – na wypadek, gdyby Pedro Almodovar miał dla niej rolę w swoim nowym filmie. Nosi też okulary, ale tylko po to, aby stwarzać pozory – ona przecież nie czyta, to ją się czyta. Buty Literatury… największy problem stroju. To powinny być obcasy, aby dumnie mogła demonstrować swoją wyższość nad światem. Jednocześnie muszą być płaskie, żeby wytrzymały jej chwiejny krok, gdy nadejdą ciężkie czasy. Literatura nie raz skręcała sobie kostkę. I czasami zakłada szal – wtedy wiemy, że choruje. A jakie tytuły wystają z palta twojej Literatury?
Czy duchy, które zamieszkują nasze strychy, mają uczulenie na kurz?
– Ciekawe, że nikt nie zapytał, czy duchy, które zamieszkują nasze strychy, przeziębiają się od przeciągu! Odpowiedź nie jest prosta, a jej zrozumienie wymaga gimnastyki rozumu, który na pewno będzie tej odpowiedzi zaprzeczał – to przecież absurd! Otóż, duchy nie chorują na znane ludziom choroby. Prawda jest taka, że w ogóle nie chorują. Ale to nie jest też tak, że nie znają zapalenia zatok czy grypy żołądkowej – one po prostu wiedzą, jak wzmacniać swoją odporność, żeby nie doprowadzać do wszelkich infekcji, które może wywoływać między innymi kurz na strychu. W pewnym sensie duchy przypominają pradawne plemiona – też mają magiczne rytuały. Jednym z nich, działającym prozdrowotnie, jest wspólne śpiewanie. Nie dalej jak miesiąc temu wydawało mi się, że ktoś chodził w rytm Eurydyki. Ale różne są to piosenki – czasem Moniek Przepiórko, czasem Piosenka jest dobra na wszystko, a czasem numery z listy przebojów. Kiedyś zdarzyła się nawet melorecytacja Wielkiej Improwizacji. (Podobno Gustaw Holoubek właśnie od jednego ducha dowiedział się, jak zagrać Konrada). Duchy przypominają w tych śpiewach i tańcach nieco aktorów-amatorów z teatrzyków studenckich z pamiętnych lat, kiedy uczelniom nie był obojętny los artystów. Więc jeśli usłyszycie kiedyś dziwne dźwięki dochodzące ze strychu – niech wam nie przychodzi do głowy nieszczęsny strych z Kostiumu arlekina Rybickiego, bo to nie są stłumione nieszczęścia Łucji, a po prostu taniec i śpiew duchów, które chronią się przed chorobami. Nie wierzycie? Przecież mówiłam, że to absurd!
Co się dzieje z dymem z papierosów, które palą studenci polonistyki?
– W pewnym sensie prawidłowe są dwie odpowiedzi, ale obie też zdają się nie wyczerpywać tematu. Po pierwsze – jest wdychany przez studentów niepalących, gdy – aby nie czuć wykluczenia społecznego – wychodzą z palaczami przed wydział i próbują rozmawiać o trudach lektury Zniewolonego umysłu, choć sami czują, jak dym wypełnia ich płuca i pęta myśli. To jest odpowiedź, której zapewne udzielą zwolennicy realizmu i poetyki rzeczywistości. I malkontenci. Inaczej jednak sprawę widzą miłośnicy poezji André Bretona, choć czasem wstydzą się przyznać, że porusza ich literatura francuska. Oni będą przekonywać, że ten dym jest czynnikiem pogodotwórczym. Dzięki palącym studentom polonistyki ludzie w całym kraju mogą doświadczać różnych aur pogodowych. Jeśli jest mało chmur na niebie, to albo studenci mało się stresują, przez co mało palą (co jest niemal niemożliwe), albo po prostu nie przychodzą na zajęcia (co bardziej prawdopodobne). Jeśli niebo wskazuje na czas wczesnowiosenny, a zatem zauważalną acz nienachalną obecność chmur, to oznacza, że studenci palą z przyjemnością, oddając się tej niosącej raka płuc czynności bez obaw o swoje zdrowie. Jeśli chmur jest dużo, ale są białe, gęste, oznacza to, że studenci polonistyki wraz z dymem wypuszczają wszystkie swoje wątpliwości, wszelkie nieporozumienia, z którymi zostają po zajęciach, bo jeszcze nikt nie wytłumaczył im dobrze dekonstrukcjonizmu Derridy. Jeśli natomiast chmur jest dużo i są groźnie granatowe albo – co gorsza – czarne, to oznacza, że ktoś pewnie tego Derridę jednak wytłumaczył i niektórzy studenci już wiedzą, że się z nim nie zgadzają. Komu wierzyć? Realistom czy surrealistycznym meteorologom? Bezpieczniej chyba jednak zaufać tym drugim. Nie możemy przecież ryzykować, że przez brak zrozumienia w złości rzucą palenie i zachwieje się cały system nefologiczny. I jak teraz – drodzy sceptycy – zanegujecie wartość studiów polonistycznych?
Dokąd nocą tupta jeż?
– Dokąd chce.
Dlaczego kwiaty, choć się je podlewa, zawsze więdną?
– Żaden bukiet kwiatów w moim domu nie przetrwał dłużej niż trzy dni. Jest to niezrozumiałe, ponieważ zapewniam dobre warunki bytowe. Podlewam je, karmię odżywkami i mówię im, jakie są ładne, bo wiem, że każdy tego potrzebuje, aby spokojnie się rozwijać. Moje kwiaty mają jednak inne potrzeby. Moje kwiaty mają jednak inne zdanie. Dobrze – myślę sobie – będziemy wspólnie szukać rozwiązań. Próbowałam już wszystkiego – kupowałam wazony z niegryzącego łodyżki materiału, dbałam o to, żeby przebywały w miłym towarzystwie (goździki nie mogą przebywać w pobliżu śniadków), śpiewałam im. Nic nie przekonywało jednak moich kwiatów do przeżycia dłużej niż trzy dni. Pomyślałam, że może trzeba zacząć im czytać – w końcu Czytanie daje przewagę! Zaczęliśmy już w poniedziałek – od czegoś krótkiego, od Notatek z podziemia. Już po kilku stronach moje kwiaty zaczęły trochę blednąć. Pomyślałam, że problem tkwi w literaturze rosyjskiej – też nigdy za nią szczególnie nie przepadałam. We wtorek wzięliśmy się zatem za Baudelaire’a, czytam: Wiem, że ból — to jedyny herb na tym padole, / Którego nie poruszą piekła ani nieba… i nagle widzę, jak na stół smętnie opada kilka płatków moich goździków. Środowy poranek miał nam upłynąć pod patronatem polskiej poezji – końcu polska, to na pewno ma moc uzdrawiającą. Zdjęłam z regału Wiersze zebrane Wojaczka – nie skończyłam czytać nawet Ballady o lęku, jak goździki w wazonie wyzionęły ducha. Trzy dni – tyle wystarcza moim kwiatom, żeby zrozumieć, że to nie jest miejsce do życia. Co robię źle?
Aleksandra Górecka (ur. 2002) – studentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje ją teatr i o tej tematyce popełnia – co jakiś czas – teksty. Pisze dla Dziennika Teatralnego.