Ahlam Mostaghanmi – jedno opowiadanie (tł. Filip Kaźmierczak)

Ilustrowała: Liliana Lasocka

Ahlam Mostaghanmi – jedno opowiadanie

Zamęt zmysłów – opowiadanie otwierające powieść

W przeciwieństwie do innych chciał zaznać w niej oddania. Spróbować z nią rozkoszy wierności z głodu, pielęgnować miłość na minowym polu zmysłów.

Ona nie pojmuje, jak jej kobiecość znalazła drogę do niego. Jednym spojrzeniem rozbiera ją z rozumu i ubiera w swoje usta. Ileż wiary potrzebowała, żeby się temu spojrzeniu przeciwstawić! Ileż milczenia trzeba mu było, żeby nie zdradziły go wewnętrzne pożary!

Wie, jak powinno się dotykać kobietę. Zna się na tym, jak na dotykaniu słów. Z tym samym, skrywanym rozpaleniem. Obejmuje ją od tyłu, jakby obejmował uciekające zdanie, z udawaną obojętnością. Jego usta wędrują po jej ciele z zamierzonym spokojem, na odległość wyuczoną do granic podniecenia. Mijają jej usta, nie całując ich całkowicie, i schodzą na jej szyję, nie dotykając jej naprawdę. Następnie wspinają się z powrotem z tym samym, rozmyślnym spokojem. Jakby całował ją jedynie swoim oddechem.

Ten mężczyzna, który wypisywał ustami jej los, rysował ją i zmazywał, nie całując jej naprawdę, jak mogłaby zapomnieć… wszystko, co pomiędzy nimi nie zaszło?

Późną porą tęsknoty napada Zawsze zjawia się w porę – nocą. Przychodzi pod koniec wspomnienia, zaskakuje ją między dwoma zapomnieniami, rozpala pożądanie pośród nocy… i odchodzi. Dosiada szaleństwa i galopuje do niego, i nagle pojmuje: pożądanie przejawia się wewnętrznym rżeniem głuchym na protesty logiki. Wzdycha, a dzikie rumaki tęsknoty niosą ją do niego.

Zawsze zjawia się w porę – w roztargnieniu. Jego miłość jest niczym zjawisko świetlne. Pojawia się w ciemności zmysłów i włącza prąd w korytarzach jej duszy. Rozbudza jej skrywane żądze, rozpala każdą jej cząstkę… i znika. Siedzi naprzeciw jego nieobecności… tam, gdzie siedział kiedyś naprzeciw jej zdziwienia. I stara się przywołać swój pierwszy zachwyt.

Zawsze zjawia się w porę – w woni. Cóż takiego robi w te wszystkie poranki bez niego? Jego miłość złamała ogłoszone przez nią zawieszenie broni. Krzesło pamięci wciąż stoi puste, drzwi uchylone, żeby można było wyjrzeć na zewnątrz pokoju.

I kobieta… jeśli tylko przyjdzie, będzie go kochać tak, jakby już nigdy nie miał wrócić. Byle przyszedł.

Żeby tylko przyszedł…

Zawsze zjawia się w porę – w tęsknocie. Boi się, żeby jej nagła radość nie wydała go, po całym tym czasie, w którym tylko tusz zdradzał jego nieobecność.

Niech w końcu przyjdzie. Żeby tylko przyszedł.

Jakże musi się okłamywać, żeby żyć, jak gdyby nigdy go nie było! Ileż szczerości jej trzeba, żeby przekonać go, że naprawdę na niego czekała.

Żeby tylko…

Jak to ma w zwyczaju, przechodzi po rubieżach miłości. Nie spyta go, jaka droga zawiodła go do wspomnienia, i kto wskazał mu drogę do kobiety. Od tego całego oczekiwania przestała już na niego czekać.

Żeby tylko…

Tęsknota dopadła go między płytą lotniska a samolotem i porwała do niej. Nie uwierzy, że to pamięć doprowadziła go do zapomnienia. Nie spyta go o powody awaryjnego lądowania. Wie dobrze, jak kobiety marynarzy to wiedzą, że morze skradnie go jej, i że jego żywiołem jest – w ostatecznym rozrachunku – nie lądowanie, lecz lot.

Ale jeśli tylko jeszcze przyjdzie…

Jest panem czasu – nocą. Panem niemożliwego. I rozmów międzykontynentalnych. I międzywieczornego smutku. I niekończącego się zachwytu pierwszej nocy.
Jeśli tylko znów będzie jej ukochanym, jeśli ona powróci na miejsce jego ukochanej, wciąż będzie późną porą nocną zastanawiać się… co on teraz robi?

Dziś wrócił.

Pasują do niego, i to bez wyjątku, słowa Oscara Wilde’a: „Człowiek stworzył język, żeby ukryć swoje uczucia”. Kiedy tylko coś mówi, język niezmiennie zasłania go, a obnaża go milczenie między zdaniami. Ona jest za to niezmiennie kobietą instynktowną. Ubiera i zdejmuje słowa zależnie od humorów swego ciała… w pośpiechu.

I tak siedzi z nagim głosem. Zakrywa słowami moment zastanowienia. Miała w zwyczaju gadaniem zasłaniać swój chłód. Prawie zapytała: czemu ubrałeś swój uśmiech w płaszcz milczenia, akurat dziś, po dwóch miesiącach rozłąki? Lecz zaraz pomyślała o innym pytaniu: czy miłość kończy się, kiedy zaczynamy śmiać się z rzeczy, które nas wcześniej doprowadzały do płaczu? Nie powiedziała nic. Wydało jej się, że nie zależy mu na niczym poza jej milczeniem wobec jego śmiechu. Zauważyła wtedy, że nie miał na sobie płaszcza. Smutek nie potrzebuje płaszcza przeciwdeszczowego. To on jest naszą skrytą, ciągłą ulewą. I mimo tego spróbuje teraz przeciwstawić się swojemu zwyczajowi i wypróbować z nim milczenie, jak on próbuje z nią uśmiechu.

Nieobecny uśmiech, jego milczenie. Albo jego drugi język, w którym kontynuuje rozmowę jakby ze sobą samym, nie z innymi. I drwi sobie z rzeczy, o których wie tylko on jeden.

Jego sekrety od zawsze wywoływały w niej smutek. Ciekawość natomiast wzbudza w niej powód, dla którego zostawił ją tego dnia i odszedł między dwoma zdaniami. Pamięta, że nałożył uśmiech na smutek i zniknął. Nie potrafiła zrozumieć dokładnie, co chciał przez to powiedzieć. Nie chce jej się wierzyć, że zostawił ją, bo pewnego razu nie zgodziła się pójść z nim na ten film, który tak pilnie chciał obejrzeć.

Spytała go, czy to film romantyczny. Odpowiedział: nie.

Spytała, czy to komedia. Odpowiedział: nie.

–          Dlaczego więc chcesz go obejrzeć?

–          Bo podoba mi się wszystko, co doprowadza mnie do płaczu.

Zaśmiała się wtedy. Stwierdziła, że dziwny z niego mężczyzna i nie wie, od której strony zabrać się za miłość.

Nie wierzy również w inne jego twierdzenie, mianowicie że tragedią wielkiej miłości jest to, że zawsze umiera małą z powodu najmniej oczekiwanego. Czy to rzeczywiście możliwe, że jego miłość umarła, bo nie chciała płakać z nim w ciemnej sali kinowej? Wolałaby, żeby zaprosił ją w jakieś bezpieczne miejsce, z dala od ciekawskiego wzroku ludzi, gdzie mogliby przeżywać ogniste uniesienia.

Wydaje jej się, że chciał ją poniżyć, żeby zapewnić sobie posiadanie jej. Być może pomyślał, że mężczyzna musi, jeśli chce zatrzymać kobietę, dać jej do zrozumienia, że w każdej chwili mógłby się jej pozbyć. Ona natomiast była zawsze zdania, że kobieta musi być w każdej chwili gotowa zrezygnować ze wszystkiego, żeby zatrzymać mężczyznę, którego kocha.

I tak zostawiła wszystko, żeby do niego przyjść. I nie zastała go.

Pamięta to wciąż: usiadła w lewym rogu kawiarni, która znała wiele ich tajemnic i która od tego dnia niesłusznie nosiła swoją nazwę – „Randka”. Miejsca powinny czasem zmieniać nazwy, żeby dopasować się do zmian w naszym życiu i nie prowokować nas swoją własną pamięcią, jakże niezgodną z naszą. Czy to dlatego tak to ujął wczoraj, kiedy zadzwoniła do niego? „Spotkajmy się tam, gdzie zawsze”. Po chwili dodał: „Wybierz jakiś inny stolik, nie w lewym rogu”. A po krótkim milczeniu dokończył: „Po lewej stronie nie ma już dla nas miejsca”. Czyżby wojny i polityczne potyczki objęły już wszystko, nie wyłączając nawet stolików i łóżek kochanków? A może wybrał inny stolik, żeby nie poniżać pamięci, stolik, przy którym miłość ich nie rozpozna? Żeby mogli śmiać się w miejscu, gdzie kiedyś nie potrafili płakać?

Tak więc siedzą przy stoliku naprzeciw pamięci.

Tam… gdzie tego dnia zgasił na ciele słów swój ostatni papieros. A kiedy nie znalazł nic w paczce, dopalił niedopałki marzeń i powiedział… Nie pamięta, co dokładnie powiedział. Potem zrobił sobie z jej serca popielniczkę i odszedł. Od tego czasu stara się obronić przed tęsknotą, którą on zaminował prowokacją.

Odwraca swoją uwagę od jego miłości poprzez nienawiść, w oczekiwaniu na jakiś pretekst, który pozwoli jej zadzwonić do niego i nie stracić twarzy. Jakąkolwiek okazję, która da jej możliwość powiedzieć: „Halo… jak się masz?”, bez uznania swojej całkowitej przegranej.

Kamuflując romantyczne porażki, zaproponowała mu raz, żeby zostali przyjaciółmi. Odparł, śmiejąc się: „Nie potrafię przyjaźnić się z ciałem, którego pożądam”. Ucieszyłaby się, gdyby nie dodał zaraz: „Jesteś bardziej pociągająca, kiedy odchodzisz. Niektóre kobiety stają się piękniejsze pod swoją nieobecność”.

Nie rozumiała, o co mu chodziło. Jej zaś chodziło tylko o to, żeby go po prostu usłyszeć.

Więc oto i on. Nie zmienił się wcale. Jak zwykle szuka słów, które można wyrazić wyłącznie oczami. Nie pozostało jej nic innego, jak milczeć. Razem wsłuchiwali się w hałas ciszy między byłymi kochankami. Miłość nadaremno stara się ujść między dwoma spojrzeniami. Jej pamięć zmieszała się.

Z innym kochankiem mogłaby teraz wymusić na sobie śmiech lub inny odgłos. Znaleźć dla ciszy głos, który ukryje jej milczenie. Znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Wobec niego jednak wstrzymuje się z pytaniami, albo raczej zadaje je wszystkie naraz, bezgłośnie, poprzez zrozumiałe jedynie jemu wibracje ciszy. On zaś, nie gasząc zupełnie papierosa, nie rozpalając popiołu marzeń, nie mówiąc nic konkretnego, nie mówiąc nic w ogóle, przyznawał się jej, że bardzo się od tego czasu zmienił. Nagłe milczenie między dwoma słowami zdradza go. Dlatego milczenie stało się dla niego zjawiskiem językowym, albo nawet i pogodowym, kiedy zawisa nad nim niespodziewana chmura wspomnień.

Zdecydowanie ma w sobie coś z sadysty.

W tej chwili zauważyła, jak uwodzi i zadaje ból naraz. Nie spytała go, dlaczego taki jest. Czy uwodzenie może być w jakimkolwiek sensie dobre? To ono przecież rozpętuje w nas wściekłość marzeń.

Chciała się tylko dowiedzieć, jak się ma. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć, skradł jej to pytanie, po którym nie zadał już innego: jak się masz? Między dwoma uśmiechami zawiązał je sobie wokół szyi jak krawat z eleganckiego kłamstwa i zamilkł na powrót. Czyżby bał się, że ich słowa oziębną? Czy może, że pytania nie dadzą jej spokoju?

Pytania są najczęściej oszustwem albo kulturalnym kłamstwem, zmuszającym innych do jeszcze większego kłamstwa. On sam to powiedział, dawno temu, jeszcze zanim… Pamięta, jak mówił: „Nie zadawaj mi pytań. Nie zmuszaj mnie do kłamstwa. Zaczynamy kłamać, kiedy jesteśmy zmuszeni do odpowiedzi. Wszystko, co powiem ci sam z siebie, będzie najszczerszą prawdą”.

Zapamiętała sobie tę lekcję i starała się stworzyć nowy język na miarę tego człowieka, język bez znaków zapytania. Czekała, aż odpowiedzi przyjdą same i wpisywała je pod swoimi pytaniami. Nie omieszkała przy tym opatrzyć ich wyrazem zdziwienia, a najlepiej i podziwu. Stopniowo zauważyła, że w jego filozofii rozmowy bez pytań i odpowiedzi jest jakaś mądrość, a nawet błogosławieństwo. Była mu wdzięczna za uwolnienie od mniejszych czy większych kłamstewek, wypowiadanych bez większego zastanowienia. Zabawa w hipotetyczną rozmowę zaczęła jej się podobać.

Oto i on teraz stawia pytanie.

Zapewne zastanawiał się: zadać je czy odpowiadać na nie? W obu przypadkach skłamałby.

Pytanie jest oszustwem. Napaścią na inną osobę, wtargnięciem w jej tajemnicę. Jest zatem i wojną, w której zaskoczenie staje się decydującym czynnikiem. Być może dlatego zdecydował się skraść jej pytanie, rezygnując przy tym ze swojego dziwacznego stylu rozmowy. A przecież to z jego powodu długo była zmieszana, ostrożnie dobierała słowa, wyrysowując językowe wiraże w celu ominięcia formy pytającej. Niczym w radiowej zabawie, gdzie trzeba odpowiadać bez użycia słów „tak” i „nie”.

Taka zabawa by jej pasowała. Jej, kobiecie wiecznie stojącej na krawędzi wątpliwości. Lubiła odpowiadać „chyba“”, nawet jeśli myślała „tak”, i „może”, kiedy miała na myśli „nigdy”. Lubiła niejasne formy, zdania obiecujące, choćby fałszywie, zakończone wielokropkiem zamiast kropki.

On zaś wolał język jasny. Jego zdania składały się ze słów wykluczających wszelką wątpliwość, zawartych między „oczywiście”, „ostatecznie”, „zawsze” i „zdecydowanie”. Jednym z tych słów zaczęła się rok temu ich historia i jednym z nich się skończyła. Pamięta, jak nagle uciął rozmowę takim ostrym słowem, a ona zawisła na linii telefonicznej, nie rozumiejąc, co się właśnie stało.

Dopiero potem odkryła, że nie mogła niczego zmienić. Owe słowa nie były jedynie jego językiem, ale i filozofią życiową. Według niego zdarzenia w życiu następują po sobie w określonej kolejności, niczym w obiegu materii. Tak więc „dobrowolnie” zmierzamy ku spełnieniu naszego przeznaczenia, powtarzając „koniecznie”, przez głupotę lub pod złudnym wrażeniem własnej inteligencji, to co „niezaprzeczalnie” stać sie musiało. A to dlatego, że tak „zawsze” i od zamierzchłych czasów było, a my „oczywiście” wierzymy, że jesteśmy kowalami własnego losu!

Skąd mamy wiedzieć, stojąc zawsze w rozdwojeniu między narodzinami a śmiercią, radością a smutkiem, zwycięstwami a porażkami, nadziejami a zawodami, miłością a nienawiścią, wiernością a zdradami – że nie jest nam dane wybrać nic z tego, co nas spotyka? Skąd wiedzieć, że w naszych osobistych przypływach i odpływach, naszych wschodach i zaćmieniach jesteśmy sterowani przez błędne koło losu, a od jego wielkich obrotów dzieli nas tylko jeden włos? Jak możemy uratować się przed tyranią tego skomplikowanego kosmicznego prawa, którego największe elementy kontrolują najdrobniejsze detale, jak te najlichsze słowa naszego języka, zdolne przecież  zmienić czyjeś życie?

Kiedy usłyszała jego teorię po raz pierwszy, nawet nie próbowała jej zgłębiać. Było to jeszcze w tym pięknym okresie zwanym „początkiem”. Dlatego tak dużo czasu potrzebowała na zrozumienie, że wypełnili krąg miłości, i że z jakiegoś drobnego powodu, którego jeszcze nie rozpoznała, dotarli do ostatniego rozdziału tej „nieodwracalnie“ zdążającej ku finałowi historii.

Kiedy wygasa namiętność, tracimy część siebie i chcemy jak najgorliwiej odrzucić ten fakt. Dlatego rozstanie jest jedną ze sztuk miłosnych. Jasnym było, że chciał się bez tej sztuki obejść, zmniejszyć ból straty. Pamięta, jak mu raz powiedziała: „Chciałabym dla nas pięknego rozstania”, a on odparł z ukrywaną drwiną: „Czy rozstanie może być piękne?”.

Czasem zdawał jej się tyranem, zabawiającym się językową gilotyną. Był opanowany przez słowa ostateczne i niewzruszalne opinie. Ona zaś siedziała na huśtawce zwanej „może”. Jak mogliby znaleźć wspólny język?

Przecież powiedział tylko „Jak się masz?”. Nie spodziewała się nigdy, że zmieszają ją te słowa. Odkryła nagle, jak ważkie są te  instynktowne w swojej prostocie pytania. Odpowiadamy na nie codziennie bez zastanowienia, a zadają je ludzie obcy, których wcale nie obchodzimy. Nie zależy nam, czy uwierzą w naszą odpowiedź, równie kłamliwą, jak ich pytanie. Jednak wobec innych musimy się wysilić, żeby zakryć słowami nasze rany.

Niektóre pytania są raczej wyrazem złośliwości, a znak zapytania jest w nich niczym drwiący śmiech, nawet jeśli wypowiadane są ciepłym głosem kogoś, kogo kochaliśmy.

„Jak się masz?”. Myląca forma, skrywająca w istocie inne pytanie. Nie wolno się w takim przypadku pomylić. Grupa orzeczeniowa jest tu niepełna, powinna raczej brzmieć jak wyzywające: „Jak się masz beze mnie?”. Jeśli zaś chodzi o podmiot, wszystkie szkoły miłości są w tej kwestii zgodne.

Łatwiej jest nam przyjąć śmierć kochanej osoby, niż utracić ją i zobaczyć, że potrafi żyć normalnie bez nas. Śmierć sprawiedliwie dzieli stratę i znajdujemy w tym pocieszenie.

Podczas gdy rozmyślała nad odpowiedzią, zauważyła, że ich spotkanie zamieniło się w bitwę uczuć, prowadzoną najstaranniej dobraną bronią językową. Stojący między nimi kwadratowy stolik przeobraził się w mgnieniu oka w szachownicę. Każde z nich wybrało kolor i stronę i rozstawiło przed sobą swoje armie – konie i wieże z nabojów milczenia – w przygotowaniu do starcia.

Odpowiedziała mu z zamiarem wytrącenia go z równowagi:

–          Bogu dzięki…

Religie nawołują nas do szczerości, zarazem wyposażając nas w mgliste, wieloznaczne powiedzenia. Bo czy nie jest język narzędziem wątpliwości?

Dodała jeszcze z rozkoszą gracza zbijającego pierwszą figurę:

–          A ty?

Posuwa się w kierunku jego wątpliwości i odbiera mu pierwszego konia. Nie był przygotowany na to, że przywdzieje na ramiona wiarę niczym językowy habit.

Jej oczy śledziły go uważnie.

Czy zdejmie w końcu płaszcz i przyzna, że za nią tęsknił? Że nie mógł jej nawet na chwilę

 zapomnieć? A może założy kaptur i jeszcze dotkliwiej da jej odczuć chłód?

Którym pionkiem ruszy? Wydaje się, że zatonął w nagłych przemyśleniach, jakby jego życie wisiało na tym jednym słowie. Patrząc na niego, przypomniała sobie cytat niezrównanego Kasparowa: „Ruchy, które w czasie gry rozpatrujemy i odrzucamy, są tak samo częścią gry, jak i te wykonywane na planszy”. Zapragnęła dowiedzieć się z jego milczenia, w jakich słowach przebiera. Odrzucone przez niego zdania stanowią przecież część jego odpowiedzi.

Usiadł wygodniej i sięgnął po figurę, której się nie spodziewała. Powiedział, nie przestając palić:

–          Zgadzam się z tobą. – Po chwili milczenia dodał – Całkowicie.

Użył jednego ze swoich „ostatecznych” słów w nieco zmienionej formie i atmosfera wyzwania prysła. Ona zaś nie rozumiała. Naprawdę… nie rozumiała, jak milczenie między dwoma słowami mogło tak ją uderzyć ani jak udało mu się bez widocznego wysiłku wzbudzić jej pożądanie. Zlustrował ją jedynie leniwym wzrokiem, a jego spojrzenie zapalało lont żądzy w każdym miejscu, po którym się przesunęło.

Jednym słowem przywracał wspomnienia na ich miejsce, jakby jednym słowem zrzucał na ziemię wszystko, co stało między nimi i opróżniał stół ze wszystkich tych małych nieporozumień, które ich poróżniły.

Wiadomym jest jej, że miłość nie potrafi myśleć. A co niebezpieczniejsze, nie ma też pamięci. Nie uczy się ze swoich dawnych błędów ani z drobnych zawodów, które zadały jej tę wielką ranę. Mimo to przebaczyła mu wszystko.

„Zdecydowanie” cieszyła się swoją porażką o posmaku zwycięstwa.

On zaś cieszył się „oczywiście” szybką wygraną w niespodziewanym starciu, w którym nie zdjął nawet „całkowicie” swojego płaszcza.

Ahlam Mosteghanemi (ur. 1953 w Tunisie) – algierska pisarka i publicystka. Niedopuszczona do studiów magisterskich w Algierii ze względu na stanowisko zajmowane publicznie w sprawach społecznych wyjechała do Paryża i na Sorbonie uzyskała tytuł doktorski z socjologii. Sławę zdobyła wydaną w 1993 roku powieścią Dhakirat al-dżasad (polski tytuł roboczy: Pamięć wyryta w ciele). Od tego czasu uznawana za jedną z najważniejszych osobistości świata arabskiego. W swoich publikacjach porusza tematy polityczne i społeczne, takie jak relacje między kobietami a mężczyznami czy inwazja na Irak w 2003 roku. Udzielała się również jako wykładowczyni na uniwersytetach między innymi w Libanie i Francji. Wyróżniona wieloma nagrodami literackimi i społecznymi (w tym dla najwybitniejszej kobiety świata arabskiego) w Algierii i Francji, a także w Libanie i innych krajach arabskich.

Filip Kaźmierczak (ur. 1991 w Szczecinie) – Pomorzanin, islamista, tłumacz z arabskiego, niemieckiego i angielskiego. Fascynację literaturą, w szczególności arabską, czerpie z przekonania, że warto wsłuchać się w to, co inni mają do powiedzenia. Aktualnie mieszka w Berlinie.

Lilianna Lasocka – absolwentka malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Zajmuje się grafiką i ilustracją. Najbardziej lubi tworzyć krótkie historyjki obrazkowe bez słów. W swojej twórczości poszukuje poezji zawartej w codzienności i zwyczajnym życiu. Inspirują ją ludzie i zwierzęta. Uwielbia filmy i marzy o nakręceniu własnego – ale to może kiedyś.