Agnieszka Rykowska – jedno opowiadanie

Ilustrowała: Lula Sarnia

Agnieszka Rykowska – jedno opowiadanie

 

LITANIA DO CISZY

Ostatnio lekarka dobrze dobrała mi leki. Kolega upomina, bym nadal pisała prozę. A ja dotarłam na drugi brzeg. Chwytam się dłoni kolegi, ale wszystko wydaje się obce. Obcy las, obcy śpiew ptaków. Tylko czasem gdzieś w oddali słyszę szum fal. I ktoś odpływa. Rozstania zawsze są dla mnie bolesne. Nawet jeśli ten ktoś jest toksyczny, bo przecież nie ma ludzi całkowicie złych.

Czasem w relacjach międzyludzkich jestem jak słoma na poddaszu obory albo słoma w wielkim stogu. Niektórzy lubią się bawić. I tak bawił się pewien poeta. Podpalał wcześniej i zawsze udawało mu się mnie zgasić. Jednak ostatnio nie wytrzymałam. Za dużo ognia. Spłonęliśmy. Zostały stare spróchniałe deski. Jeszcze do dziś śnią mi się języki ognia. A poeta odbija się, piecze zgaga; to była niestrawna znajomość. Więc to tak. Zaszła mi znajomość z tym poetą, mocno zaszła, za paznokieć u nogi, bo dotykał moich stóp, sprawdzał ścieżki, naśladował, śledził.

Dlatego muszę kupować za duże buty. W za dużych butach może zmieści się dobry kot. Duże buty wyzwolą większe kroki. Niestety nadal podróżuję sama. Czasem buty są oblepione błotem, czasem zbyt śliskie. Ale nie zostawiam ich na poboczu. Nie szukam już księcia. Buty jakie są, każdy widzi. Niektórzy nie lubią takich butów. Boją się, że ich ubrudzę. A to są tylko pozory.

Czas mi, czas się ustawić w ekranie ciszy. Teraz trzeba odwrócić role. Tylko kto wyciągnie dłoń po ciszę?

 

Wszędzie ślady… pamięć po zmarłej matce zakurzona w piwnicy – ukryła się w szarych słoikach z konfiturami. Po prostu są. Im i mnie to nie przeszkadza.

Ojciec gdzieś się przemieszcza. Słyszę jego donośny głos w dużych, szerokich wierzejach stodoły, które skrzypią, uderzając o skrzydła wiatru.

Jesień. Lato czmychnęło jak przepiórka. Niedługo zima.

Im głębiej sięgam w cudze ślady, tym mniej wiem. To jak z czytaniem. Ciągle mało, mało, mało.

„Wiem, że nic nie wiem” – to mądra sentencja. Toniesz w domysłach, zastanawiasz się czy lepiej tutaj, czy po drugiej stronie. Aż w końcu szlag cię trafia, bo uzmysławiasz sobie, że nagle skończyły się zapałki i musisz wyjść do sklepu i nic po górnolotnych myślach. A droga do sklepu to też ścieżka znaczeń. Mijasz śmieci, małe butelki po wódce, schylasz się po nie i jeb! – coś strzela w kręgosłupie. Krótka droga, a tak wiele kosztuje. Dlatego nie mam dużej pewności, jeśli chodzi o jakość dróg, korytarzy, labiryntów i meandrów. Może droga do nieba jest najbardziej wartościowa. Ale to chyba nie dla mnie, nie dla mnie z lękiem wysokości.

Ktoś się włamał ostatnio do mojego domu. Uszkodził drzwi. Biedny zamek chwiał się w przeciągu. Kurwa! Ktoś powiesił mój zamek! Co czułam? Brak poczucia bezpieczeństwa, strach, bezradność. Otwarto moje drzwi – ten ktoś wyciągnął frazy i wersy. Poplamił.

Słone są rany… Jednak jest też nadzieja, bo przecież wokół psiej budy z czasem odrasta trawa.

Złodziej wyniósł niemal wszystko, ale zlitował się: zostawił tabletki, bez których nie mogę normalnie funkcjonować. Brak snu zabija. Nie przejmuję się aż tak bardzo. Czasem sobie wyobrażam, jak leżę naprzeciwko Pałacu Kultury. Z okna widzę czerwone fajerwerki. W mieście żmij czasem tańczą ich języki. Dotykają. To minie, jak wszystko.

Może nie dorastam do chmur, nawet do wierzchołków jabłoni w moim sadzie. Ostatnio poznałam miłego starszego pana. Posyłam mu wysoko konfetti, jakbym chciała zmniejszyć dystans. Posyłam plasterki na wyrwy uczynione przez wirusa. Srebrne wiórki osiadają na ziemi. I nagle słyszę groźne słowa pewnego księdza: – A teraz posprzątaj! Posprzątaj! Posprzątaj!

 

***

Koniec marca. Szaleje nie tylko zaraza, ale coś się dzieje we mnie, może to strach… Boję się, że zostanę zwykłym numerem, kolejnym w świecie zachorowań na koronawirusa. Kolejnym śmiertelnym przypadkiem. A może już jestem numerem?

Na gałęziach błękitne porosty, znaczy jest w miarę czysto. Szkoda tylko, że myśli czasem brudne i słowa też.

Wypatruję listonosza i zastanawiam się, czy muszę założyć rękawiczki, czy książki przydadzą się w tym czasie?

Forsycja kwitnie. Na Wielkanoc może zwiędnie. To nic, byle tylko nie przetrwała żółć w ludziach, jady, defetyzm.

Nie będzie święconki. Czy późnym wieczorem pomodlę się przy pańskim grobie, napełnię słoik wodą święconą? Wiele pytań…

Teraz odwiedzamy się w snach: wirtualny kolega przytulił. Okazał się odpowiedzialny, w realu jest strażakiem. Nazywam go psem.

Chyba role się odwrócą – Bóg złoży pokłon strażnikom.

Nie mam dalekosiężnych planów, zasznurowałam usta przyszłości. Była praca, nie ma. Świeciło mocno słońce, ale jego też dzisiaj nie ma.

Dziś pozwala przetrwać. Wiem, to banał, za filozofię wezmę się innym razem. Przed chwilą przycięłam drzewka. Chyba jednak myślę perspektywicznie. Zaraz upiekę szarlotkę. Po niej też coś pozostanie, choćby we wspomnieniach zapach i smak.

Marzec 29, 2020 19: 45

Mówię, żeby nie dzwonił tak często, bo za bardzo stymuluje mój mózg.

Ma duży wpływ, tak duży, że aż się boję. A co będzie, jeśli zapomnę o spaniu?

Ironista, diarysta… Poeta.

Będzie dobrze, bo przecież nawet Bóg odpoczywał.

Tymczasem zapisuję frazy i strofy, chociaż wiem, że nie zlikwiduję tym napięcia. Nie znajdę rycerza, bowiem nie mam takiej zbroi, która by go uchroniła przede mną.

Dziś czytałam o Sylvii Plath. Nie będę opowiadać o sobie w małej, biednej miejscowości – nie potraktują mnie empatycznie. I tu solidaryzuję się z Andrzejem Bursą, który nie cierpiał małych miasteczek. Czy ktoś w tej wsi ma empatię? Empatia ma swoją cenę. Nie usłyszysz o niej od sprzedawczyni podającej kurczaka w rękawiczkach, którymi przed chwilą pieliła chwasty.

Marzec 30, 2020 22:05

Portale literackie wymierają. Na ich mogiłach martwe płody, jak na języku obcy ludzie.

– Jesteś toksyczna – czytam komentarz poety, który empatię myli z kodeksem Hammurabiego.

Zadaje ciosy poniżej pasa. W internecie łatwiej zdjąć maskę. Po myciu sedesu gdzieś trzeba się rozładować. A może w czasach epidemii rozkwitnie literatura w sieci i nie trzeba będzie wychodzić do Empiku… Oczy przyzwyczają się do światła z ekranu, bo przecież gorzej z drukiem: do przewertowania stron potrzeba czasem śliny. Wolę ją zachować dla realnego kochanka.

Marzec 31, 2020 18:55

Kolega poeta, który gnębi telefonami, myli szpital psychiatryczny z zakładem. W tym pierwszym przez dziurkę od klucza wyfruwają wiersze, powracają do domu, w którym już nie ma kota ani psa.

Podpatruję ostatnio tego poetę. Zafascynował. Pisze o ojcu, który udeptywał ziemię, był bardzo wykształcony. Kuwa, podpierdolił mi ojca!

Mój tata (po siedmiu klasach) też udeptywał ziemię, zamiast rzucić grudę na trumnę przyjaciela.

Wczoraj koleżanka zapytała, po co mi zamrażarka, przecież wierszy nie da się zamrozić.

Kwiecień 02, 2020 20:03

Ale dziś się nakręciłam. Nie jest dobrze. Wysyłam sms-a do swojej lekarki, że jestem poddenerwowana, problemy ze snem doszły od jakiegoś czasu. Cisza. Dzwonię do przyjaciela lekarza. Cisza. Piszę sms-a do niego. Cisza. Dzwonię. Odbiera. Mówię, co i jak jest ze mną, radzi zwiększyć nocną tabletkę o 50 mg. Lekarka w końcu odpisuje, radzi postąpić tak, jak nakazuje przyjaciel lekarz. Wysyłam maila do znanego profesora. Czytam maila od profesora: spokojnie, może Pani zwiększyć dawkę nawet do 100 mg. Uff. Biorę pod uwagę opinię lekarki swojej i przyjaciela. Dawka zwiększona o 50 mg na noc. Uff. Dzwonię do ośrodka zdrowia. Mówię o swojej sytuacji – na jutro będzie recepta. Znaczy e-recepta. Ale jestem nakręcona. Dzwonię do siostry. Ta zdenerwowana. Od dwóch tygodni na zwolnieniu lekarskim. Źle się czuje. Wkurwiona, bo kredyt, bo nie wie, co będzie. Dzwonię do siostrzenicy. Ta dopiero stuknięta. Od następnego tygodnia, uff, ale się nakręciłam, od następnego tygodnia ma przymusowy urlop; kredyt na nowy samochód i dom 800 tysięcy. Dzwonię do drugiej siostrzenicy – praca zdalna. Ale większość jej znajomych zwolniona. W Gdańsku młodzi ludzie bez pracy! Siostrzenica z Gdańska pyta, za ile minimalnie można przeżyć na wsi, więc mówię, że za tyle i tyle. No, kuwa, jeszcze nie umarłam! Dzwonię do ex. Krzyczy, że mam za drogi telefon, a egzystencję należy rozpatrywać w dniach, tygodniach. Dzwonię do brata, spoko, ale chce, bym mu doładowała przez internet telefon, uff.

Dzwonię do szwagra – każe wysłać linki do zamrażarek na allegro, to doradzi, jaką kupić. Dzwonię do siostry. Mówi, że ocipiałam z tą zamrażarką. Na co ci ta zamrażarka?! – pyta. Co ty rodzinę masz ośmioosobową?! Uff, może zamrażarki nie kupię. Ale się nakręciłam. Stop. Idę po leki, bo nie wytrzymam.

Kwiecień 02, 2020 20:56

Piszę do „dobrego” kolegi. Opisuję, co i jak. A on odpowiada, bym opko napisała. Opko? – pytam. No, wolę diariusz! A on pisze, że zobaczył wieżowiec, jak za mną na nim biegnie nożownik i telefony, i internety mi nie pomagają. Jestem sama! No nie no, mówię mu, że to jego wyobraźnia na podstawie mojego stanu zadziałała, że czytelnik ściemy z wieżowcem nie kupi!

Dziś byłam w sklepie. Za mało wzięłam wierszy. Zwykli przeciętni ludzie trochę się zniecierpliwili. Padły oskarżenia że karkołomne zdania, kosmiczne metafory, stałam jak przybita do muru. Pojawiła się teoria spiskowa, której dopomogłam: Tak – szepnęłam cicho. – Przybyłam z kosmosu. Pocałunkiem naznaczyło ufo i tajniacy. Mam w kieszeni GPS.

 

Więc to tak. Przed zarazą byłam arką, ale wpłynęłam na bagna (na szczęście to jeszcze nie dno). Człowiek połamał deski, podarł żagle, choć one już od dawna ledwo się trzymały. Zaczepiły bowiem o gałęzie, na których siedziały wrony. Nie umiałam krakać tak, jak one.

Przyszedł rybak i zabrał parę desek. Chciał zrobić kołyskę dla swojego dziecka – dziewczynki. Później dziecko tylko płakało, może słyszało szum morza podczas sztormu, a może słyszało jeszcze więcej, nie wiem.

Jeszcze słyszę ten szum fal, gdzie jako arka płynęłam raz w górę, raz w dół. Po bagnie pojawił się człowiek w rękawicach i masce, bezsilny. W tej bezsilności pozbierał resztę rozsypanych desek. Rozpalił ognisko.

Tamta dziewczynka od kołyski powraca w snach. Wiem, że ma wszystko podane na tacy, zapewniony dobry start. Jej mama nie pozwala na kontakty z tatą.

Mój syn jest bardzo empatyczny, oprócz nauki sprząta, czyści sam piec co tydzień, a nawet, jak mu się zachce, to upiecze ciasto, bez moich próśb i pomocy. Gdy miał dziesięć lat, pod okiem taty przecinał rury w piwnicy. Jestem z niego dumna.

Kwiecień 04, 2020 11:36

Po arce została kołyska. Może ukołyszę swoje lęki i ból. O! Albo poszukam tamtego rybaka. Odnajdziemy się w milczeniu, bo między słowami jest podobno walka o ciszę.

Nie wiem, czemu jestem taka, jaka jestem. Podaję ludziom dłoń, wyciągam z największych dołów. Gdy są na powierzchni, odwracają się. Nie chcą znać. Ale cieszy fakt, że wlałam w ich życie kilka kropel światła. Znajomy powiedział:

– Jesteś jak Vivien Leigh z Tramwaju zwanego pożądaniem, światełkiem w tunelu dla prymitywnych ludzi.

Trochę to pisanie pomaga, a czasem boli. Katharsis musi boleć! Trudno.

Kwiecień 04, 2020 20:31

Dziś przez szybę w akwarium zobaczyłam rybę piłę, samca. Sama ją w ostatnich miesiącach karmiłam. Zrobiło mi się żal, bo żona ją opuściła. Przestał być potrzebny. Spełnił rolę. Zapłodnił i tyle. Biedna ta jego żona, chociaż nie wiem do końca, jak to między takimi piłami jest. Dziś ryba zaczęła szczerzyć ząbki. Z piły sypały się iskry.

Piorunujące to zjawisko! Byłam zaskoczona i nagle usłyszałam drwiący śmiech i krzyk. To piła krzyczała:

MY MAMY ŁADNIEJSZE UBRANKA! MY JESTEŚMY LEPSI! MY JESTEŚMY WYBITNI! MAMY LEPSZE UBRANKA! MAMY LEPSZE UBRANKA! MAMY LEPSZE UBRANKA! MAMY LEPSZĄ BIŻUTERIĘ! LEPSZE UBRANKA!

Wyjęłam ścierwo i wrzuciłam do sedesu.

Kwiecień 04, 2020 20:45

– Mama, chodź, poćwiczymy – powiedział mój syn. – Zaraz humor ci się poprawi. O… widzisz, już się uśmiechasz.

Kwiecień 05, 2020 11:53

Mówię „dobremu” koledze, że przez koronawirusa ludziom fiksuje się w głowach. On odpowiada: to nie przez koronę. Trochę mnie zna, wie, na co cierpię i ta przypadłość jest ciężka do zniesienia, zarówno dla mnie, jak i bliskich. Ale wielu ludzi to nie obchodzi i bywają bezlitośni. To egoizm, chęć poczucia się lepszym.

A może moja choroba polega na tym, że karmię własnego potwora w innych. Potwór się rozrasta, wyskakuje ukradkiem, wchodzi w mroczne zakamarki ulicy. To jak w filmie Pogorzelisko. Urodziłam potwora i zerżnął mnie.

Tak. To jest moja choroba. Moja walka ze światem. Problem leży w moim potworze. A kim jest potwór? Brakiem asertywności, kompleksami, może niezbyt wysokim IQ? Nie wiem… Może dowiem się jeszcze dziś, może jutro? Kiedyś?

Kwiecień 05, 2020 11:59

Czasem trzeba się oderwać od swoich potworów, demonów i innych koszmarów. Świeci słońce. Uśmiecham się. Syn mówi, że jutro wstaje o 4:35, bo będzie niezwykła pełnia księżyca. Już ja widzę to jego wstawanie o tak wczesnej godzinie. Yhy. Dobre sobie.

Pies wygrzewa się przed domem. Jego sierść lśni w słońcu. Policzek słońca, och pardon, policzek syna się nagrzał. – Mama dotknij – mówi. Nagrzał się. Mocno. Jak wejściowe drzwi. Spoglądam na krzesło w kuchni. Tu siedział mój potwór. Trzeba wywietrzyć to krzesło, porządnie wytrzeć, osuszyć, bo brzydko pachnie. Słyszę płacz.

A może to ja płaczę? Nie wiem, jak sobie poradzę z potworem, nie wiem, ale słyszę też wesoły głos.

– Mama! Jak gorąco!

Chwytam się tych słów jak nadziei. Ale potwór nie jest litościwy. Słyszę, jak drwi.

Kwiecień 05, 2020 21:20

Zupełne rozchwianie.

– Mam doła – mówił kilka miesięcy temu. – Jesteś taka szczera. Czuję, że dobra.

Wczoraj napisał: to była zwykła jazda pociągiem i rozmowa nic nie dała, do zapomnienia. A to, że nazywałem cię trzecim okiem, to tylko dlatego, że wiem, iż jesteś pełna kompleksów, chciałem cię podłechtać, gdy stylistycznie moje wiersze poprawiałaś. He, he, he… Co ty?! Myślałaś, że jesteś naprawdę trzecim okiem?! Moja córka ma pełno markowych ubranek. Twój cichy syn nie. I co ty masz do roboty? Posprzątasz, ugotujesz, jesteś zwykłą kurą domową. Kurą! Kurą!

Mrugam szybko i przypominam sobie głos Iben z filmu Winni Möllera.

To tylko

głos

głos

głos.

Jestem bezsilna. Ogrzewałam go przez kilka miesięcy, dawałam dobre słowo przez telefon, wspierałam duchowo. Dzwonił kilka razy dziennie.

– Nie dawaj telefonu wariatom! – krzyczał wcześniej inny kolega.

Nie stygmatyzowałam. Podziwiałam. I wyhodowałam… żmiję.

 

Niestety zawsze w coś się wpierdolę.

Czy mam się przejmować? Czy przejmować człowiekiem, który zadaje ciosy poniżej pasa?

Czy mam się przejmować człowiekiem, który wstydzi się nawet swojego nazwiska? Na fejsbuku używa cudzych obrazów, cudzych fotografii? A potem z niektórych drwi i szydzi, bo uznaje tylko własną świętą rację. Czy mam się zniżyć, jak on. Wywlekać o nim brudy?

Pytam głuchoniemego: – Pan jest tłumaczem? Tak? To niech mu pan powie – jestem dziennikarką, uprawiam synkretyzm rodzajowy.

„Nikt się tak bardziej nie żre między sobą, jak literaci. Nawet muzycy między sobą tak się nie żrą”.

– No cóż… – powiedziała koleżanka, gdy się jej poskarżyłam. – Gwiazdy nie mają lekko.

W powietrzu czuć zapach. To nie są omamy i halucynacje. Czuć faryzejski zapach. W głowie słyszę jego drwiące słowa:

– A wiesz dzięki komu ona dostała stanowisko na uczelni, ta grafomanka? Dzięki tatusiowi. Hehe.

To tylko głos

głos

głos

głos.

Kwiecień 06, 2020 tuż przed południem

Muszę się wyciszyć. Wyciszyć potwora, bo będzie źle. Dziś rankiem spojrzałam w lustro. O matko! Co zobaczyłam?! O nie! Brodę, długą brodę. Byłam przerażona. Przecież nie zapytam syna, czy widzi mnie z brodą! Wszędzie języki brody. Języki brody śmiały się szyderczo:

– Hehe, hehe, hehe. Jesteśmy potworami! Jesteś nieempatyczna! Heroino od siedmiu boleści. Jak mogłaś zwrócić uwagę sklepowej, która najpierw wystawiła cenę borówek na sześć złotych, a następnego dnia kazała ci dopłacić jeszcze 3,5 zeta, bo się pomyliła! No, jak śmiałaś tę pomyłkę wygarnąć?! Dawała Ci na zeszyt! – krzyczały języki brody. – Nie masz za grosz wyobraźni, nie masz za grosz humoru! Paraolimpijka wśród buraków! Do smażenia kotletów! Zero! Zero! Zero!

Pomyślałam, że może te języki podpalę… Ale co powiem młodemu? Chwila konsternacji…

– Mama, dziś głowa nadal boli? – spytał przed chwilą troskliwie.

– Nie niuniuś. To chyba przez ciśnienie wczoraj tak bolała.

Tak. Jasne, przez ciśnienie – myślę. – Wczoraj dopiero skoczyło ciśnienie.

Spoglądam z uśmiechem na młodego i niechcący drapię się po brodzie.

Kwiecień 06, 2020 17:47

Zablokowałam potworowi fajsbuka. Zablokowałam telefon, o mailu zapomniałam. Zajrzała odnoga ośmiornicy. Jej oczy zaczęły pełzać.

– Myślisz, że dobra krytyczka z ciebie? Hehe. Podniecają cię krytycy, co? Aż mokro w gaciach…

Cóż za prymitywny typ, co za prymitywna ośmiornica?! A może meduza, która nie chce mnie puścić ze swoich macek. Może… Zadzwoniłam do siostry.

– Przecież mówiłam ci, żebyś nie zadawała się z psychicznymi! – krzyknęła.

O, nikczemnik! O, potwór! Faryzejski smród! Znalazłam się w ciemnym lesie. Gałęzie uginają się, próbują mnie udusić. Brak tchu. Chcę być sobą, chcę nie bać się. Mieszkam na wsi. I co z tego? Ludzie myślą teraz: „Ale jej dobrze”. Tak? Dobrze?! Znalazłam potwora, który zdjął maskę. To mój prywatny koronawirus. Czy go pokonam? Czy znajdę resztki sił? Co się jeszcze wydarzy? Każdy dzień zaskakuje. Ale, ale, stoję w miejscu i wokół mnie wiele się dzieje.

Kwiecień 06, 2020 20:26

Maile od potwora. Ból głowy maksymalny ze zdenerwowania. Gdybym mogła opisać emotikonem emocje, to na pewno byłaby nieuśmiechnięta buźka. Smutek. Wszystko takie wyolbrzymione.

Kwiecień 07, 2020 11:00

Młody postawił drewnianą ławkę tuż obok jaśminu – duży, ładny krzak, dobra osłona przed ciekawskimi gapiami wiosną i latem. I do tego daje piękny zapach. Już nie usiądę na niej z eks, nie usiądę obok koleżanki. Przynajmniej przez jakiś czas. Eks pracuje zdalnie w Warszawie. Na razie nie przyjeżdża. Nie wiem, kiedy przyjedzie, boję się i martwię. W stolicy duże skupisko. Łatwiej o zarazę. Na podwórku wiecznie zielone świerki i sosny, kilka brzóz. Te ostatnie jak baletnice w zielonej sukience na smukłej zgrabnej nodze obleczonej białą pończochą.

Mniej ostatnio wychodziłam z domu. Chyba pora to zmienić. Potwór nie będzie wydzwaniał, bo go zablokowałam. Dziś rankiem parę maili od niego. Miłego życzy. Kilka rozstań w naszych wiadomościach, w zgodzie i w spokoju. Czyżby?! Nie umiem tych maili zablokować, a moja natura sadomaso nie pozwala ignorować. Więc czytam. Włosy stają na głowie od tych maili. Napisał sporo wierszy podczas znajomości ze mną w czasie ostatnich kilku miesięcy. Co za okrutna siła się w nim wyzwoliła. Totalny brak pokory. Pycha. A mieni się katolikiem, przynajmniej wierzącym. Na jednego poetę kiedyś powiedział, że jest zblazowanym chujem. Wypomina, że ja wyzywałam kobiety. A przecież napisano, by maluczkich pouczać, wskazywać błędy. Sam świętością nie grzeszy. Śmieszny typ. Zakopał się w mysiej dziurze i z jej najniższego poziomu krytykuje. Boję się takich dziur, martwię, bo zawsze mogę zobaczyć tam szczura.

Kwiecień 07, 2020 15:02

Korzenie drzew z mojego podwórka zakotwiczyły się we mnie, jak przeszłość. Muszę je wykopać, by zobaczyć więcej siebie w sobie, odnaleźć więcej miejsca. Widzę ognisko, przy którym na drewnianej ławce siedziałam z młodym i z eks. Piekliśmy kiełbaski. Potem napisałam wiersz o tym wszystkim. To było małe ognisko. Chwila i my: mali, szczęśliwi, uśmiechnięci. Jeszcze nie znałam dobrze potwora.

Dziś naszły mnie wspomnienia o eks. W zeszłym roku pojechał z naszym synem w Karkonosze. Mieli niesamowite przygody. Spali na karimacie, na kamienistej Śnieżce. Pewnej nocy rozłożyli się pod lasem, ale ryk dzikiego zwierza ich przegonił, zaszyli się na pagórku koło małej wsi. Widzę teraz to wszystko bliżej. Nie taki zły był eks, nie taki zły jest. Zawsze czułam, że to człowiek o dobrym sercu, odpowiedzialny. Tęsknię za nim. Ja chcę do taty…

– Jaki był dla pani tata? – spytała kiedyś psycholożka.

– Czuły, proszę pani, poza tym ciemność, ciemność.

Jeszcze w marcu byliśmy w urzędzie paszportowym. Eks miał jechać z młodym do Lwowa w wakacje. Młody sam wypełniał wniosek. Eks powtarza, że młody musi nauczyć się odpowiedzialności, podejmować właściwe decyzje. To jest bardzo ważne w życiu. Pierwszego maja młody skończy czternaście lat. Nie wiem, co będzie jeszcze pierwszego maja. Kiedyś byli koledzy, byli rodzice chrzestni, tort, pyszne jedzenie. W tym roku ja i młody. Jak dożyję, oczywiście. Nie wiem, co będzie, jestem bardziej niż zwykle zagubiona. Eks mówi, by nie panikować, uspokaja, jeszcze do pierwszego maja daleko.

Szkoda, że nie wyszło z eks. W styczniu minęło trzy lata od rozwodu. Podleczyłam rany, eks się nawrócił, stara się. Na pewno coś musi we mnie być, że mi nie wychodzi z facetami. Zaburzona relacja z moim ojcem, trudne dzieciństwo na pewno miały wpływ. Ale już cicho. Cicho, bo znowu będę płakać, a młodemu mój płacz nie na rękę.

Dziś się przypomina, jak z eks robiliśmy „płow” – uzbecka potrawa. Kupił do niej specjalny, duży garnek o grubych ściankach. W czasie separacji, gdy eks przyjeżdżał do syna, różne rzeczy robiliśmy. Eks kroił mięso, ja tarłam marchew albo kroiłam cebulę, młody też pomagał. Wzajemna troska, wspólne chwile, rozmowy bez tła w postaci telewizora. Wszystko razem. Jakie to było piękne. Tęsknię. Gdy byliśmy razem. Pewnego dnia, rankiem, krzyknął z uśmiechem:

– Wstawaj! Chcę usłyszeć twój głos!

Mężu. Przepraszam za wszystko. W dzieciństwie miałam wiele domków. Na bronach, pługu, snopowiązałce. Tata często wyjeżdżał na pole. Lubię, mężu, jak prostujesz moje myśli, że w czarnych workach nie ma ofiar ani śmieci, nigdy nie będziemy głodni, gdy pełno zboża i maku. Jadę samochodem wąską ulicą, wzdłuż której stoją czarne worki. Z nich wyskakują domki. Pozbieram je, pozbieram, gdy będę czytać o wydanym na pośmiewisko, przy akompaniamencie Mozarta.

Kwiecień 11, 2020 17:35

Babcia rysowała na piasku rybę. Przyszedł obcy na rękach i zostawił kurze ślady, nie używał nóg. Wyrównał też koleiny na podwórku po ciągniku. A przecież w tych koleinach leżała kiedyś nieprzytomna głowa mojego ojca, po tym, gdy zobaczył kondukt z trumną przyjaciela. Aż obcy stanął na głowie – przytomny, mienił się odpornym na śmierć. Dziś zadaję sobie pytanie, jaki świat obcy widział? Świat do góry nogami. Te ostatnie próbowały dotknąć nieba, ale były zbyt krótkie. Gdy się stanie na głowie wszystko może być za krótkie. A nogi – jak te spalone drzewa, kikuty nad Hiroszimą. Potrzebna oprócz głowy jeszcze dłoń, którą zbudujesz fundament, przywitasz drugiego poza zarazą.

Świąt stanął na głowie. Płoną kikuty wyciągniętych nóg, palą się lasy, palimy się my w ciszy, która przeraża, dlatego ją często teraz zagłuszamy.

Przed snem przerywa ciszę ruch dłoni obcego. Spokojnie. Kiedyś przestanie pisać na piasku. Przestanie zostawiać ślady. On też znajdzie zastrzyk, który postawi na nogi i pójdzie precz daleko od nas. Ten przeklęty koronawirus!

Wczoraj nie było u mnie na obiad ryby. Tradycja nakazuje ścisły post. Mam też po przeczytaniu pewnego tekstu wspomnienia ryby narysowanej na skale. Gdy zamieniam się w ptaka, dobrze ją widzę. Ale zachowuję dystans, bo wiem, że gdybym zbyt mocno się zbliżyła, mogłabym się roztrzaskać. Nie jestem przecież falą. Nie uderzę o skalisty brzeg przecież, nie uderzę o skałę. Wolę falę oglądać z góry. Chociaż nigdy nie nauczyłam się dobrze fotografować.

Gdybym tylko stała na głowie, korzenie moich drzew zostałyby wierzchołkami. Spaliłoby je słońce i pozostał spróchniały pień. Wczoraj młody zrobił zdjęcie. Chmura cirrus przypominała tornado. Szukam ciszy. Znajduję ją, gdy świat śpi. Wystarczą mi moje koszmary. Nie chcę nimi obarczać syna.

Forsycja straciła twarz. Przywiędła jak kobieta po pięćdziesiątce. Powiedziałam jej dzień dobry, przytuliłam wzrokiem. Dziś byłam miła, bo nikt nie potrzebuje bardziej czułości jak właśnie, wbrew pozorom, kobieta po pięćdziesiątce.

Kwiecień 11, 2020 kilka minut przed północą

Kiedyś znalazłam się w konserwie po mięsie, wypełnionej wodą. Odbijał się w niej świetlisty krążek. Ktoś zapytał: – Kto jest twoim bogiem? – Papieros? – odpowiedziałam pytaniem. Dziś nie umiem się ścigać. Wyobraźnia spaczona lub brak – nadrabiałam bajkami w dorosłym życiu. Taka ze mnie śliwka samosiejka, nie zaś dorodna, z mocnego szczepu, ale bywam bardzo smaczna – robaczywa, bez chemii czyli sztuczności. Tak więc wyścig szczurów mi obcy. Na kamieniu węgielnym w ciemności, z dala od światła dnia wyrosło zboże. Na twojej żyznej ziemi wyrośnie pewnie kukurydza – mała, słaba, bez deszczu. Nie wykarmisz nią krów! I tym się różnimy, podkładem. I co po nas zostanie? Może tylko cisza. Za minutę nowy dzień. Zmartwychwstanie. Może monitoring zapisze długą poziomą kreskę na którejś tam sali szpitalnej. W śmierci ich poznamy, poznamy ich oczy. Paweł Podlipniak pisał: „Śmierć to miejsce, nie czas”.

Kwiecień 12, 2020 10:45

Mój pies skacze wysoko, bo moje dłonie lubią być powyżej głowy, zwłaszcza gdy wracam z torbami ze sklepu. W głowie mogę pomieścić zło i dobro. W dłoniach chleb i mięso, które wcześniej upiekłam. Ściga się pies z moimi dłońmi. Teraz palenie nie jest w modzie – już dawno przestali stawiać stosy dla czarownic. Zmarli przeglądają się w wodzie wypełniającej puszkę po mięsnej konserwie. Gaszą w niej pety. Marzę o ciszy, ale słyszę mimowolnie syk gasnącego peta. Dlatego czas przemyśleć pewne sprawy. Czas uporządkować, pomyśleć, zobaczyć gdzieś pomiędzy puszkami po konserwach srebrną paterę. Czy się da tak szybko to wszystko przewartościować?

Kwiecień 13, 2020 16:15

Nad ranem spadł deszcz. Forsycja ożywiła się. Jej oklapłe płatki odzyskały jędrność. Przeszłam się po ogrodzie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tuje tak mocno się rozrosły – piękne smukłe kolumny. Psycholożka mi powiedziała, że tuje są trujące. Muszę to sprawdzić.

Nie jestem stołem, który stoi na czterech nogach; stołem nakrytym przez człowieka. Sama pracuję na swój garb, nawet wtedy pracuję, gdy koleżanka mówi na mnie „pisarka od siedmiu boleści”. Nie mam bogatej wyobraźni. W dorosłym życiu szukałam księcia z pegazem, jednak nie mogłam się na tym wszystkim skupić, bo musiałam sama szukać chleba. W stolicy, będąc już chora, pracowałam przy starszej pani za pięć złotych za godzinę. Przy jabłkach było gorzej, strasznie bolał kręgosłup, ale po dwóch tygodniach zarobiłam na nową, dobrą pralkę. Dziś znowu nakryję stół świątecznie. Przyozdobię gałązkami bukszpanu, tak jak lubi brat i doświadczę bólu w krzyżu, bo jeszcze nie czas „NA”, „W”, „POPRZEZ”: tak – ale nie na krzyżu.

Kwiecień 14, 2020 20:00

Brat zasiał podczas dni świątecznych defetyzm. Dziś przyszedł silny dół. Podłoga w kuchni i w pokoju wypuściła mnóstwo zwiędłych żonkili. Duszę się, a skoro sama się duszę, to co powiedzieć mam o czytelniku? Co mam przekazać światu?! A może to jest „piękno rzeczywistości”, o której pisał Barańczak, piękno, które „tak zapiera dech, że człowiek wrażliwy może się udusić”. Nic mi się nie chce, nie chce. Nic. Dobry kolega z internetu pocieszył:

– Nie musisz codziennie czytać i pisać.

Chciałabym opuścić ten dom, w którym chodzę po kolorowej podłodze, dotykam kwiatów na zasłonach. W którym żyję w lęku, że obraz matki boskiej spadnie na moją śpiącą głowę. Nocą zakamarki ciała otulam w słońca i księżyce, a dniem zapatrzona w wiersze, przypalam kolejny czajnik. Chyba umarł we mnie dom, w którym sprzątam, gotuję. W workach ze śmieciami kilka planów samobójstw, ale wystawiam je za próg, żeby dom nie przesiąkł zapachem straceńca. A przecież jeszcze tyle pajęczyn do przetarcia, tyle sreber do wypolerowania, piekarników do czyszczenia, podłóg do szorowania, tyle…

            Kwiecień 15, 2020 22:15

            TO

           

– Nie jesteś nawiedzona – powiedział kiedyś Edo. – To twoja choroba sprawia, że przychodzą do ciebie dusze.

Nie wiem kiedy TO po raz pierwszy się odezwało… Może już w szkole podstawowej, gdy z koleżanką nie nauczyłam się recytować wiersza o ptaszkach. Polonista mieszkał w długim drewnianym baraku obok szkoły. W jego domu było mnóstwo kapci i butów. Wówczas TO szepnęło: – Tutaj leżą buty z Oświęcimia. Później TO przyszło, gdy mama dostała zawału. Była wczesna jesień. Spałam u kuzynki (tej od ormowca), której sąsiadką była pani od gruszek. Pani od gruszek zmarła kilka lat wcześniej w niewyjaśnionych okolicznościach. Przyjaźniła się bardzo z moją babcią. We wsi mówili, że zatruła się czadem, bo w kuchni leżały zdechłe kurczaki. Był piękny jesienny poranek. Słońce wzeszło i przebijało się przez gołe gałęzie jesionów. Już miałam skręcić do furtki, gdy nagle na podwórku pani od gruszek zobaczyłam kobiecą postać. Sunęła powoli w stronę drogi. Ubrana była jak pani od gruszek – w pomarańczowy serdak, ciemną spódnicę do połowy łydek i kozaki. Na głowie miała zieloną chustkę. Włoski na moim przedramieniu uniosły się, poczułam dotkliwe zimno prawie na całym ciele. TO szło w tym samym kierunku, co ja. Gdy doszłam do kobiecej postaci, spojrzałam szybko w jej stronę i niemal zamarłam z przerażenia, takiego widoku się nie spodziewałam: pod zieloną chustką zobaczyłam zupełnie czarną twarz. Zaczęłam szybko biec do domu. Po kilku metrach, gdy poczułam się bezpieczniej, odwróciłam się, ale „zjawy” już nie było.

 

Wczoraj położyłam się po 21:00. Znowu przyszło TO. Wcześniej chciałam się odprężyć. Młody siedział w drugim pomieszczeniu przy komputerze. Przewróciłam się na bok i poczułam TO, jego silny nacisk na plecy. Nie wiem już, czy miałam orgazm, czy nie. Położyłam się na brzuchu i TO objęło mnie całym swoim ciałem. Nie bałam się, już w ogóle się go nie bałam. Może TO zdobyło moje ciało, ale nie zdobyło duszy – gdzieś w oddali zobaczyłam dobrego kolegę. Podawał dłoń.

 

EDO

Moja druga miłość platoniczna (pierwsza była w podstawówce). Pierwsza fizyczna. Po roku intensywnego romansu awansował na przyjaciela. Tak naprawdę miał na imię Edward. Edem nazwała go bratanica Marta – córka starszego brata, który w stanie wojennym wyemigrował do Szwecji. Młodszy brat Eda, czyli mój wujek Zbyszek, mieszka obecnie w Kanadzie. Zbyszek awansował na wujka przez związek małżeński z Aliną, siostrą cioteczną ojca mojego.

Z Edem było tak, że za bardzo wtrącali się w nasz związek jego mama i właśnie starszy brat. Mama Eda też mieszkała w Szwecji. Myśleli, że lecę nie na Eda, tylko na jego mieszkanie. Ot, mentalność niektórych warszawiaków. I tak powoli zaczęło się wszystko psuć.

Gdy byłam na studiach pielęgniarskich, Edo wynajął pokój młodszemu ode mnie studentowi, Pawłowi, na którego rzuciłam się błyskawicznie. Paweł – słodki jak ten batonik, niesamowicie piękny i przystojny. Herling-Grudziński pisał w Innym świecie, że kobiety gorzej znoszą głód fizyczny i seksualny. Coś w tym jednak jest.

Edo – dobre, wielkie i ciepłe monstrum, z którym lubiłam ściskać się na „niedźwiedzia”, mieszkał na Bielanach w starym bloku na ostatnim, dziesiątym piętrze. Był starszy ode mnie o dwadzieścia lat. Miał prawie dwa metry wzrostu i tyleż samo w pasie. Pracował w Łazienkach Królewskich jako ogrodnik. Edo nie miał własnych dzieci, ale dzięki niemu na świat przychodziły kwiaty. Kochał roślinki i miał do nich dobrą rękę.

Obcy się go bali, całkiem niepotrzebnie, gdyż naprawdę był bardzo dobrym, pogodnym, inteligentnym człowiekiem z dużym poczuciem humoru.

Jego matka – arystokratka z Przemyśla – po wojnie trzy razy próbowała dostać się na medycynę. Za czwartym podejściem przyjęli ją w końcu na rehabilitację.

Ojciec był szlachcicem ze Lwowa. Bezpartyjny oficer wojska polskiego po trzydziestu latach małżeństwa postanowił wziąć rozwód, zostawił rodzinie mieszkanie, a dzieciom „przedstawił” nową, drugą małżonkę, swoją sekretarkę. Gdy mieszkałam u Eda, pewnego dnia wyczułam w przedpokoju coś dziwnego. Wyczułam, że to dusza ojca Eda. Nie umiem tego dobrze wytłumaczyć.

I stał w przedpokoju duch jego. Oparty o starą komodę i ubrany w oficerski mundur, powiedział:

– Kocham ich bardzo, zawsze kochałem. Powiedz im to.

Agnieszka Rykowska – debiutowała w kwartalniku “Szafa” opowiadaniem “Czarna twarz”. Jej wiersze i proza publikowane były na stronie “Pisarze.pl”, “Helikopter opt-art”. Wydawana przez ogólnopolskie pisma literackie, takie jak: “Akant”, “Afront”, “Pocztówki literackie Karola Maliszewskiego”, “Odra”, ” Migotania przejaśnienia”, ” Bliza”.  Mieszka na ziemi ciechanowskiej. W pierwszym kwartale 2021 r. ma ukazać się jej książka poetycka.

Lula Sarnia – ilustruje, projektuje, pisze. Lubi audiowizualizacje i sztukę plakatu. Miłośniczka drzew, jednośladów, herbaty jaśminowej, filmów z lat 90. oraz muzyki w stylu grunge, jazz i world music. Ciągle zastanawia się, jak wygląda las widziany sarnimi oczami.