Adelajda Truścińska – opowiadanie
Blue Lou opuszcza dom, bye bye
maj 2023, Warszawa
5 lutego
Matka Blue Lou siedzi na krześle bokiem do telewizora głęboko zanurzona w wacie. Z lekko uchylonymi ustami ogląda finał programu rozrywkowego. Osoby, których nigdy wcześniej nie widziała, otrzymują wielkie nagrody za to, co zrobiły w ostatnich miesiącach. I każda z nich odgrywa podobny, jednak trochę inny taniec na temat euforii. Podskok, pisk lub krzyk, zakrycie dłońmi ust lub złapanie się za głowę, pauza, a potem dalej kilka kroków do przodu, kilka kroków w bok. Jak to się stało, że dawniej wierzyła w istnienie radości? Zawsze tak samo żałośnie odgrywany spektakl pełen fałszywych gestów. Krzyki, gwizdy, brawa, wycie i prowadzący, który jeszcze bardziej wszystko nakręca. Jak się czujesz? Jestem naprawdę szczęśliwy! Co to znaczy? Nie jest głupia. Szczęśliwy, czyli taki, który odczuwa dużą przyjemność. Ale czy to możliwe odczuwać radość, gdy Blue Lou nie ma w domu od trzech dni i dziewięciu godzin?
– Mamo!
Podskok, krzyk, półobrót, zakrycie dłońmi usta.
– Mamo!
Podskok, krzyk, półobrót, kilka kroków w tył, kilka kroków w przód.
– Mamo!
Głos jej drugiej córki w końcu przedostał się przez watę, tworząc przy okazji tunel łączący ją z pozostałymi dźwiękami. One przyszły najpierw, ale już po chwili za nimi pojawiły się też wyraźniejsze obrazy, jakiekolwiek obrazy, bo przed sekundą przecież nie było zupełnie nic. Teraz widzi, że w jej domu jest tłum ludzi stojących za mgłą. Mruga oczami, to odruch, nawet trup może go mieć. A więc widzi, że w jej domu jest cały tłum ludzi, których najwyraźniej dostała w zamian za swoje dziecko.
To policjant tańczy z sąsiadką, obrót, obrót, kilka kroków w tył, kilka kroków w przód. To sąsiad tańczy z zięciem, rzucając okiem na publiczność – czy jest ok, Pani Publiczność? Czy mogę jakoś pomóc, Pani Publiczność? A druga córka ma twarz przed jej twarzą, taką podobną do tej zaginionej, że jedyną reakcją na ten widok mógł być tylko brak oddechu spowodowany oderwaniem się kolejnego kawałka serca.
Druga córka sięga dłonią do jej twarzy, powinno zająć to tylko chwilę i powinna poczuć dotyk na swoim policzku, ale to trwa i trwa. Trwa. Mogłaby odliczać godziny i minuty zanim wszystko się ze sobą zsynchronizuje, ale nie miało to żadnego sensu, bo czas i przestrzeń zachowywały się, jakby uciekły ze snu. Od trzech dni i dziewięciu godzin.
– … i dziewięciu godzin? Zaraz dziesięciu godzin?
Druga córka wpatrywała się z troską i z przerażeniem. Widać było, że szuka chociaż nikłych sygnałów obecności matki. Normalności, ścian, granic, zasad, rzeczy w stanach stałych. No i podłogi.
– Tak.
Wreszcie. Potwierdziła, chociaż nie słyszała całego pytania. Jednak nie było żadnego innego czasu tej minut niż zaraz dziesięciu godzin, trzech dni i zaraz dziesięciu godzin. Po prostu zagrała przytomność dla wszystkich ze swojej rodziny, dla swojej córki, która nie zniknęła. Obrót głowy, może zbyt wolny, może niedoskonały, ale wystarczający, żeby udowodnić, że żyje. Że jest obecna w tym koszmarze. I że nie jest tak źle, jeśli chodzi o samopoczucie. Nie jest tak źle. W takim razie kiedy jest źle? Kiedy można po prostu umrzeć, dlatego tylko, że jest tak źle? Kto by się tam załamał, tracąc wszystko? Zaraz, masz jeszcze jedną córkę, nie bądź niesprawiedliwa. Nie bądź okrutna. Nie bądź taka okrutna, gdy tracisz dziecko, nie przesadzaj.
Czemu miałoby nie być tak źle?
Gdzie jest moja córka? Dawno przestała liczyć ich kroki, to przez czas, który sprawia, że czasem suną, tak strasznie wolno, a potem nagle ich nie ma, znikają, pozostawiając po sobie tylko zagubione w czasie pytania, jakby powietrze trzymało te dźwięki ciągle w tym samym miejscu. Czy nie jest jej zimno? Trzeba sprawdzić rzekę. Czy nie jest głodna? Pytamy sąsiadów. Czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Też mam dzieci. Gdzie jest moja córka? Proszę się uspokoić. Proszę, oto mamy zwycięzcę! Pisk, krzyk, pisk pisk, pisk krzyk, krzyk pisk pisk pisk, krzyk, pisk krzyk, pisk krzyk pisk pisk pisk może się już połoszysz jesz jusz pószno gdziejestmojacórka juszpósznojesz gdziejestmojacórka połósz się – raz dwa, raz dwa trzy – f facie, ojczenasz któryś jest wniebie święć się, się imię twoje, święć. Aniele BOŻE stróżu mój ty zawsze miałeś tu kurwa stać, jakie to było głupie ufać duchowi, jakie to było głupie wierzyć w duchy. Modlić się, zamiast go od razu zabić i mieć przy sobie blisko dziś dwie córki.
Pięć dni wcześniej, pam pa ram, pam pam
Teraz mogę już tylko słuchać piosenek, których ona słuchała, używać rzeczy, których ona używała, których niedawno dotykała, patrzeć w te miejsca, na które patrzyła, przetaczać w głowie słowa, które wybierała i zgadywać, jakie mogły kryć się za nimi myśli.
Nie wiem, czy te piosenki są takie wyjątkowe, czy to, że jej nie ma, sprawia, że sięgają miejsc do których zwykle nic i nikt nie sięga. Wzruszają mnie i wydają się bliskie prawdy, jakiejś prawdy. Może słyszymy je w podobny sposób i w podobny sposób je odczuwamy, właśnie teraz, ja i ona. A może nie. A może tak, ale to bez różnicy, bo jesteśmy już zbyt daleko od siebie.
Trudno podjąć mi tę decyzję i zacząć nowe życie. Tak jakby nowe życie miało wymazać wszystkie wspomnienia, a może nawet inaczej: jakby miało ją zabić. Zabić ją w przeszłości, żebym teraz mogła być wolna. Nie wiem, jakby to wyglądało, gdyby miała umrzeć, zanim ją poznałam. Liczę, że po prostu miałabym więcej nadziei na nowy początek albo żyłabym już nowym życiem. Tak to mi się nie chce. Nie mogę sobie wyobrazić, że coś mnie jeszcze czeka. Więc póki co poddaję się czasowi, wspomnieniom, błędom, lukom w pamięci, emocjom, uczuciom i innym ciężarom. Nie, że sprawia mi to przyjemność, raczej jest to spore wyzwanie dla moich nerwów, ale też nie chcę na razie tego oddawać przeszłości.
Jedno zdarzenie po drugim, aż oddalę się o lata, przestanie mi zależeć, przestanę czuć i bez żalu i bez drżenia będę o tym opowiadać wścibskim dzieciakom, nieważne, z którego pokolenia, każdy to lubi. Kolejna historia o tym, że była osoba i nagle zniknęła i co inna osoba czuła w związku z tym.
Trzy dni wcześniej
Powietrze kompletnie nie nadawało się do oddychania. Było zbyt gęste i zbyt mokre, mocno rozgrzane przez słońce. Nawet hałas na nim zawisł. Lubiła patrzeć, gdy około dwudziestej zachodziło słońce i odbijało się od niego, tworząc zawsze inny kolor. Z oczu leciały jej łzy, nie ze smutku, czy bezsilności – to miała dawno za sobą albo nie miała tego nigdy – ale z powodu tego ciężkiego powietrza. Przyklejało się jej do oczu w południe, a na wieczór odrywało, zostawiając czerwone ślady na białych gałkach. Wyglądała jak blada dziewczyna z czerwonymi oczami. I być może nią była. Nikt nie wiedział, co działo się od wewnętrznej strony jej ciała. Czy myślała, czy już nic nie myślała, czy coś czuła, czy już nic nie czuła. Nie wiadomo, czy jest tu jeszcze dusza, czy to już tylko duch, czy jest tak duszno, bo nie ma Boga, czy jest to duchowość, bo Bóg ma swój plan. I już nigdy nie będzie potopu niszczącego ziemię.
Pokój był prawie pusty, bo zanim zastygła, wyrzuciła wszystkie rzeczy, tłumacząc, że tylko tak prawda może wyjść na jaw. Zostało tylko łóżko, którego nie była w stanie ani wyrzucić, ani rozwalić. I to właśnie na nim siedziała całymi godzinami, czasem przybierając dziwaczne pozycje, czasem fiksując się na jednej czynności lub jednym słowie, a bardzo rzadko będąc sobą.
Mogła przecież uciec przed nim wszędzie. Wziąć najważniejsze rzeczy i po prostu wyjechać gdzieś daleko stąd, a potem wysłać matce kartkę z krótkim zdaniem: żyję. Przecież jej matka zrozumiałaby to, tęskniłaby, ale ucieszyłaby się, że jej córka jest w końcu wolna.
Jednak ze wszystkich możliwych zawołań o pomoc oraz wszystkich możliwych ucieczek wybrała właśnie tę w siebie. Przecież mogła coś powiedzieć, dać znać, że jest naprawdę źle, wybuchnąć krzykiem lub wybuchnąć płaczem. Mogła powiedzieć, że trzeba ją ratować. Ale nie. Uparcie milczała. Już jako dziecko mówiła niewiele. Ok, to ok być nieśmiałym. Nie sprawiała kłopotów, nigdy nie była kłopotem, unikała kłopotów. Odsuwała się, wycofywała się, odchodziła, znikała, znikła. Ale zostało ciało – to jakby trupa sobie powiesić w salonie, patrzeć na niego co dzień, mówić – nic nie słyszy. Prawdopodobnie nie widzi i nie czuje. Od sześciu dni i dziesięciu godzin – dla tych, którzy zostali sobą i przejmują się takimi rzeczami jak sekundy, minuty, godziny i lata. Dla niej równie dobrze wszystko mogłoby się zaczynać od końca i kończyć na początku, od środka, od kilogramów, od zielonego światła. Jej dusza wypełniła cały pokój, lepiąc się do wszystkiego. Jest sztywna, ale jest nadzieja, że żyje. Dlatego wszyscy są tacy posępni.
Matka Blue Lou siedzi na krześle bokiem do telewizora, właśnie zaczyna się finał.
Adelajda Truścińska – ur. 1987 w Warszawie.
Maia Grotowska – graficzka. W dni powszednie łamie magazyn wnętrzarski. W czasie wolnym mizia pieski, czasem rysuje.