Robert Kowalski – pięć wierszy

Ilustrowała: Anna Grochowiak

Orcio

Tato, modlitwa niejedną ma

wersję, oryginał przepływa między

ustami pochłoniętymi przez

glebę. Krew w piach, krew zaraz.

 

Przy płycie nagrobnej matki

myślę o jej niewzruszoności,

gdy ręka (czasem przedłużona

paskiem) napotykała ciało

nienawykłe. Mnie to boli

bardziej od ciebie milczy

bardziej od braku słów.

 

Teraz ślady stóp spotykają się

tylko przy tej płycie z miejscem

na twoje imię. Czekam. Na twoje łzy

odmyślam Nie płacz, bo mnie to

nie wzrusza. Proszę, oddaję

skórę, którą z ciebie zdarłem. Mięso

zostaw, niech się zagoi.

 

Mickiewiczowa

Jej drobne dłonie są szare i szorstkie

od szorowania. Na ślubie straciła nazwisko

matki, dla niektórych także imię. Dzieci

patrzą. Dając im życie, traci znacznie więcej.

 

Ukradkiem czyta Słowackiego, w dramacie

sióstr odnajduje rym do siebie. Krzywi się na język

męża, drażni ją bardziej niż dziadek przeklinający

w jidysz. Puch, dzieweczka, Twardowska.

 

Alabastrowa Maryjka pochyla w zadumie

głowę, gdy znów w pościeli pożycie przeradza

się w życie. Po wszystkim plecy, pościel spowija

kolana. Pozostaje jedynie chrapanie zza ściany.

 

Największa z grzesznic

                        Katarzynie Zwolskiej-Płusie

Gęste loki koloru świętego

blondu skrywają ciemniejsze

kolory pod okiem. Podpis męża

nie powtórzy się więcej. Nazwisko

pozostaje jak blizna na skórze.

 

Delfina wynurza się z koszuli, odbija

w lustrze. Kawałek ciała, jasność

między udami. Pozwala pracować

dłoniom artystów, psalm wyrwany z

gardła ma w sobie nieuchwytność.

 

Cisza – tęsknota za płaczem i wyżynaniem

się zębów. Delfina wyczerpała kredyt na współczucie

u grabarza. Który to raz, piąty? Mała trumna

ciąży jak nazwisko męża na kolejnej

płycie nagrobnej.

 

Solange

                        Karolinie

Głos matki wyrywa z pokoju. Zbyt dużo

milczenia przy przełykaniu, jedzenie znów

bardziej słone. Zmarszczki pogłębiają

się. Brzdęk sztućców na talerzu.

 

Męskie dłonie przy pracy wilgotnieją

między udami. Bezczynność rodzi myśli,

matko. Nawet o przedmiotach, o wbijaniu

w skórę, o kropli cieknącej po skórze.

 

W szafie matki kolejne spodnie. Dla mnie

suknia na udach wystarczająco ogranicza

wolność, nawet gdy pogoń brzegiem

rzeki pozostawia krople na bieliźnie.

 

Zimne słowa przenikają, zatrzymują

w miejscu. Między pracą i ogrodem

nie zwalniasz, jedynie sen przynosi

odpoczynek. Oddech drży na wardze.

 

Xiężniczka

Księżniczkę izraelską uwierają fiszbiny, przykuwają

do krzesła, komody. Zza chusty tryftykowej pulsuje

rumieniec niczym machanie skrzydeł. Jedynie przepona

wzlatuje, przenika ciemnobrązowe drewno i chłodną stal.

 

Litera „X” jak skreślenie. Jak nieobecność

w alfabecie, w literaturze.

 

Tak, jedynie mezzosopran łączy mnie ze Starym

Izraelem. Klezmerka[1] połyka łezki, ściągając usta

i mieszając w garze z kaszą. Kolejne pieluchy

suszą się w salonie, gdy nie ma gości.

 

To nagłym, to wolnym ruchem,

kręcę gwiazdy moim duchem.

 

Gwiazd dwanaście czy siedem duchów? Włosy

opadają na ramiona, warkocz wiruje. U stóp karmazyn

mory i alabaster bawełny. Dwa staje się jednym

w obecności. Krew po cieśniach, krew w twarzy.

 

[1] klezmer (hebr. כלי – ‘narzędzie, instrument’; זמר – ‘śpiew’) – tradycyjny żydowski muzykant weselno-karczmiany lub grający na innych przyjęciach (jak bar micwa).

 

Robert Kowalski (ur. 1991) – nagrodzony i wyróżniony na kilku konkursach poetyckich. Publikował. W 2015 roku wziął udział w projekcie poetyckim „Czas zobaczyć, czas zatrzymać”. Mieszka i tworzy w Rachowicach. Niczego nie wydał.

Anna Grochowiak (ur. 1993) – studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę magisterską zamierza napisać o poezji. Miłośniczka wszystkich zwierząt. Interesuje się przede wszystkim kinem; rysowanie i (szczególnie) malowanie to zaniedbane hobby, do którego bardzo chce wrócić.