Dona Katucha*
Diaboliczne było spojrzenie dony Katuchy. Patrzyła na mężczyzn tak, jakby chciała powiedzieć: „No chodź tu, chodź, pierdol się ze mną”. Żaden nie oparł się jej urokowi i to ją wprawiało w zachwyt. Odkąd jednak przekroczyła sześćdziesiątkę, snuje się w smutku, który przeraża ją samą. Wcześniej, kiedy spacerowała po plaży, tłumy mężczyzn pożerały wzrokiem jej uda i tyłek – jej największe osiągnięcie; teraz żaden nie przystanie nawet, żeby podziwiać to piękno.
– Co ja właściwie robię? – spytała terapeutę.
– Nic, dona Katucha, starość niesie ze sobą wiele konsekwencji, to normalne, tak wygląda życie. Ta zmiana jest zaledwie pierwszą i najprostszą z nich.
Ale dona Katucha nie umie się dostosować. Każdego dnia uważa się za coraz to bardziej apetyczną; włosy wiecznie rozpuszczone, długie, opadające na ramiona – piękne, czarne kosmyki. Zaczęła je farbować, gdy zauważyła pierwsze siwe pasma, które śmiały się pojawić. Podobnie jak Sansāo jest zdania, że siła jej atrakcyjności, jedna z wielu, znajduje się na głowie. Kiedy widzi mężczyznę, który się jej podoba, zarzuca włosami – to kwestia sekund, a ten już płaszczy się u jej stóp.
Bikini, zamiast zniknąć z garderoby, stało się jeszcze bardziej skąpe. „Wstyd”, szepczą przyjaciółki z plaży, kiedy dostrzegają ją z daleka. Dona Katucha ma to gdzieś. „Muszę wykorzystać ostatnie dni Pompei” – mówi. Nie jest zadowolona jedynie z tyłka, który zapada się w zatrważającym tempie. Gdyby miała pieniądze, zrobiłaby sobie operację plastyczną i byłaby niczym atletka wykonująca – ot tak – potrójne salto.
Dona Katucha przegląda się w szerokim lustrze pokojowym i widzi oznaki cellulitu; pośladki są obwisłe, podobnie jak policzki. Ach, ta pupa, jej wizytówka! Kiedy wciska się w różowe bikini z niebieskimi kokardami po bokach, nigdy nie wraca do domu sama – to jak testowanie męskiej publiczności. Wybiera, kogo chce. Włosy, jak zawsze, flirtują z promieniami słońca, które oświetla jej ukochaną ziemię. Wewnętrzna harmonia. Wszystko w niej jest idealne.
Nigdy nie wyszła za mąż, bo i nie chciała, ale ostatnio, kiedy zaczęła doskwierać jej samotność, zapragnęła mieć u swego boku jakiegoś smakowitego mężczyznę. Ale jak to, teraz, typek z sześćdziesiątką na karku? On i ona po sześćdziesiątce? W połowie drogi? Wątpliwości szybko przechodzą. Dona Katucha nie jest z tych, co by lubili niewygodne pytania. „Tak naprawdę lubię skakać z kwiatka na kwiatek” – mówi głośno, z urokliwym uśmiechem na ustach, żeby zakończyć chwile tego prawie smutku.
Inna przypadłość wieku: przyjaciele i przyjaciółki zaczynają umierać. Od czasu do czasu usuwa imię któregoś z nich z telefonu. Paulinho, wypadek samochodowy. Rosita, rak piersi. Laurita, rak jajników, nie dociągnęła nawet dwóch lat. Caio, rak prostaty. Płakała przed terapeutą, gdy zeszła na zawał jej wielka miłość z młodości, pan Jório. Płakała jeszcze bardziej, kiedy umarł sam terapeuta. Ci, co zostali, nawet nie szukają z nią kontaktu, a kiedy natkną się na nią na plaży, uciekają, bo przebywanie z libertynką o rozpuszczonych włosach jest zbyt śmieszne.
Dona Katucha ubiera się jak nastolatka – w krótkie spódniczki, błyszczące rajstopy i szpilki. Wszystko po to, żeby w niedzielne popołudnia zatańczyć najlepsze forró de orla w Juazeiro. Dziewczęce bluzeczki, wstążeczki i kokardy, kupuje ubrania wyłącznie w sklepach dla nastolatek. „Mam to gdzieś” – mówi, gdy słyszy głosy krytyki. „Dociągnę do siedemdziesiątki na tych nogach i w tych miniówkach – i nikomu nic do tego”. Bierze prysznic bez stanika w przydomowym ogrodzie i każdy z budynku naprzeciwko może ją zobaczyć, chociaż zdarzyć się to może tylko o szóstej rano, czy to lato, czy zima. Mówi, że kąpiel gwarantuje długie życie, więc bierze ją rozochocona, zupełnie jak za czasów młodości.
Pamięta jeszcze, jak koledzy ze szkoły ją obmacywali – i to się jej podobało. „Urodziłam się, żeby być kurwą, ale los chciał inaczej” – opowiada każdemu, kto zechce słuchać. Jednego dnia została wezwana do dyrektora: „Katucha, proszę stawić się u dyrektora”. I sam dyrektor zerżnął ją w swoim samochodzie. To był jej pierwszy raz ze znacznie starszym mężczyzną.
Dona Katucha pożegnała się z dziewictwem w piętnastym roku życia, w czasach, kiedy dziewczęta oddawały się jedynie w małżeństwie. Zrobiła to z chłopcem, który nawet się jej nie podobał. Wszystko dlatego, że jego twarz wydała się znośna – to nie był typ, któremu opada, gdy usłyszy krzyk kobiety. Nie pamięta już jego imienia. To trwało tyle, co mgnienie oka, bez bólu i krwi. Żegnaj, moja cnoteczko. Zaśmiewali się jak szaleni. Rzadka rzecz, ale doszła już za pierwszym razem. Poza tym – która kobieta nie doszłaby przy takiej pale? Wcześniej nauczyła się tego i owego podczas nocnych przechadzek ulicami miasta. Matka się zamartwiała: „Katucha, opamiętaj się, nie zmajstruj mi przypadkiem wnuka!”. Zawsze była obeznana w temacie i jeszcze przed utratą dziewictwa chadzała innymi drogami, bolesnymi, ale i dobrymi na swój sposób. Zamążpójście nigdy nie było w jej planach. Miała wielu mężczyzn, tych, których pragnęła, i tych, których nie chciała. „Jakkolwiek byłby brzydki, zawsze ma w sobie coś interesującego” – mówi. Dona Katucha żałuje tylko jednej rzeczy: braku potomstwa. Jako mężatka doglądająca wnuków byłaby szczęśliwsza. Wnuków? Nie, lepiej jednak zapomnieć o dzieciach.
Ulubionym zajęciem dony Katuchy jest shopping. Kupuje wszystko, na co pozwala jej emerytura. Może to i niedużo, ale wystarcza, żeby zaspokoić jej ekstrawagancję. Jedna kawunia w Pão de Queijo, druga w Café do Ponto i tak pije kawę za kawą – stąd też tyle w niej energii. Przebiera nogami przez trzy godziny bez najmniejszego zmęczenia. A potem przychodzi pora na najlepsze – solidny kawał tarty holenderskiej. Przed powrotem do domu przegląda się w witrynach, doceniając swoje apetyczne kształty. Kupiła już za dużo, teraz czas na to, co potrzebne, przecież wie, że emerytura z roku na rok będzie coraz mniejsza. Ma obsesję na punkcie butów, uzbierała już przeszło sto par. Szybko jej jednak zbrzydły, więc oddała je służącym. Bardzo jej ich szkoda. Dobra duszka z tej dony Katuchy.
Pewnego dnia jej dobrotliwe serce przeszło samo siebie. Siedziała na plaży, chłonąc słoneczko, które brązowiło jej skórę na kolor pożądany przez mężczyzn. I przyszedł sobie taki jeden, odstawił rower i usiadł obok niej. „Nie jest ze mną jeszcze tak źle” – pomyślała. Kobieta czuje, że lada chwila zaczną rozmawiać, spogląda więc w bok, a tam… mężczyzna z ręką w kalesonach robi sobie dobrze. Dona Katucha nie ma serca, żeby przerwać mu robotę, i pozwala mu dokończyć. On, niezmiernie zawstydzony, dochodzi na piasku, dyskretnie. Ona patrzy w inną stronę. Kiedy ten kończy, mówi do niego, poważna: „Proszę tego więcej tutaj nie robić, słyszy pan, nigdy więcej! Jeśli dosiądzie się pan tu jeszcze, żeby to zrobić… Nie, nigdy więcej!”. Mężczyzna podniósł się, chwycił rower i odjechał.
Kilka dni później, kiedy myślała, że nikt już się do niej nie odezwie, nadepnął jej na piętę jakiś chłopaczek, brunet, sprzedawca ciastek. „Nie jestem jeszcze takim próchnem”. Ucieszyła ją ta myśl. Chłopaczek zrównał z nią krok i zaczął rozmowę. Zapytał, czy nie chciałaby ciastka. „Ciastka tuczą” – odpowiedziała. „Ale z panią jest wszystko w najlepszym porządku” – powiedział. Wybuchnęła śmiechem, a chłopaczek kontynuował – powiedział, że szedł za nią długo, że na niego podziałała. Poprosił, żeby spojrzała w dół. Zrobiła to i dostrzegła, w jakim nieładzie są jego spodnie.
– Nie masz dziewczyny?
– Lubię tylko starsze kobiety, nie wiem, dlaczego, ale z dziewczyną nie umiem.
Ach, mój Boże, jakże żałowała! Ale z takim chłopaczkiem nigdy by nie poszła, nie była na tyle szalona, żeby brać nieznajomego do domu. Zapytał bezpośrednio i odważnie, czy nie chciałaby się z nim przespać.
– Mógłbyś być moim synem, zostańmy przyjaciółmi.
– Nie chcę być tylko przyjacielem.
Dona Katucha wróciła do domu szczęśliwa. Wszystko opowie terapeucie, ale przypomina sobie nagle, że ten nie żyje. Opowiedziałaby mu o swoich podbojach, o panu z roweru i o chłopaczku od ciastka. Powiedziałaby, że jeszcze może się podobać, ale że serce nadal ma puste. Kto wie, może któregoś dnia zjawi się książę, o którym – w głębi, w głębi serca – śni od małego?
I pojawia się. Rolnik osiem lat starszy, brzuchaty, brzydki, smutny. Bałamuci go. I kiedy go bałamuci, zakochuje się. Mężczyzna przynosi jej codziennie produkty ze swojego hydroponicznego ogrodu i tym zdobywa serce dony Katuchy. Różowiutkie bakłażany, krzyczące rzodkiewki, świetliste marchewki, kolczochy, na widok których cieknie ślinka. Imię miłości: Lair, jej Lair. Ma nadzieję, że on wypełni dom warzywami i radością. „Kto wie?” – myśli. „Nie szkodzi spróbować”.
Dona Katucha, w przypływie pasji, postanawia oszołomić go swoim ciałem, ale mężczyzna nie daje rady przy pierwszym natarciu. Mówi mu, żeby się nie przejmował, że jeszcze zobaczy, że to jej wina, że dawno nie uprawiała seksu, jest sucha, menopauza, brak wyczucia, jeszcze się nie dotarli. Mówi jej, że to pierwszy raz, kiedy mu się to zdarza, że ma sześćdziesiąt osiem lat i że jeszcze żadnej nie przepuścił. Pije codziennie sok pomidorowy, to dlatego zawsze daje radę.
– Kto wie, może jutro się uda? – mówi dona Katucha ze zrozumieniem w głosie, które ją samą przeraża.
Jej Lair śpi u niej i noc jest naprawdę trudna, splątani przykrywają się i odkrywają. Ze spania nici, noc jak z horroru. Na domiar złego – facet puszcza bąki.
– Wydaje mi się, że odzwyczaiłem się od spania z drugą osobą – mówi on przed świtem, wiedząc, że ona nie śpi.
– Wydaje mi się, że nigdy się do tego nie przyzwyczaję, zawsze śpię sama – odpowiada ona.
I tak spędzają resztę nocy. Ona chce go dotknąć, ale boi się, że on nie odwzajemni dotyku, lepiej zostawić go w spokoju. Każdy raz jest zawsze pierwszym razem.
Wstają bardzo wcześnie, ona z pomarszczoną twarzą, on też. Zawstydzeni.
– Myślę, że się nie uda – mówi ona.
– Co się nie uda?
– My oboje. Jesteśmy starymi piernikami.
– No, chyba tak.
I tak kończy się to, co miało być ostateczną i definitywną namiętnością dony Katuchy. Wraca więc do swojej harówy: plaża, shopping, plaża, shopping, teraz jeszcze siłownia. Dostrzegła, jak bardzo się postarzała, kiedy zdjęła ubrania przed jej Lairem, i postanowiła o siebie zadbać. „Zdaje się, że to moje ciało go nie podnieciło, zresztą jego też na mnie nie zadziałało. Od jutra biorę się za siebie”.
Debiut na siłowni jest pełen furii. Już na bieżni mężczyźni patrzą na jej obcisłe, czarne szorty, na turkusowy top. „Zdaje się, że zjedliby mnie już tutaj, zrobiliby łóżko z tej bieżni”. Pogada z właścicielem siłowni, powie, że faceci nie odrywają od niej wzroku, zapyta, czy to tutaj normalne. Właściciel mówi, że tylko tak jej się zdaje, że nie spotkał się nigdy z molestowaniem, że wszyscy mają tutaj do siebie szacunek. Wchodzą razem do sali, w której jakiś chłopak podciąga się na drążku.
– Jacy mężczyźni? – pyta dyrektor.
– Ech, poszli sobie – odpowiada przestraszona.
Czyżby widziała dusze? „Dona Kátia, ostrożnie, pani jest czasem zbyt przesądna, zawsze pani była, cały świat, który ma na panią apetyt, to wszystko – to wyobraźnia” – powiedział jej pewnego razu terapeuta. Przeprasza dyrektora, podnosi ciężarki przed lustrem. Kiedy na siebie patrzy, ma ochotę płakać. Zdziadziała się, obwisłe policzki, ślimacze ramiona, dramat. A uda? Jakby zrobione z kleiku dla dzieci. Odkłada ciężarki i idzie płakać do łazienki.
Ociera oczy i wychodzi. Woła ją właściciel siłowni: „Dona Kátia Teresa, gdyby pani czegoś potrzebowała, wystarczy powiedzieć. Wszystko w porządku?”.
Tylko tej „pani” brakowało, żeby dopełnić fatalnego dnia. Dziękuje. Uznała go za kociaka, ale potraktował ją tak oficjalnie, że ma ochotę rozpłakać się po raz drugi. Pakuje torbę i wraca prosto do swojego środowiska naturalnego: na shopping. Siada w kawiarni i myśli o zamówieniu brandy, ale kobieta sącząca taki alkohol podczas zakupów to nie jest chyba coś normalnego. Prosi o piwo. To pierwszy raz, kiedy pije to gorzkie gówno, które niektórym przecież tak smakuje. Ale udaje jej się wypić je do końca, bo nie chce zmarnować wydanych pieniędzy. Po wypiciu nakłada kolejną warstwę szminki i idzie roztrzęsiona przez korytarze, unikając lustrzanych witryn.
*António Carlos Viana, „Dona Katucha” [w:] Jeito de matar lagartas [Sposób na zabicie jaszczurki], Rio de Janeiro, Companha das Letras 2015, ss. 46-53.
António Carlos Viana (1944–2016) – brazylijski pisarz, teoretyk literatury i nauczyciel akademicki. Za zbiór opowiadań Jeito de matar lagartas [Sposób na zabicie jaszczurki] (2015) otrzymał literackie nagrody APCA oraz Jabuti. W pozornie banalnych utworach autor – świadomy bliskiej śmierci – zawarł refleksje dotyczące starzenia się, seksualności oraz samotności.
Anna Kozłowska – studentka filologii polskiej i portugalskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Interesuje się przekładem, językoznawstwem kognitywnym i glottodydaktyką. Język jest dla niej najciekawszym budulcem rzeczywistości.
Dorota Detlaf – jest nomadką, która wierzy w zbawczą siłę permanentnego ruchu. Zakochała się w czarnogórskich, ochrowych górach, niebieskich, watykańskich rzeźbach i oślepiającym, stroboskopowym świetle techno. Jest płynną formą, rozmarza się na myśl o Drodze Mlecznej i mówi po niderlandzku. Oprócz wizualnej stymulacji, z intymnych stanów skupienia tworzy także krótkie, słowne formy. Publikowała już w „Blizie” i „Stonerze Polskim”. Jej zachwyty można współodczuwać na @d.dorotka, a od niedawna dzieli się też tym, co tworzy na @doryohdory.