Rafał Gawin – trzy wiersze

Ilustrowała: Maria Horowska

 

O chlebie, cieciorce i koloratce

Byłem księdzem przez 88 minut

i kutas mi urósł o 5, 10, 15 centymetrów.

Byłem bliżej boga, który dopiero się narodził,

więc nie mógł uciec. Tyle nam zostało z zaangażowania

w metafizykę. Schody do nieba, autostrada do piekła, przeboje w starym

żołądku. To tam się wszystko zaczyna, gdy nic nie kończy w głowie, zmniejszającej się

w tempie twojego płaczu: bijesz się z myślami w równym tempie, prze-

mocowy typie. Nie jesteś w moim, typie, wierszu, więc

znikaj razem ze swoją męskością, bo ci wsadzę

w dupę gender, mój podręczny gaz, gaz

na ulicach, komercyjny głos

 

w mojej pochwie. Zamiast miecza posłuchaj tego skecza:

nierówności aspołeczne się skończyły. Każdemu według

popędów, bez zbędnej depilacji. Po mieczu jak po tęczy:

męczy się słuch, gust i sierść zostaje na języku, co miał

bronić, a poległ na demo, gdy pełna wersja nie istniała,

ała. Forma w tym cieście zostawiła zwierzęce ślady, wy-

raźne niczym kły. Kogo wyje, by się wreszcie spełniło

ocieplenie klimatu, by się podniósł poziom mórz, gdzie

toniemy, wypominając sobie płeć i śmierć, którą w sobie

nosimy, żeby przy nagłym zjeździe generalnym wielkich

sił pokoju i niczym nieskrępowanej roślinności mieć się

 

czym posmarować.

 


Pora uwierać

Milczenie jest złotem,

które ukradł mój kolega po fachu,

przed śmiercią podmiotu. Taki po-

 

pęd, po-

 

pis, aż dążę do skrótu poza marginesem,

tym wyłączonym bezpiecznikiem

po przejściach. Dlaczego tak łatwo

uderzać po fakcie, po micie, my-

cie w nieistnieniu, wysokiej karze

za niski nierząd dusz. Ból się ustatecznia,

 

gdy sztywnieją dowody zbrodni, gdy wystają z ciała

jego proste zaprzeczenia. I boli mnie ten wers,

uwiera między palcami jego ciężka biżuteria.

 

Oświadczam się sobie: noszę się tak,

jak mnie poniosło i nie zatrzymało,

choć wziąłem się w garść i dzierżyłem

 

niczym ostatni zbiornik paliwa

przed przechwyceniem pędu

w stanie nieważkości, zjednoczonym,

więc zjednanym z obywatelskim wypowiedzeniem

 

lęku. Po-

 

słuszny wybór, przedwczesne wyparcie. Odcisk,

po którym mnie depczesz, jest srebrny,

ale skromny. Sromotny niczym grzyb

na stopie po deszczu – szczu, szczu –

 

szczucia.

 

 

Destynacja, czyli desygnat i destylat w destabilizującym demo ludów pierwotnych

 „Malinowski? Nad budowa?”.
Autor znany, ale zabarykadowany w domu

 

Nazywam się Rafał i też mam osiem lat, gdy mnie pytasz o rzeczy,

w które się bawię. Mamy wspólny punkt wyjścia

co najmniej na spacer. Mieć nas determinuje, mieć to ważny

pierwiastek, złożony z namiastek tego, co nam

umyka, gdy tak tkwimy w cielesnej zmowie

przeciwko zjadaniu rozumów. To jednostka masy

ciepła, jakie nas przegrzewa, gdy unikamy

powtórzeń. Jak wszystko pięknie z siebie wynika,

choć nie było działania, równania do wspólnego poziomu

w miejscu poza wszelkim podejrzeniem. Ty naprawdę

piszesz? A nie widzisz tego, co ci się wyświetla, zanim

mnie złapiesz na realnym milczeniu, zanim go dotkniesz

 

i nie poczujesz różnicy? A może to kwestia potrzeb:

 

mieć, żeby żyć vs. przeżyć, taka dwoistość wielowymiarowej

struktury kryształu, w którym się przeglądasz, zamiast

wciągnąć go na raz? Mam na to

sposób, wyciskający do łez: lepiej z niż bez, płacz, skoro

jesteś już po, gdy liczyłaś na zło. A dostałaś tyle,

żeby zamknąć się w sobie i wiedzieć, że po drugiej stronie

ciebie siedzi zawsze ktoś inny, wiecznie winny, o

skłonnościach flirtujących z nałogami, panie, zrób to,

co sam chciałeś, z nami. Osiem lat

w Tybecie, ponieważ miało być na temat.

 

Rafał Gawin (ur. 1984) – poeta, konferansjer, korektor, recenzent i reanimator kultury. Opublikował 3,5 książki z wierszami, szykuje poemat. Tłumaczony na języki. Prowadzi „Wiersz wolny” w „Liberte!”, lata redagował „Arterie”. Pracuje w Domu Literatury w Łodzi, gdzie odpowiada za wydawanie książek.

Maria Horowska (ur. 1997) – studentka designu, zakochana w swoim mieście poznanianka. Wielbicielka zakamarków, winkli i fyrtli, szczególnie tych, w których pachnie świeżym pieczywem i niezwykłą kawą. Z pozoru spokojna i poukładana, jednakże w środku islandzki wulkan – uczuć, emocji, opinii i spostrzeżeń. W głowie zawsze zwój niekończących się pomysłów.