Patryk Kulpa – trzy opowiadania

Ilustrowała: Olga Wiktoria Wybodowska

Patryk Kulpa – trzy opowiadania

Mój wuj

Mój wuj był najlepszym na świecie pakowaczem. Nie miał sobie równych w tym fachu. Zapakowane przez niego walizki mówiły same za siebie. Co prawda nie pakował w nie ubrań ani kosmetyków. Nie zapełniał ich także żadnymi przedmiotami potrzebnymi w podróży ani rzeczami do przeprowadzki. To, co przyniosło mu sukces i sławę, to pakowanie w walizki ludzi.

Wyobraźmy sobie, kogoś, kto chciał nielegalnie wjechać do obcego kraju, a nie wchodziło w grę przekraczanie zielonej granicy i żaden inny niezgodny z prawem sposób dotarcia do kraju, być może z braku doświadczenia, być może z powodu nieodpowiedniego przygotowania fizycznego lub deficytu środków. Taka osoba zgłaszała się do wuja przez kogoś zaufanego (przyjmowani byli tylko klienci z polecenia). Od tego momentu znajdowali się pod jego opieką.

Mój krewny był bardzo towarzyski, najpierw zapraszał taką osobę i przygotowywał wykwintną kolację. Karmił ją starannie przyrządzonymi potrawami, poił najlepszymi winami. Nie omieszkał przy tym wyjawiać sekretów swoich potraw i dodawał wtedy, że klucz do kaczki to starannie dobrane wino albo tymianek! Ponad wszystko tymianek, który jako zioło uwielbia czas, a suszenie nie odejmuje mu smaku, lecz dodaje nuty, której właśnie szukamy w naszym rillettes. Starał się, żeby goście od początku do końca mieli zajętą uwagę. Ani jedna chwila nie mogła zostać zmarnowana.

Wuj miał swój ulubiony temat. Opowiadał, jak wierzenia starożytnych Egipcjan ukształtowały nasze wyobrażenia o mumiach. Mówił, że wszystko zaczęło się od konfliktu chaosu z ładem, kiedy zazdrosny Set, oszukawszy swojego brata Ozyrysa, poćwiartował jego ciało.
Z wypiekami na twarzy mówił, że Izyda, żona Ozyrysa, wraz z Neftydą zebrały rozczłonkowane ciało, a następnie razem wzniosły modły do Nut, jego matki. I poćwiartowany wstał z martwych. Mówił o tym, że Ozyrys był sprawiedliwym i mądrym władcą, który dbał o swój lud. Nauczył go uprawiać zboże, nadał prawa i pokazał, jak oddawać cześć bogom. Zazdrosny Set stworzył pięknie zdobioną skrzynię na wymiar Ozyrysa i w trakcie uczty postawił ją przed wszystkimi gośćmi, mówiąc, że ten, kto do niej wejdzie i zmieści się wygodnie, dostanie ją w darze. Pozorny żart był początkiem przebiegłego planu. Do skrzyni podchodzili i próbowali swoich sił liczni goście, lecz na nikogo skrzynia nie pasowała. Gdy nadeszła wreszcie kolej Ozyrysa, okazało się, że mieści się w niej idealnie. Natychmiast podbiegł Set, zatrzasnął skrzynię i wraz ze spiskowcami wrzucił ją do rzeki. Wuj dalej ciągnął, że choć brzmi to jak początek tragicznej historii, podróż, w którą wyruszył Ozyrys w skrzyni zakończyła się dla niego pozytywnie. Zmartwychwstał, Izyda zrodziła mu syna, który pokonał Seta. Zaś sam Ozyrys stał się panem zaświatów. Wuj podkreślał, że bez niewdzięcznej roli Seta jego brat nigdy nie wypełniłby swojego losu. Sam widział siebie w podobnej roli. Chciał dać każdemu ze swoich klientów nowe życie, otworzyć ich w pełni na ich prawdziwy potencjał.

Nie przestając opowiadać, wuj płynnie zabierał ludzi do salonu, gdzie przy kawie i ciastku bardzo delikatnie wypytywał o powód podróży, ich plan po przekroczeniu granicy, zajęcia. Dociekał i okazywał swoje zainteresowanie rozmówcą. Choć często przerywał, unosząc się w zachwycie ze swoimi nieco przesadzonymi doprawdy? czy niesamowite!, nikt nie miał wątpliwości, że jego emocje są prawdziwe.

Po kawie był czas na lampkę koniaku. Klienci wuja przeważnie nawet nie zauważali, gdy zbliżał się do nich, kładł im dłoń na karku i zaczynał delikatnie masować. Nacierał ich pachnącym olejkiem i pozwalał się zrelaksować. Po chwili prosił, żeby przebrali się w wygodną piżamę. Rozluźnione masażem ciało przenosił na dywan, gdzie leżała specjalnie przygotowana walizka. Napojone i najedzone ciało poddawało się dłoniom wuja, który był w stanie nawet najbardziej spiętych osobników rozluźnić i nadać im taką formę, która najlepiej pasowała do wybranej wcześniej walizki. Tak zapakowanych przenosił z pomocnikiem do samochodu i przewoził przez granicę. Po drugiej stronie czekał specjalista od wypakunku, który rozwijał ściśnięte ciała. Klienci zawsze wstawali w pełni rozluźnieni, często mówiąc, że czują się jak po najlepszym śnie w swoim życiu.

Gabinet wuja zdobiły kartki z różnych stron świata z napisami Dziękuję! i Gdyby nie Pańska pomocna dłoń…nigdy bym tu nie trafił. Brak słów, które oddałyby moją wdzięczność. Odmienił pan moje życie. Być może wuj wyobrażał sobie, że we wcześniejszym wcieleniu był łysym kapłanem i przygotowywał zmarłych do najważniejszej ze wszystkich podróży, tej przed oblicze Ozyrysa. Przy każdym obrządku wspominał młodym kapłanom o misterium pana zaświatów, o lamencie Izydy i objawieniu Nut.

Dziś jednak nie miał innej opcji niż pakować żywych ludzi do walizek. To nie starożytny Egipt tylko Polska, nie Nil tylko Wisła, żadna świątynia w Memphis tylko kamienica na rogu Smoleńsk i Retoryka.

Manekin do traumy

Manekin do traumy (junior, z zestawem kończyn) kosztuje na Allegro co prawda zawrotne jedenaście tysięcy złotych, ale prostsze modele Adamów są dostępne już od pięciuset złotych i to z zestawem dwóch maseczek. Little Anne to już okolica sześciuset PLN (Little Anne family pack z mężem i dzieckiem daje łączną kwotę dwóch tysięcy pięciuset złotych). Przystojny i milczący szatyn Sam Ambu (zapewne singiel) jest wyceniony na osiemset złotych. Azjatyckie alternatywy na AliExpress to podobny pułap cenowy, choć liczony w dolarach. Dodatkowym kosztem jest jednak wysyłka. Manekiny ze wschodu są dodatkowo bardziej pruderyjne i prawie zawsze w pełni ubrane.

Nawet jeśli manekin do traum to dzieło przypadku, a jego ojcowie, Tłumaczenie Mechaniczne i SEO, rozkładają bezradnie ręce, to właśnie to pokraczne wyrażenie przyciągnęło Martę. Tak poznała z pomocą internetu Norwega Laerdala. Rana postrzałowa, rana otwarta, świecące pustką krocze, przypalona dłoń, guz na piszczeli i delikatna śpiąca buzia. Wyraz twarzy Laerdala był kojący, w kontraście do wszystkiego innego, co prezentowało jego ciało. Gdy obserwator liczył kolejne traumy na jego powierzchni i czuł narastający niepokój, on tylko smacznie spał. Kto wie, czy to nie jego zdolność do pochłaniania trosk wpłynęła tak na jego wartość (cztery tysiące trzysta pięćdziesiąt złotych lub dwieście siedemnaście złotych i pięćdziesiąt groszy w dwudziestu ratach zero procent). Z pewnością wywarła wrażenie na Marcie, która zamówiła manekina do traum z dostawą do domu, choć był to wydatek nie na jej kieszeń, będący wielokrotnością jej miesięcznego wynagrodzenia. Pieniądze odkładane być może na poczet wkładu własnego do mieszkania szybko zniknęły z konta.

Po trzech dniach do drzwi zapukał kurier i przyniósł paczkę. Miło mi cię poznać, Laerdal. Cieszę się, że wpadłeś.

Ustawiła manekina w rogu kanapy. Bezwładnie zwisające kończyny przypominały pnącza egzotycznej rośliny, szukające gdzieś zaczepienia. Położyła się obok niego, podkuliła nogi, a głowę oparła na zimnym kawałku plastiku imitującym udo.

W pierwszych chwilach czuła ulgę dzięki obecności (lub iluzji obecności) Laedrala. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Moje ciało jest przedmiotem debaty. Gdy matka sugeruje, że powinnam myśleć o dzieciach, zaciska mi się żołądek. Wymaga się ode mnie, jest tak przyjęte, bo wypada, bo potem będę żałować, bo przecież po to nie urodziłam się, ale zostałam stworzona. Powołana do życia, przez coś, w co przestałam już nawet wierzyć. Mam ryzykować, ale nawet załóżmy spokojną ciążę ze zdrowym dzieckiem, żeby potem rozjebać sobie ciało, być może rozjebać cipę, dupę, ryzykować nadwagę, spadek libido, zaburzoną gospodarkę hormonalną. Nawet załóżmy, że będę na to gotowa, że nie dostanę depresji poporodowej, że nie będę miała braków białka i nie wypadną mi zęby, uda mi się wrócić potem do pracy, że partner będzie mnie wspierać, a nie zdradzać, bo przecież mamy zakładać tę świętą komórkę społeczną – rodzinę, ale jak to nie ruchać przez kilka miesięcy, jak tu wytrzymać? Po co mam kogoś ściągać na świat, na ten zjebany świat, ryzykować, że to będzie córka i bać się, że będzie miała ten sam dylemat, ten sam strach, tych samych ludzi nad sobą, którzy będą kręcić głową i mówić jej, jak żyć i dysponować swoim ciałem. Albo bać się, że będzie musiała znosić wszystkie ryzyka kryzysu klimatycznego. Czy będzie miała dość wody pitnej, czy będzie wiązała śnieg ze świętami? Czy przez smog będzie niechętnie otwierać okna? Albo jeśli będzie nieheteronormatywna i będzie bać się mówić o tym wprost? Czy ja będę w stanie ją wesprzeć? Dodać otuchy? Jak wytłumaczyć, że ktoś może jej wprost nienawidzić? Jak wyjaśnić, że niektórzy nie traktują jej jak człowieka? Albo bać się, że to będzie syn i że pomimo moich wysiłków zacznie się radykalizować, jak coraz więcej młodych mężczyzn? Że nawet jeśli będę dla niego najlepsza jak mogę, będzie traktować kobiety jak przedmioty, bo kultura na każdym kroku daje mu takie przykłady? Bo pokazuje, że to on jest wstanie robić, co chce, a nie jego koleżanka. A nawet jeśli to wszystko zrozumie i nie będzie bać się uczuć i płaczu to mam żyć w strachu, że komuś nie spodobało się, że nazwał się feministą, więc zdecydował się go pobić, wyzywając przy tym od ciot?

Marta mówiła długo, manekin w tym czasie milczał. Jego rola była jedynie terapeutyczna. Początkowo zimna powierzchnia plastikowej skóry powoli ociepliła się pod wpływem dotyku Marty i teraz oddawała jej ciepło. Kolejna iluzja istnienia, choć wystarczająca, by pomóc. Zamknięta we własnym mieszkaniu, daleko od rodzinnego miasta, potrzebowała takiego oczyszczającego przeżycia. Ulice śpiewały w tym czasie o siostrzanej pomocy, która również dodawała jej otuchy. Było jasne, że Norweg to tylko doraźna pomoc, a jego obecność to tylko fantomowa bliskość.

W ciągu następnych dni po spełnieniu swojej roli manekin ponownie trafił na aukcję internetową. Kategoria: używane. Stan bardzo dobry. Oferta nie była promowana.

Lot skazańców

Boję się latać. W zasadzie to nie boję się samego procesu wznoszenia się, lotu i lądowania. To, co mnie przeraża, to możliwość, że latanie nie istnieje, że cała moja podróż może być halucynacją, wymysłem. Może dodają coś do wody na lotnisku, a pasażerowie potem leżą w samolotach, które nigdy nie odlatują a wszystko to tylko sen. Mogą przecież wywoływać takie wrażenie. Być może za pomocą impulsów, rozprowadzanych dzięki jakimś tajemniczym maszynom od momentu wejścia do terminalu, sprawiają, że mózg tylko myśli, że czeka na boarding, kontrolę bagażu, a później tylko wyobraża sobie, że trwa lot. Być może wprowadzają nas w trans dopiero na pokładzie samolotu, na przykład za pomocą jakiegoś gazu. Wszystko działa na ich korzyść. W nocy okna są przecież zasłonięte. Loty w ciągu dnia mogą mieć zainstalowane ekrany LCD, które odtwarzają  zmieniający się krajobraz i tylko podtrzymują iluzję, na wypadek gdyby ktoś opierał się działaniu gazu lub wybudził się w trakcie rzekomej podróży.

Boję się, że podróżowanie nie istnieje. Gdy jeszcze korzystałem z Tindera, czytałem opisy, w których ludzie twierdzili, że kochają podróżować. O czym miałbym z nimi rozmawiać? Że Kraków, Praga, Bratysława, Lwów wyglądają dla mnie tak samo? Że czuję się, jakbym siedział cały czas w jednym i tym samym mieście z dzielnicami, które przypominają puzzle, czasem ułożone w innej kolejności, czasem ułożone pod jakimś nieznanym mi wcześniej kątem, ale w gruncie rzeczy to te same miasta? Sztokholm, Kopenhaga, Oslo, Berlin. Londyn, Edynburg, Dublin. Paryż, Rzym, Madryt, Barcelona. Brno, Chorzów, Mikułowice, Chełm, Żytomierz. Bangkok, Szanghaj, Taipei, Ho Chi Minh. Chicago, Boston, Nowy Jork, Filadelfia, Seattle. Miasta na całym świecie, w razie takiej potrzeby, grają w filmach zupełnie inne miasta, oszukując miliony widzów. Czemu tego samego nie miałyby robić linie lotnicze? Skąd pewność, że wylądowaliśmy tam, gdzie tego chcieliśmy, a nie na specjalnie stworzonym planie lub w zwyczajnie tańszym mieście? Chyba wiedział o tym Włodzimierz Wysocki, gdy śpiewał, że nie może się dostać do Odessy. Najwidoczniej coś się popsuło w symulacji, coś, co pozwoliło mu przejrzeć na oczy. A gdy już wiedział o tym światowym spisku, próbował nas ostrzec i nadał ukryty sens swojemu utworowi.

Boje się, że stoję w miejscu. Nawet gdy chciałem uciec i odpocząć na urlopie, byłem pod ciągłą presją. Gdybym w pełni świadomie pogodził się z tym, że wolne spędzam pod narkozą w samolocie, który nigdy nie opuszcza płyty lotniska, może nie stresowałbym się aż tak. Mimowolnie poddając się iluzji, już wiem, że nie zdążę wszystkiego zobaczyć, więc wycięte z planu muzea i zabytki, a raczej ich symulacje, aż tak nie bolą.

Gdy pytam, czy naprawdę lecimy, obsługa myśli, że żartuję, lub że to moja pierwsza podróż samolotem. Są niesamowicie uprzejmi, zawsze z przylepionym uśmiechem i w eleganckich mundurach. To wszystko, co ma wzbudzać zaufanie i pokazać profesjonalizm, sprawia, że czuję się tylko bardziej osaczony. Wyuczona grzeczność staje się swoją karykaturą z widoczną nutą ironii, zamiast przybliżać buduje dystans. Strój pokazuje jasno różnicę w naszych rolach. To ja tu jestem cywilem, ja powinienem się słuchać i wykonywać polecenia, a przede wszystkim niczego nie kwestionować.

Być może jestem ignorantem, który nie potrafi zachwycać się architekturą, ślepym na charakter innych miast i obcych krajów. Nieczułym na lokalny koloryt (utarty frazes), który staje się fałszem nawet dla samych lokalsów (obrzydliwe słowo, używane tylko przez najbardziej zatwardziałych podróżników), zmuszonych do odtwarzania zapomnianych tradycji, by dostać pieniądze od zagranicznego turysty.

Być może mój prawdziwy strach jest powodowany stagnacją w moim życiu. Boję się, że nie staję się coraz młodszy, że tracę coś, czego już nigdy nie odzyskam.

Być może odrzucam taką formę podróży, która jest nastawiona na komercyjne doświadczenie wizji obcego miejsca zaszczepione w mojej głowie przez media, biura podróży czy filmy, a nie ma nic wspólnego z prawdziwą podróżą.

Być może naprawdę boję się latać.

Patryk Kulpa (ur. 1993) – filolog, korposzczur. Lubi rosyjski post punk i Roberta Bolaño. Pisze opowiadania i wiersze, publikował w Rzyradorze, Stronie Czynnej i Stonerze Polskim.