Marcin Lenartowicz – pięć wierszy

Ilustrowała: Olga Wiktoria Wybodowska

Marcin Lenartowicz – pięć wierszy

 

Autyzmat

Ciekawe czy wieczorem wciąż będę pamiętać,

że jeszcze rano potrafiliśmy

na pamięć wyliczyć skład założycielski

wszystkich ulubionych kapel.

Albo czy w ogóle, słuchając muzyki

będę zdawał sobie sprawę, że lubię ją lub nie.

Czy nie zmieni się to jakieś pięćset razy

i w końcu nie odejdziesz przez to, nie mogąc znieść,

że rozmawialiśmy o naszym dziecku.

Przynajmniej na początku.

A ja w trakcie, zmieniając tor rzeki, trajektorię torów,

zdążyłem zamarznąć osiem razy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

I teraz mogę tylko patrzeć ci w oczy,

pytając o imię.

 

Z cyklu: Rtoakdo.

Październik. 2030.

 

Cichszek

Właściwie całkowicie zrezygnowałem już

z muzyki. Z drgawek to teraz tylko trzęsienia ziemi

albo okazjonalne oklaski, przy okazji kolejnych premier.

A przecież potrafiłem godzinami siedzieć w słuchawkach

I nie znaczyć nic. Dla nikogo.

Poturlać się pod dywan i tylko lekkim pagórkiem

przypominać, że kiedyś. Coś.

Czego chcesz więcej? Powiedz tylko.

Albo nie – pomyśl – a ja przysięgam się poddać,

niekostnieć i nie drapać. Wystarczy zdmuchnąć.

 

Neotyk

Drzewieć światłoczułością.

Wysokotkliwy ptakograd

na barkach rososkorup.

Przeprominić fale na pół blaskuszmerom

a potem zakopalić się wśród wpierwtkania.

Tykać na ciebie z wysokości centydechu

i tylko nieskrobnić drewnomżawką na twoje

odłamkania.

Dopóki.

 

Październik, 2049.

 

Oby.

Aż w końcu najistotniejszym pytaniem

jest to: czyta?

Czy wie, że to akurat ten moment, wtedy

pomiędzy roześmianym piaskiem

a trawą uwierającą w palce, dłoń.

Świat postanowił się zacząć i trwać.

A potem skończyć.

W spienionej pętli, wśród fal dźwięków i światła

zamknął nas na zawsze i teraz sam już nie wiesz.

Czyta?

Czy

ta?

Z cyklu : Karma.

Sierpień, 2020.

 

Wciąż Wrzesień.

Szkoda kartki.

Ile zajmie ten wiersz, linijkę? Dwie?

A potem biel, jakby śnieg posypał

wszystko co niewymowne.

Zaczyna się od gęsiej skórki.

Kto właściwie jako pierwszy postanowił

oderwać pióra, a potem jeszcze głaskać truchło,

badając konsystencję tego, co z niego zostało?

To niemal tak pojebane jak czekać,

wciąż wpatrując się w pustkę i mieć nadzieję,

która zaczyna się od gęsiej skórki.

Wiem to.

Potem jest biel, jakby tych piórek było aż nadto

i siedzisz wśród nich, a one zaczynają śmierdzieć,

więc wzdrygasz się, sięgasz po jedno.

Szkoda kartki.

 

Marcin Lenartowicz – urodzony w roku Kota. Astygmatyk. Najbardziej na świecie lubi być wujkiem dla swoich trzech ukochanych dziewczynek i jednej niemal dorosłej kobiety. Poza tym – z natury mruk. Burak. Z natłoku myśli, których nie jest w stanie sam ogarnąć, stworzył sobie wewnątrz dodatkową osobę, Jagodę Mornacka. Nie pomyślał tylko o tym, że Ona również będzie pisać wiersze.