Jolanta Nawrot – pięć wierszy

Ilustrowała: Dominika Bałdyga

Jolanta Nawrot – pięć wierszy

O tym, co za mną i przede mną

Jesteś sama sobie winna, Słoneczko, ubrałaś się

na żółto i teraz dziwisz się, że gryzą cię przecinki,

walczą o oddech w zdaniu, które ciągniesz

w nieskończoność jasności. Zobacz, ona jest sama

sobie winna, że ma jeszcze nierozcięte kartki,

trzyma nóż w brzuchu. Czy podejdziesz do niej

i zapytasz o godzinę, jej ostatnią godzinę,

którą spędziła na szczęściu? Bywają dziewczyny

takie, takie płaskie, które chcą mieć dużo

z przodu i dużo z tyłu. Zakładają więc piersi

i pośladki. Zakładają także szpilki i wbijają je

w głowę ziemi, wystukując rytm. To cię uderza?

Czy ty w ogóle wiesz, ile trzeba się nachodzić

za wygodnymi butami? Swobodnie stawiam

ptaszki – jeden za drugim, jeden za drugim.

Oddaję kartkę i one gdzieś odlatują, nikną.

To są kroki na niebie. Na szczęście skrzydeł

nie trzeba wciskać w buty, a potem leczyć

odcisków i obtarć. Otwierają się miękkie przestworza.

 

O nauce patrzenia

„Trupia okładka powleczona światłem”

–  tak chciałeś mnie, chciałeś mnie szybko

 

zgasić, kiedy zwróciłam twoją uwagę

na tę dziewczynę o imieniu mojej matki.

 

Nikt na nią nie patrzył? Na naszych oczach

rozrastał się w niej nagi sad, nagi sad,

 

usta miała coraz pełniejsze, coraz pełniejsze

owoców. Gdy przygryzła dolną wargę,

 

poczuliśmy taki ból, jakby to było gwałtowne

otwarcie na przypadkowej stronie, na stronie.

 

„Jakbyśmy się rodzili, nie mając wejściówki”

– powiedziałam ci wtedy na ucho, powiedziałam ci.

 

Po prostu ujęła nas w swój cudzysłów, w cudzysłów,

nie mówiąc nic, trzymając się uchwytu

 

w tramwaju. Chcieliśmy zjeść jej usta, poczuć,

jak zbliżają się nasze i jej niewypowiedziane słowa.

 

To była dziewczyna o imieniu mojej matki.

Nie musiała się przedstawiać, poznałam, poznałam

 

– Maria Magdalena wiele razy zamordowana

wzrokiem. Początek czerwca, byliśmy ubrani

 

lekko, ale i tak pociliśmy się, pociliśmy się

pod tyloma warstwami skóry, pod tyloma.

 

Ale prawda jest taka, że ciebie nie było. Tylko ja,

ona, za szybą fruwające reklamówki. Reklamówki,

 

które ponoć rozkładają się bardzo wolno,

nawet kilkaset lat. Patrzyłam sama. Sama mama.

 

O tobie

Jest sobota, Miasto powoli budzi się do życia.

Najpierw otwiera jedno oko na świat, potem drugie.

Myje swoje chwiejne rusztowanie, nitkuje zęby

pomiędzy którymi w nocy nagromadziło się sporo snów.

 

Ja zdejmuję z siebie odciski twoich palców

z całego tygodnia i piorę je w letniej wodzie.

Następnie suszę na balkonie, co widzi

sąsiadujące z nami Miasto, które właśnie pali

 

porannego papierosa i ma swoje spostrzeżenia.

„Sąsiadka bez dotyku jest jak czysty ekran.

Nic nie zakłóca obrazu żył, martwych tkanek

i wewnętrznych organów ścigania.

 

Niezły to serial kryminalny” – mówi Miasto.

Mówi Miasto! W odpowiedzi mrugam do niego

światłem wydobytym spod łóżka, na którym ty

jeszcze śpisz, wdychając spaliny tego Miasta.

 

Jesteś moim lasem, drzemie w tobie mój tlen.

 

O widzeniu podwójnym

Kocham cię tak bardzo, że chciałabym znaleźć

na ciebie metaforę, której jeszcze nie ma,

której nikt do tej pory nie wykombinował.

Na razie mam na ciebie tylko paragrafy, więc

 

dzielę, biorę i jem twoje przenośne ciało.

Kochamy się, więc może się pobierzemy

z tego internetu i niezwłocznie zainstalujemy

na swoich serwerach? Ale ostrzegam

 

– w środku mam wirusa miłości

 

i zainfekuję ci wszystko, gdy mnie weźmiesz

otworzysz. Na razie patrzę przez małą szparkę

i widzę jedynie ziemię lepiącą się do stóp.

Niebo zobaczę wtedy, gdy wyrwiesz mi zasuwkę.

 

O rozkładaniu rąk

Wtedy kiedy nic nie możesz na to poradzić,

kiedy jesteś smutny, bezradny, niepocieszony,

patrzysz na swoje ręce i zaczynasz je rozkładać

bez zwłoki. Obserwujesz, jak zachodzą w nich zmiany

 

skórne, jak zatrzymują się rzeki, których bieg

tak długo cię nurtował. Mapa jest coraz mniej wyraźna,

a na nadgarstkach i w zgięciach łokci nie utrzymują się już

perfumy grające z nut twojego serca, głowy i głębi.

 

Wtedy przypomnij sobie o Ojcu. Tak, o naszym

Ojcu. Rozkład rąk stanie się sensowny i od stacji do stacji

doprowadzi cię do celu. Dziecko zaś patrzy na to inaczej,

widzi zabawę w samolot. „On zaraz odleci

 

i nie będzie z nim na ziemi kontaktu” – mówi dziecko.

I też ma rację, więc może zamiast rozkładać ręce

rozwiniesz ich sprawność? Wtedy będziesz chwytać

w locie chwile, które są rozćwierkanymi wróblami

 

zakładającymi gniazda pod dachówką domu.

 

Jolanta Nawrot (ur. 1992 r. we Wrześni) – doktorantka w Instytucie Filologii Polskiej UAM, absolwentka poznańskiej polonistyki. Pisze wiersze, recenzje i inne teksty, wydała tomik Płonące główki, stygnące stópki (WBPiCAK, Poznań 2015). Publikowa­ła w czasopismach kultu­ral­no-literackich i anto­lo­giach. Nagradzana i wyróżniana w ogólnopolskich konkursach poetyckich. Laureatka Stypendium Artystycznego Miasta Poznania (2018). Mieszka w Gółkowie i w Poznaniu.

Ilustrację wykonała:

Dominika Bałdyga (21 lat) – studentka Communication Design w poznańskiej School of Form. W wolnych chwilach uczęszcza na wykłady z bałkanistyki, jak również na różne sposoby poszerza swoją wiedzę o świecie podwodnym. Potrafi stworzyć coś z niczego. Robi biżuterię. Z pasją i radością realizuje wszystkie projekty na uczelni: od aplikacji mobilnych, przez plakaty i publikacje, po karty do gry. Gdy maluje akwarelami, znika dla niej cała otaczająca ją rzeczywistość. Spokojnie usiedzieć może tylko wtedy, gdy czyta książkę. Instagram: @tusi_petki