Jan Ziętara – jedno opowiadanie

Ilustrowała: Dominika Bałdyga

Jan Ziętara – jedno opowiadanie

 

 „Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć,

to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii”.

Camus, Mit Syzyfa (tłum. Joanna Guze)

DAR WEWNĄTRZ

Wczorajsza RP, rada pedagogiczna, wyprowadziła K z równowagi. Coś pękło. Coś się załamało. Niestety, nie była to elewacja, która mogłaby pogrzebać w budynku wszystkich bakałarzy razem z ich mądrościami.

            Towarzyszki i towarzysze! Ważne spławy poddane są pod ocenę Pani. A ponieważ posiada Ona władzę właśnie taką, jaką posiada, i nie mniejszą ani większą, to bezsprzecznie zająć się powinna spławami swojego urzędu…

Wypowiedzi kolejnych autorytetów moralnych mieszały się ze sobą.

            Jakie to spławy – zapytacie, towarzyszki i towarzysze. Oczywiście Ja wam tej odpowiedzi udzielę, mimo że jest ona zgoła oczywista…

Niestety nie mieszały się ze sobą tak jak kisiel, zupełnie nie. Kisiel jest aksamitny i lejący, posiada określoną konsystencję, a jednak płynie. Rada pedagogiczna rządziła się odmiennymi prawami. Była jak zalane zimnym mlekiem kakao – z początku bąblujące, z czekoladowymi skrzepami na powierzchni, ujednolicającymi się w miarę mieszania. To oznaczało, że począwszy od towarzyszki przewodniczącej RP, każdy nestor czuł się w obowiązku wygłoszenia jakiegoś oświadczenia. Masa krytyczna została przekroczona, reakcje zachodziły już lawinowo. Każda pojedyncza wypowiedź uruchamiała serię komentarzy, docinków, odmiennych poglądów i ad vocem. W końcu już wszystkie alfy i omegi rozwarły swoje jadaczki i rozgadały się na dobre. Kakofonia zrobiła się jednostajna i poczęła osiadać grubą warstwą na wszystkich sprzętach w pomieszczeniu. Zrobiło się parno.

            A mianowicie: spławy wagi największej oraz najwyższej rangi należą między innymi do obowiązków Pani i to wstyd, podkłeślam, że się ich nie podejmuje. Więcej – celowo i naumyślnie się nie podejmuje!

– No, towarzyszu, po stroju widzę, że nie każdy może pozwolić sobie na luksus mieszkania w Lemingradzie!

– Oj, towarzyszko, wypraszam sobie – Łomianki to  j e s t  część Stolycy.

Ciepło.

            Bo jak wiadomo, jeśli do spław ważnych mamy dostęp, a i jeszcze spławy ważne czynnie, a nie tylko biełnie omijamy, to już jest zaniedbanie obowiązków…

– Kultura zupełnie upadła. W ogóle! Zawsze mówiłem, że za Stalina było lepiej…

– Ma się rozumieć, towarzyszu, w pełni się zgadzam. Przeprowadziłam takie rozumowanie myślowe, a mianowicie: prawda równa się marksizm. Marksizm to klasa robotnicza. Klasa robotnicza to Partia. Partia to Komitet Centralny. Komitet Centralny to Pierwszy Sekretarz KC. Pierwszy Sekretarz KC to Stalin. Prawda to Stalin. Gdzie te czasy, towarzyszu, gdzie te czasy!

Cieplej.

            Powiedzmy to jeszcze łaz, dobitnie, bo inaczej będzie to do Nas, towarzyszki i towarzysze, wracać jak przysłowiowy bumerang…

­– Chcesz się odbić od dna, towarzyszko? To przyjedź do Warszawy i podskocz, hehe.

Wydaje się wilgotno.

            Niekorzystanie ze swoich szerokich uprawnień w spławach ważnych jest godne potępienia, jeżeli nie należy tego nazwać po imieniu wykoślawieniem swojej funkcji!

– Co wy tam szepczecie, towarzyszko?

– Ależ najzupełniej nic, panie towarzyszu pierwszy sekretarzu.

– Towarzyszko! Może najpierw formalna uwaga. Jestem zasłużonym członkiem RP, nie lubię, jak do mnie mówią per pan, zwłaszcza jeśli przedstawiciele naszej instytucji tak się do mnie zwracają. A przecież wszyscy się tu znamy.

– Najmocniej przepraszam, towarzyszu pierwszy sekretarzu!

Sala wykładowa jakby się skurczyła. Wszyscy rozmawiają – powietrze stoi.

            Całe życie przewałtościowało się Pani do góły nogami, i jeśli Pani z tej góły nie zejdzie, to będziemy zmuszone, powtarzam, zmuszone, towarzyszki i towarzysze, do – przepłaszam za wyłażenie – odpępowienia się od Niej…

– Ja natomiast, koleżanki i koledzy, ostatnio czytałem w jakiejś gazecie artykuł, który opowiadał o życiu człowieka w więzieniu o zaostrzonym rygorze. To było jakieś okropne więzienie, w Singapurze albo Wietnamie. I ten człowiek codziennie robił pompki i przeżył. A ja wtedy od razu pomyślałem o was, koledzy i koleżanki! No więc na ziemię i dziesięć pompek! Jedziemy – tak to mówią młodzi!

Jednym słowem – duszno.

K zrobiło się słabo.

* * *

K widziała już ludzi pozbawionych Daru. Zauważyła to u towarzyszki protokolantki. Pewnego dnia to się po prostu stało. Jawiła się K jako nie-swoja. Została wykoślawiona jak inni. Stała się esowata, łukowata i kabłąkowata. Meandryczna, asymetryczna, nieforemna, niekształtna, nieregularna, nieproporcjonalna, wreszcie – nieprosta. Zaczęła przechylać się bardziej na jedną stronę, przez co podczas chodzenia jedną nogę musiała ciągnąć za sobą. Pochyliła się ku ziemi tak, że jej niegdyś promienna fizis skryła się pod kołtunem włosów. 

Towarzyszka protokolanta uczyła kiedyś K. Była jej nauczycielką od literatury. Jednak po utracie Daru dało się zauważyć wyraźną zmianę w jej sposobie narracji:

– Uczennico K, widzę, że jesteś wyraźnie znudzona, a tu uważać, uważać trzeba! Maturzystka pozwoli, że zabawię ją swoją osobą. Dokonam odczytu mojego wykładu. Uwaga, uwaga, moi drodzy, chciałabym już zacząć. Podaję temat: topos życia-domina w esejach Marii Janion. A więc, koncepcja vitae domino powstała już w… Konia z rzędem dla tego, kto zgadnie, kiedy po raz pierwszy ten termin pojawił się w literaturze? No, dzieci, jesteście to w stanie wykoncypować. O-czy-wi-ście! Umowa społeczna Jay-Jay Rousseau. No to teraz się zastanówcie, zapiszcie sobie trzy pytania: jaki dyskurs postuluje autorka tekstu, jakie treści i jakie wartości zawiera Janion w swoim eseju i do jakiego pola semantycznego się odnosi. Daję wam dziesięć minut, ja czekam.

Ta niegdyś śmiała i błyskotliwa głowa wykręciła się zupełnie. Zamiast niej powstał grubo ciosany kartofel. Potrafił jedynie gadać, wyrzucać z siebie strzępki wypowiedzi. Bezładny tekst najeżony fikuśnymi konstrukcjami językowymi. K nie mogła dopuścić do tego, aby Dar został odebrany także jej.

* * *

– Ekhem – K odchrząknęła najmniej subtelnie, jak potrafiła. – Drodzy Państwo! Niniejszym ogłaszam wszystkim tu obecnym, że REZYGNUJĘ.

Magiczne słowo wybrzmiało w idealnej ciszy, jaka nagle zapadła w pomieszczeniu. To powiedziawszy, K odwróciła się na pięcie. Już miała wychodzić, gdy nagle opamiętała się.

– Jeszcze jedno, szanowni państwo. Proszę mi natychmiast umożliwić opuszczenie tego s-sajgonu. Ja się pytam! Gdzie. Są. Drzwi.

Szmer niezadowolenia przetoczył się po maleńkiej sali.

– Była towarzyszko K, od razu widać, że rezygnacja byłej towarzyszce nie służy. Wyjść może była towarzyszka w każdej chwili i to w taki sam sposób, jak weszła. To znaczy: funkcjonalnymi drzwiczkami dla zwierząt małych, średnich oraz bardzo dużych, które znajdują się w północnej ścianie pomieszczenia.

Rzeczywiście. Po swojej prawej stronie K dostrzegła przejście. Mogło ono co najwyżej posłużyć psu, ale nie dorosłemu człowiekowi. K była jednak zdeterminowana. Wzięła rozbieg z trzech kroków, z gracją dała nurka i… zniknęła, pozostawiając za sobą małe, kolebiące się drzwiczki.

NA ZEWNĄTRZ

K z dużą prędkością wytoczyła się na podłogę. Wydawało jej się, że leciała w dół. Dziwny przypadek sprawił, że upadła do przodu, amortyzując upadek rękami i tylko delikatnie tłukąc sobie głowę. Gdy się podniosła, zobaczyła, że klęczy pod drewnianym kontuarem, o który opierała się sędziwa recepcjonistka. Poznała ją po dobrotliwym uśmiechu i spracowanych, twardych dłoniach. Odpowiedziała cierpkim uśmiechem.

– Pani Stamtąd?

K pokiwała porozumiewawczo głową.

– A cóż acankę tam powiodło?

Ambicja? Chęć sprawdzenia się? Przekroczenia własnej kondycji? K sama nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Chciałabym się tylko stąd wydostać – odparła.

– Ależ to dziecinnie proste, moja droga! Najprościej będzie przez Szkołę.

K straciła nadzieję. Zrezygnowana, poczęła ponownie gramolić się przez „funkcjonalne drzwiczki”, tym razem uważając na głowę.

– Ale, ale, szanowna pani! Do Szkoły to nie tędy! Schodami do góry, pierwsze drzwi na prawo. To przecież piętro wyżej – dodała z uśmiechem recepcjonistka. – Sama pani wie… na parterze mamy zoo.

Czerwiec 2016

Jan Ziętara (ur. 1997) – anglista, miłośnik teatru, językoznawstwa i górskich wędrówek. Doskonały partacz wszystkich dziedzin życia. Mieszka w najmniejszej dzielnicy Warszawy.

Dominika Bałdyga (21 lat) – studentka Communication Design w poznańskiej School of Form. W wolnych chwilach uczęszcza na wykłady z bałkanistyki, jak również na różne sposoby poszerza swoją wiedzę o świecie podwodnym. Potrafi stworzyć coś z niczego. Robi biżuterię. Z pasją i radością realizuje wszystkie projekty na uczelni: od aplikacji mobilnych, przez plakaty i publikacje, po karty do gry. Gdy maluje akwarelami, znika dla niej cała otaczająca ją rzeczywistość. Spokojnie usiedzieć może tylko wtedy, gdy czyta książkę. Instagram: @tusi_petki