Gosia Zagajewska – pięć wierszy

Ilustrowała: Maria Horowska

W lewobrzeżnej części miasta

Szkoda, że nie widziałeś, jak sąsiad zapala papierosa:

plecy, do których nie chce się mówić.

 

Ja widziałam tylko plamy

czarne, mocne, arabica

na blatach

niczym ropa.

Widziałam wykwity

za soczystym ciałem

kontrabasu.

 

Popatrz: gnije pod nami

ziemia.

(Jej wilgotne wydechy jak balsam).

 

Zaplątani w warkocze pościeli

czekamy na szczury. Pies rozszczelnia

materiały. Nadmiar materii

spod nas powraca. W szczelinach

fetor i cisza.

 

Szkoda, że nie widziałeś

twarzy, które już do nas nie należą:

zliż agonię z kartonów książek,

zliż wrzątek z krawędzi izby,

zliż żywicę z krawędzi biodra.

 

Wystający brzuch może zniknąć już w czternaście dni

Muszę wyprowadzić z siebie

martwość: zalega w porach skór. Składam

jej ofiary, odprawiam ciche nabożeństwa.

Czasem w ogrodzie szukam ocalałych. (Jabłka

różnią się między sobą poziomem rozkładu,

nie potrafią wołać

o pomoc).

 

Poruszają się we mnie ciała trójwymiarowe, bezszelestne.

Potrzebuję pilnej dawki srebra

koloidalnego

dożylnie.

Potrzebuję pilnej dawki

smółki

pod język.

 

Węszę, wypatruję.

 

(Niektóre z nich nadgryzła ziemia, jakby

topniały od jej ciepła. Przekrwione, błotniste,

są tylko częścią rytuału).

 

Cześć oddaję w milczeniu.

 

Siedemdziesiąt dwie godziny to czas palenia się znicza w promocji

Nigdy nie przypuszczałaś, że nadejdą ciche westchnienia paproci.

Nigdy nie przypuszczałam, że złuszczać się będę tak płynnie.

 

Słuchamy płyt kompaktowych: stać nas tylko na dziurawe podłogi.

Skrycie marzymy o ciepłym rogu ulic,

o kołtunach w odpływie. Zamiast tego: szadź między zębami,

zmrożona deszczówka.

 

Nad ranem zapach zgnilizny jest najsilniejszy:

przecinać go można w poprzek tępym nożem.

 

Popatrz: oni biegną szlakiem brokatu, obcy im

zupełnie los paproci.

 

Na siódmym piętrze oddychamy innym powietrzem

Łap szczękościski: zostawiają

pieczęć na niedośnionych snach.

Łap powieki: poluzowały się

zawieszenia.

 

Dlaczego potrafisz patrzeć na spiętrzone

okna, martwe pomimo świateł? Na szybach skraplają się źrenice.

Płynne oddechy (roztwory o złuszczonej fakturze) nie mogą się ze sobą łączyć.

Chwytaj ostatnie kwanty światła przez lufciki w skroniach:

cienkie ścianki pozwalają nie zachłysnąć się chlorofilem.

 

Pamiętam:

te maszyny, co poprawiają jędrność, a zimą

wyglądają tak smutno.

Pamiętam:

wokół kaczki, za nimi pies

wskakuje do stawu.

 

Mąki, kasze, otręby, minuty

Przeżarły nas mole: rozmawiamy ze sobą dziurawi.

Czasem:

łatwo ulatują z nas słowa.

Czasem:

wyczesujemy je z siebie

jak mleczne płaty ciemieniuchy.

 

Ulewają się z nas płyny:

złoża toksyn, ale też dobre tłuszcze i limfa.

Pytam: kiedy umierają naskórki?

Ty na to: chyba w nocy,

kiedy jeże wychodzą na żer.

 

Minuty pachną ołowiem. Ty pachniesz ołowiem. Mówię:

nie drap kolejnych dziur.

Gnijmy bez obaw: nasze cienie są przecież biodegradowalne,

z ciał wykroją porcje rosołowe, reszta pójdzie na

kompost.

Gosia Zagajewska – ur. 1987 r. Poetka wyróżniona w 14. Połowie Biura Literackiego oraz XXV OKP im. Jacka Bierezina. Wokalistka improwizująca. Współtworzy zespoły: Szpety, Casting Lots, Warsaw
Improvisers Orchestra, Word-Sound-Pool. Przez pewien czas związana z Teatrem Powszechnym i Strefą Wolnosłową. Studiowała literaturę francuską w Bordeaux, Brest i Rennes. Mieszka w Koninie.

Maria Horowska (ur. 1997) – studentka designu, zakochana w swoim mieście poznanianka. Wielbicielka zakamarków, winkli i fyrtli, szczególnie tych, w których pachnie świeżym pieczywem i niezwykłą kawą. Z pozoru spokojna i poukładana, jednakże w środku islandzki wulkan – uczuć, emocji, opinii i spostrzeżeń. W głowie zawsze zwój niekończących się pomysłów.