Filip Kaźmierczak i Rami al-Aszek

 

Rozmowa Filipa Kaźmierczaka z Ramim al-Aszekiem

 

Ryzykowałem. Wszystko było ryzykiem

Filip Kaźmierczak: W pewnym wcześniejszym wywiadzie mówiłeś o swoich doświadczeniach w Syrii i o tym, że uciekłeś z jordańskiego więzienia. Spytam z ciekawości: jak ci się to udało?

Rami al-Aszek: Próbowałem uciekać dwa razy, za pierwszym razem – po dwóch miesiącach. Wtedy ukryłem się w samochodzie, którym opuszczali teren więzienia pracownicy. Złapano mnie i zdecydowano o wydaniu syryjskiemu oficerowi łącznikowemu, czyli po prostu reżimowi al-Asada. Byłem już wtedy trochę znany, więc kilka osób i instytucji wstawiło się za mną; sprawa doszła do samego ministra spraw wewnętrznych Jordanii i ten zainterweniował. Wycofał decyzję, ale znów wylądowałem w więzieniu. Potrzebowałem dwóch kolejnych miesięcy, żeby opracować nowy plan. Na każdą wizytę musiałem dostać zgodę muhafiza [naczelnika muhafazy, jednostki administracyjnej Jordanii na szczeblu województwa – przyp. FK]. W ramach jednej z takich wizyt przyszła Malake, Syryjka, która też mieszka teraz w Berlinie, i otworzyła tutaj syryjską restaurację. Musimy się kiedyś do niej wybrać.

Więc kiedy przyszła Malake z mężem, dałem jej moje rzeczy: torbę, książki, słowem – wszystko, co ze sobą miałem. Zabrała to do Ammanu, a sobie zostawiłem tylko rzeczy na jeden, dwa dni. Byłem już umówiony z kierowcą samochodu, który miał mnie odebrać, kiedy wyjdę. Pięciopiętrowy budynek więzienia znajdował się na pustyni, w strefie wojskowej, mieszczącej chyba siedem oddziałów urzędu bezpieczeństwa, niedaleko jordańskiego reaktora jądrowego. Był to więc teren wojskowy, poodgradzany wysokimi, żelaznymi siatkami. Między więzieniem a autostradą postawiono dwa takie płoty – trzeba było przejść jakieś dwa kilometry przez pustynię. Była noc. Tak to sobie zaplanowałem: ubrałem się na czarno, żeby trudniej mnie było zobaczyć. I tak po prostu wyszedłem. Minąłem strażników i doszedłem do pierwszego płotu. Wyciąłem małą dziurę – taką, żeby tylko móc przez nią przejść – i poszedłem dalej, do drugiego płotu. Ten był gruby, z trzech warstw, nie mogłem go nijak przeciąć. Stał tuż przy autostradzie. Wiedziałem, że po drugiej stronie samochód robi rundki. Nie mógł się przecież zatrzymać, strefa wojskowa, więc jeździł w kółko. Szukałem jakiegoś przejścia, aż znalazłem rurę ściekową o średnicy jakichś sześćdziesięciu centymetrów. Nie wiedziałem, dokąd prowadzi, ale wyglądało na to, że schodzi pod płot. Nie miałem innego wyboru – wrócić nie mogłem, bo żołnierze mieli prawo otworzyć do mnie ogień bez ostrzeżenia, to w końcu strefa wojskowa. Poza tym nie chciałem wracać. Więc zdecydowałem się wczołgać. Zszedłem i zobaczyłem psy. Nie było tam w ogóle wody. Psy zaczęły szczekać, po chwili uciekły. Zauważyłem potem, że rura jest swego rodzaju przejściem, przechodzi pod całą autostradą i wychodzi po drugiej stronie, po jakichś trzydziestu, czterdziestu metrach. Więc czołgałem się dalej, oczywiście szybko, bo się bałem, aż wyszedłem z drugiej strony. Zrozumiałem, że znalazłem się na zewnątrz. Zobaczyłem umówiony samochód –mrugał światłami – więc wsiadłem i odjechaliśmy do Ammanu.

FK: W stylu Skazanych na Shawshank?

RA: Jak? Nie rozumiem.

FK: Film hollywoodzki, w którym bohater również ucieka przez rury ściekowe.

RA: Nie oglądałem.

FK: To znaczy, że po prostu wyspacerowałeś z więzienia. Wyszedłeś z budynku, jakbyś szedł na spacer.

RA: Dokładnie tak. Spacerniak miał trzydzieści metrów.

FK: Nikt cię nie zobaczył?

RA: Nie no, wszyscy widzieli, pełno było ludzi.

FK: Mam na myśli strażników.

RA: Aa, nie, strażnicy mnie nie zobaczyli. Miałem szczęście. Ale Palestyńczycy, którzy siedzieli ze mną, zostali w więzieniu do roku 2018. Wielu z nich nie pozwolono wyjść na wolność w Jordanii, wydalono ich do Syrii. Więzienie było na granicy, w okolicy ar-Ramsy. Po stronie syryjskiej niedaleko jest do miasta Dara.

FK: Jak zatem żyłeś dalej w Ammanie?

RA: Miałem tam wielu syryjskich przyjaciół, których znałem jeszcze z czasu rewolucji. Ukrywałem się u nich, przenosiłem z domu do domu, spędzałem po kilka dni u każdego. Pracowałem w kiosku, robiłem kawę i sprzedawałem papierosy. Dostawałem dziesięć dinarów za dzień, jakieś dziesięć euro. Potem wprowadziłem się z dziewczyną, obecnie: byłą dziewczyną, nazywała się Łalaa. Podpisała umowę na swoje nazwisko, żebym nie musiał nigdzie podawać mojego i nie znalazł się przez to w niebezpieczeństwie.

FK: Co było twoją motywacją w tych chwilach?

RA: Motywacją do czego? Do pisania poezji, do życia, do walki o przeżycie? Miałem nadzieję, że uda mi się opuścić Jordanię.

FK:I dokąd pojechać?

RA: Dokądkolwiek. Brałem pod uwagę nawet powrót do Syrii. Cokolwiek na tym świecie było dla mnie lepsze od Jordanii. Nie było jednak bezpiecznego sposobu, żeby nie złapali mnie żołnierze reżimu. Jeśli by mnie złapali, na pewno nie uszedłbym z życiem. Nie było więc możliwości powrotu. Jeszcze z więzienia napisałem mejl do ambasady francuskiej, ale powiedzieli mi, że nie ma możliwości otrzymania jakiegokolwiek wsparcia – musiałbym do nich pójść. Potem zacząłem przyzwyczajać się do tego miejsca. Do tego, że miałem wiele imion. Potrafiłem dowiedzieć się, gdzie policja przeprowadza kontrole, o której godzinie, jakie miejsca są dla mnie bezpiecznie. Tworzyłem sobie własną przestrzeń. Była kawiarnia, do której chodziłem, żeby pisać. Miałem tam swój stolik. Ufałem tamtejszym pracownikom – wiedzieli, kim jestem.

FK: Nakreśliłeś swoją własną mapę. Jakbyś zmówił się z rzeczami martwymi i ludźmi.

RA: Stworzyłem sobie relację z miastem.

FK: Stworzyłeś własną przestrzeń, równoległą do przestrzeni dzielonej z innymi.

RA: Dokładnie. Nawet pracownicy kawiarni ostrzegali mnie, kiedy miała przyjść policja. Spotkanie autorskie z podpisywaniem książek przy okazji wydania mojego pierwszego tomiku zorganizowałem w galerii sztuki w Ammanie. Nie było to wydarzenie publiczne, wysłałem osobiste zaproszenia do gości. Moi przyjaciele stali przy drzwiach na czujce. Na wypadek, gdyby przyszedł ktoś podejrzany; byliśmy gotowi na ucieczkę tylnymi drzwiami i przemycenie mnie w bezpieczne miejsce. Tak więc pogodziłem się z myślą, że jestem oficjalnie poszukiwany. Robiłem też szalone rzeczy [uśmiech]. Raz przyjechała do Ammanu zaprzyjaźniona dziennikarka ze Szwajcarii. Chciała pojechać nad Morze Martwe i do Petry. Poprowadziłem samochód. Bez papierów, bez niczego.

FK: Bez prawa jazdy?

RA: Nie miałem wtedy prawa jazdy, bo zabrano mi je na granicy. Poza tym nie mogłem podać mojego prawdziwego nazwiska. Wziąłem więc papiery od przyjaciela, , nie wiem, czy go znasz. Też jest tutaj, w Berlinie. Wszyscy świadkowie tej historii jeszcze żyją i mieszkają tu.

FK: Możemy więc zaraz pójść na policję.

RA: Jak najbardziej!

FK: Czemu się uśmiechnąłeś? Uśmiechasz się, od kiedy powiedziałeś, że robiłeś szalone rzeczy.

RA: Bo jak sobie o tym myślę, to wiem, że teraz bym tego nie zrobił. Za nic w świecie nie prowadziłbym samochodu bez papierów, z paszportem człowieka o imieniu Abdurrahman, ze zdjęciem innego człowieka. Prułem dwieście kilometrów na godzinę, nocą, droga była niebezpieczna. W samochodzie była ze mną szwajcarska dziennikarka – sam ten fakt wystarczyłby na małe przesłuchanie: co ty tu wyrabiasz? szpiegujesz na rzecz Europejczyków? co za informacje im podajesz? Jeśli więc teraz poprosiłbyś mnie, żebym zrobił to samo, to nie ma mowy. Za żadne skarby. Ale wtedy byłem wariatem i nie miałem za bardzo wyjścia. Ryzykowałem. Wszystko było ryzykiem. Przecież to nie ma żadnego sensu – żyć dwa i pół roku w ukryciu, pod różnymi imionami, z różnymi biografiami. Do każdego trzeba się przyzwyczaić, także twoi przyjaciele i znajomi muszą przyzwyczaić się do zwracania się do ciebie innym imieniem. Do mówienia, gdzie są patrole. Do tego, żeby nikomu nie mówili, że jestem u nich w domu. Do unikania wszystkiego, co może mieć wpływ na moje życie. Stworzyłem całe społeczeństwo – stworzyłem je ze strachu. To szaleństwo. Nikt o zdrowych zmysłach czegoś takiego by nie robił.

FK: Nie dostałeś od tego schizofrenii?

RA: Nie wiem, a przynajmniej nie byłem świadomy, czy jestem schizofrenikiem, czy nie. Ważne było tylko przeżycie. Nie było innych opcji. Albo oszalejesz i przetrwasz, albo umrzesz. Żadnych innych opcji.

FK: Jeśli potraktuję twoje słowa poważnie… przejmę rolę adwokata diabła. Przecież miałeś wyjście poza szaleństwem lub śmiercią. Mogłeś się przecież ukrywać i nie organizować spotkania autorskiego, nie prowadzić samochodu bez prawa jazdy, nie pożyczać paszportów od innych.

RA: I jakbyś miał przeżyć? Skąd miałbyś wziąć tych niezbędnych parę kęsów?

FK: Tego właśnie chcę się dowiedzieć od ciebie. Co cię pchało ku tym wyborom… Nie mogłeś gdzieś osiąść, ukryć się w sposób ostateczny? Zapomnieć swoje prawdziwe nazwisko, swoją przeszłość, paść gdzieś krowy?

RA: Nawet paść krowy nie jest wtedy łatwo. Musiałbyś po to pójść na wieś, a wejście w społeczności wiejskie, zdobycie ich zaufania to nie jest prosta sprawa. Mogę ci natomiast odpowiedzieć na pytanie o schizofrenię, przyszło mi coś do głowy. Prowadziłem dwa oddzielne życia. Jedno na fejsbuku, jako poeta, i drugie, w którym szukałem jakiejś dynamiki, jakichś mechanizmów obrony, które pozwoliłyby mi przeżyć pod innymi imionami. Ale w żadnej chwili nie wyrzekałem się żadnego z tych żyć równoległych. Gdziekolwiek bym nie był, zawsze byłem Ramim al-Aszekiem, który pisze i publikuje w Internecie i w gazetach. Publikowałem nawet w Palestynie, chociaż nigdy tam nie byłem. Chciałem, żeby ten tomik wyszedł. Myślałem, że jeśli wyjdzie, to może jednak będzie jakaś nadzieja. Tak też się stało, bo to dzięki tej książce przyjechałem tutaj. Fundacja Heinricha Bölla nie przyznałaby mi stypendium, gdybym niczego nie wydał. Tomik wyszedł w lutym 2014 roku, a w listopadzie byłem już w Niemczech.

FK: Próbowałeś kiedyś odszukać czy Abdurrahmana? Wszystkie te osobowości, za którymi się ukrywałeś?

RA: Abdurrahman mieszka tutaj, często się z nim widuję. Jest wyższy ode mnie, ma dużo niższy głos.

FK: Nie mam na myśli prawdziwej osoby, ale tożsamość, która służyła ci za płaszcz. Czy szukałeś kiedyś – a może znalazłeś? – osobę zwącą się Rami al-Aszek?

RA: Bez przerwy. I jeszcze go nie odnalazłem.

FK: A szukałeś kiedyś Salaha, Abdurrahmana, Jazana, Dżihada – zmyślonych osobowości, pod którymi się ukrywałeś? Wszedłeś z nimi w świadomą interakcję po ich śmierci? Czy te postaci w ogóle umarły?

RA: Pisałem o nich. Tylko w jednym tekście: Od kiedy nie umarłem. Myślę, że pisanie o nich, szukanie ich, wymaga całkowitego spokoju, bez żadnych rozproszeń. Więzienie, ucieczka, pisanie o całym tym wycinku mojego życia wymaga wyciszenia. Jeszcze nie czuję się na siłach, żeby wykopywać te rzeczy. Cała ta historia jest dziwna, dużo w niej rzeczy nietypowych, niewiarygodnych, scen z filmów akcji, rury ściekowe, dwa i pół roku w ukryciu, podrobione paszporty. Agatha Christie. Boję się o tym pisać, boję się, że inni będą podejrzewać mnie o heroizowanie się. O przedstawianie się jako ktoś, kto nie wiadomo ile przeszedł i ocalał. Moja biografia nie jest wyjątkowa – wielu Syryjczykom przytrafiły się podobne rzeczy. Historia mojej mamy jest dużo ważniejsza od mojej. Sama poprowadziła ponton z Turcji do Grecji. Moim zdaniem to bardziej zasługuje na uwagę. Boję się więc oskarżenia o heroizowanie się. Jest w tej całej historii coś mitycznego – pisząc ją, miałbym wrażenie, że robię z siebie mitycznego herosa. Postać z Iliady albo z hollywoodzkiego serialu. Wiąże się z tym duże niebezpieczeństwo. Może kiedyś znajdę czas na spisanie swojej historii, ale nie w celu jej publikacji.

FK: W celach terapeutycznych?

RA: Nie, po prostu, żeby ją udokumentować. Może po mojej śmierci ktoś to wyda.

FK: Daj znać, gdy umrzesz.

RA: Jestem bardzo szczęśliwy i byłem też w tym sensie szczęściarzem, że większość osób z mojej historii jeszcze żyje. Przynajmniej cztery osoby mieszkają w Niemczech. Daje to mojej opowieści wiarygodność – są ludzie, którzy to widzieli i potwierdzą. Nawet więcej niż cztery, chyba siedem. Ale nie wydam tego. Chcę to tylko zachować, może spiszę też ich świadectwa, porozmawiam z nimi.

Kiedy tak myślę sobie o tej historii, nie wierzę w nią. Osobiście nie potrafię uwierzyć, że to się stało. Jest w niej coś nienaturalnego. Ale masz jeszcze lutnistę Nabila Arbaaina, Abdurrahmana, Malake, Łalaa – nie będą przecież wszyscy kłamać, możesz to sprawdzić.

FK: Fejsbuk był w tym czasie niczym twój powiernik, był miejscem, któremu powierzyłeś swoją prawdziwą tożsamość, powierzyłeś mu postać Ramiego al-Aszeka, który był…

RA: Który bywał Dżihadem, Abdurrahmanem…

FK: Tak. Zdaje się, że fejsbuk był dla ciebie czymś w rodzaju schowka na… twoją tożsamość? Osobowość? Myśli?

RA: Dla poezji, zgadza się. Zresztą nie tylko w czasie pobytu w Jordanii, także w Syrii, w czasie rewolucji, porozumiewałem się z wieloma osobami przez fejsbuka, mimo że mieszkały one ze mną w Damaszku. Spotkaliśmy się osobiście dopiero tutaj, w Europie. Dogadywaliśmy się przez Internet w sprawie godziny, o której wyjdziemy protestować, w sprawie wsparcia i współpracy. Stworzyłem sobie świat równoległy, w którym były możliwe rzeczy w rzeczywistości niedozwolone. Zgodnie z prawem obowiązywał zakaz zgromadzeń. Każde zgromadzenie pięciu lub więcej osób wymagało zgody aparatu bezpieczeństwa. Pięciu kumpli, którzy chcieliby się spotkać na ulicy, potrzebowałoby zgody. Fejsbuk dawał nam tę ogromną przestrzeń, w której mogliśmy się spotykać z wieloma ludźmi, dyskutować, wymieniać opiniami. W ten sposób kontaktowaliśmy się też naraz z ludźmi przebywającymi w Syrii i poza nią. Tak więc Internet był dla mnie zawsze głównym środkiem komunikacji. Nic nie zmieniło się w Jordanii ani tutaj. Jak mogę rozmawiać z moimi znajomymi czy czytelnikami z krajów arabskich, będąc w Niemczech? Fejsbuk to podstawa. I nie da się osiągnąć tego samego efektu innym sposobem.

FK: W końcu wyjechałeś do Niemiec. Załatwiłeś sobie stypendium, czy może ktoś inny się o nie dla ciebie postarał, i wyjechałeś.

RA: Nie załatwiłem tego sam. Ktoś przeczytał książkę, zaproponował moje nazwisko fundacji, a ta skontaktowała się ze mną i nalegała na mój przyjazd. Mimo że nie miałem prawa wyjechać, fundacja podjęła współpracę z sejmikiem landu w Düsseldorfie, żeby uregulować sprawy z ministerstwem spraw wewnętrznych, załatwić mi wizę i laissez-passer. Uparli się, że chcą mnie uratować, i uratowali. I jestem im za to z całego serca wdzięczny. Bez nich być może skończyłbym w rękach syryjskiego reżimu albo – kto wie, co by się ze mną stało?

FK: Kiedy stałeś się węgorzem, który uratował się od morza, uciekł na brzeg?

RA: Wysłuchałeś mojej historii, powinieneś więc zrozumieć, że od kiedy przekroczyłem syryjską granicę, moje życie stało się dużo bardziej niebezpieczne.

FK: Jak się zatem czułeś w Niemczech? Czy towarzyszyło ci to samo poczucie bycia wyrzuconym z morza na brzeg, jak w Jordanii?

RA: Mam mieszane uczucia co do Niemiec. Nie ma jednego, dominującego. Czasami zastanawiam się, czy podjąłem słuszną decyzję, a czasami jestem pewien, że wszystko jest w porządku. Kiedy wylądowałem na lotnisku Kolonia-Bonn, pierwszego dnia w Niemczech, siedzący za szybą funkcjonariusz spytał mnie: „Czy to pańska pierwsza wizyta w Niemczech?”. Odpowiedziałem, że pierwszy raz wyjechałem z mojego kraju. Powiedział: „Witamy serdecznie. Niemcy będą dla pana drugą ojczyzną”. Były to pierwsze słowa, które usłyszałem w Niemczech. I rozpłakałem się. Kiedy wsiadałem do samolotu w Jordanii, a nawet już będąc w powietrzu, nie wierzyłem, że to się dzieje. Jordańskie służby specjalne mogłyby w każdej chwili zawrócić maszynę. Nie miałem więc pewności, czy dotrę na lotnisko Atatürk w Stambule i przeczekam tam te dwie godziny tranzytu. Nie miałem pojęcia, czy w ogóle doleciałem na lotnisko Atatürk. Pierwszy raz w życiu leciałem, nie byłem więc pewien, czy naprawdę jestem w Turcji, czy naprawdę jestem w Kolonii. Dotarłem więc, choć nie pojmowałem jeszcze, czy naprawdę udało mi się uciec z Jordanii. I wtedy padły te pierwsze słowa w Niemczech. To był szok. Między nami szyba, a ja go po prostu chciałem przytulić. Spodziewałem się wszystkiego – że mnie zaaresztują w ostatniej chwili, że mnie pobiją, wszystkie wyobrażenia o wszystkich wywiadach świata wirowały mi w głowie. Za nic w świecie nie spodziewałbym się jednak usłyszeć słów: „Witamy serdecznie. Niemcy będą dla pana drugą ojczyzną”.

Takie momenty sprawiają, że mówię sobie: nie, nie jest tu wcale gorzej. Nie wszystko jednak jest tak różowe, jak pierwsze wrażenia i wyobrażenia. Człowiek, który te słowa wypowiedział, zniknął. Był tylko symbolem tego państwa, tej władzy, tego kraju, został więc na lotnisku. Byłem później jeszcze kilka razy na lotnisku Kolonia-Bonn, ale nie widziałem go. Myślę, że pięknie byłoby go odnaleźć. Może powinienem napisać do zarządu portu lotniczego, że tego dnia, o tej godzinie był taki a taki funkcjonariusz, chciałbym go poznać. Byłoby pięknie. Ale teraz tej osoby nie ma w moim życiu, a ono potoczyło się dalej, zmieniło się. Walczę za nową sprawę, z każdym dniem przychodzą nowe problemy. Nigdy nie pomyślałbym, że będę sobie kiedyś codziennie zaprzątał głowę europejską prawicą. To jeden z nowych placów boju.

FK: O co jeszcze walczysz, co jeszcze doszło?

RA: To jeden z takich konfliktów, które toczą się dzień w dzień. Drugi to po prostu walka z samym sobą, osobiste pytania, miejsce, język – co staje się z nimi? Zauważyłem, że kiedy mówię po angielsku czy niemiecku, mam inny głos, inny ton. Inną osobowość, jestem inną osobą. Te różne osoby wyrażają się też na zupełnie innym poziomie językowym. Arabskim posługuję się płynnie i bez trudności, potrafię pisać poezję. Po angielsku jakoś się dogadam, ale po niemiecku jestem po prostu analfabetą. Na pewno było tak jeszcze przed rokiem. Moje trzy osobowości muszę traktować jako rzeczywiste, żywe osoby. W kontaktach z ludźmi, którzy nie mówią ani po arabsku, ani po angielsku zmuszony jestem zachowywać się jak półgłówek. Nie ma między nami środka komunikacji, muszę tłumaczyć wszystko językiem powierzchownym, prostym. Nawet pięcioletni maluch wyraża się elokwentniej ode mnie. I nie jest to walka, która skończy się w krótkim czasie. Na dłuższą metę zaczynasz zastanawiać się nad swoją tożsamością, osobowością, możliwością wyrażania swoich myśli, nad twoją własną wartością w świecie, którego językiem się nie posługujesz. W ten sposób dochodzimy do filozoficznych rozważań na temat języka i liryki: czy język jest źródłem naszych myśli i sposobów ich wyrażania, czy jedynie ich narzędziem? Nie jest to nowe pytanie, ludzie już sobie na nie odpowiadali. Ja mogę uznawać, że język jest tylko narzędziem, ty możesz być zdania, że źródłem naszych myśli.

FK: Granice naszego języka są granicami naszego świata.

RA: Przeobrażasz się w język, jesteś językiem. A bez niego jesteś nikim. Kryje się tu wielkie niebezpieczeństwo, bo… można obrabować cię ze wszystkiego, co posiadasz. Jako pisarz posiadasz tylko swój język. I wyobraź sobie, że nagle nie jesteś w stanie wyrazić, przetłumaczyć tych wszystkich myśli w twojej głowie. Nie potrafisz ich uformować, nawet wypowiedzieć. Niczym świergoczący ptak, który w rzeczywistości jest niemy. Jedynie wydaje mu się, że świergocze, ale nikt go nie słyszy, nikt go nie rozumie. Albo świergocze w niezrozumiałym dla innych języku, jak to napisałem w wierszu Listy z wewnątrz. Jaka jest wartość ptaka niemowy, którego tożsamość jest ściśle związana z jego głosem?

FK: Trochę jak autyzm. Autystyczne dzieci czasem posługują się językiem, którego inni nie rozumieją. I są bardzo sfrustrowane, kiedy widzą, że nie wiesz, o co im chodzi, bo same są przekonane, że wyrażają się w sposób jasny i zrozumiały, w tym samym języku, co reszta ludzi.

RA: Ten konflikt tożsamości rozgrywa się w tobie codziennie. Siedzę tu teraz z tobą i mówię po arabsku, więc mógłbym mówić bez końca, dziesięć godzin. Bo przychodzą mi do głowy różne historie, skojarzenia, myśli. Jeśli prowadzilibyśmy tę rozmowę po angielsku, nie czułbym się tak komfortowo jak teraz. Jeśli po niemiecku – katastrofa. Powiedziałbym dwa słowa. Tak, dobrze, dziękuję, jestem poetą, pochodzę z Syrii, wydałem pięć książek. Tyle udało mi się dotychczas nauczyć. I dziękuję, do zobaczenia – bis zum nächsten Mal! I to jest tylko jeden z dręczących mnie konfliktów.

Pozostaje jeszcze fakt, że jestem poza krajem. Na wygnaniu. I ten wewnętrzny konflikt spowodowany faktem, że ocalałem. To poczucie towarzyszy mi ciągle i wywołuje poczucie winy. Dzieliłem z kimś celę – on umarł, ja przeżyłem. Albo weźmy szkołę, zapomnij celę. To bardzo szczególny przykład, niewielu towarzyszom z celi udało się przeżyć. Ale szkoła: przyjaciel ze szkoły został zamęczony na śmierć, a ty ocalałeś. Ktoś szedł z tobą razem protestować: jego dosięgnęła kula, a ty żyjesz, uciekłeś. Wydaje mi się, że tego poczucia winy nie da się nigdy pozbyć. Może da się je trochę złagodzić, ale nie usunąć.

Jeszcze jeden konflikt – twoja obecność w kraju, który nie ma jednej, ale wiele twarzy. W kraju, który promuje się w mediach jako przyjmujący, witający uchodźców, a zarazem jest trzecim co do wielkości dostarczycielem broni wysyłanej do twojego regionu i służy do zabijania ludzi i produkowania uchodźców. Ten sam kraj przekształca ruch obywatelski nazywający się „przyjmowaniem uchodźców”, „welcoming refugees”, w kulturę. To nie kultura. Kultura jest czymś, co zapuściło głęboko korzenie, ma swoje lata, w czym się dorasta. Mimo wszystko – pięknie jest mówić o tym jako o kulturze – „welcoming culture”. O „kulturze otwartej na ludzi z zewnątrz” zaczęli już przecież mówić: „Willkommenskultur”. Nie jest to jednak kultura, w żadnym razie. Jest to bardzo szlachetny ruch, pełen ludzi o szczerych chęciach, najszlachetniejszych ludzi na tym świecie, ale nie jest to kultura.

Masz więc kraj, który eksportuje to jako „kulturę”, kiedy w tym samym czasie 14% ludności głosuje na partię nawołującą do zabijania uchodźców na morzu, zatapiania ich. Niczym schizofrenia. I nie masz tylko tych dwóch twarzy, jest ich bez liku. Niełatwo jest sobie z taką rzeczywistością poradzić. Szczególnie z moim doświadczeniem życiowym: u nas był tylko albo reżim, albo rewolucja, dwie strony. Albo byłeś za tymi, albo za drugimi. Ale tutaj, w Niemczech, ten pluralizm stworzył także wielość konfliktów, trudno jest w tym znaleźć swój własny głos. Partia zielonych ma w kwestii syryjskiej wspaniałe stanowisko: odważne, sprzyjające rewolucji. Co zaś się tyczy Palestyny: gnój. Nie uznają czegoś takiego jak kwestia palestyńska, czczą państwo Izrael niczym Boga. Oczywiście, z powodów historycznych i ich pochodnych. Tak więc jedna partia ma na temat dwóch bardzo podobnych kwestii diametralnie różne opinie.

FK: Niemcy jako miejsce otworzyły także nowe możliwości – przed tobą jako pisarzem i dziennikarzem. Tutaj założyłeś swoją pierwszą gazetę?

RA: Pierwszą arabską gazetę w Niemczech – „Abwab” [czyt. „abłaab”, ar. „drzwi, wrota, bramy” – przyp. FK], a potem „Fann” [ar. „sztuka” – przyp. FK], pierwsze arabskie czasopismo w Niemczech specjalizujące się w sztuce.

FK: Nie wiem, czy nazywałeś się kuratorem sztuki wcześniej, w Jordanii.

RA: Nie, nie. Nie wiedziałem nawet, co to słowo znaczy.

FK: Tak więc tutaj zaczął się także ten eksperyment. Czym są zatem Niemcy, czym jest Berlin dla ciebie jako Araba, który pisze, publikuje i interesuje się kulturą arabską?

RA: Z początku mieszkałem trzy lata w Kolonii. W samej Kolonii w ciągu tego czasu miałem tylko jeden wieczorek. Ale jeździłem do innych miast, do Berlina, za granicę – do Włoch, do Madrytu, do Grecji. Kolonia nie była dla mnie odpowiednim miejscem. Mam też poczucie, że te trzy lata w Kolonii były czasem zmarnowanym. Może nie aż tak radykalnie, ale w porównaniu z późniejszymi etapami na pewno.

FK: Czym jest zatem Berlin?

RA: Lubię Berlin, dobrze się tu czuję. Nie było tak od samego początku. Gdy mieszkałem w Kolonii, myślałem, że Berlin jest podzielony na kantony, szufladki – dzielnica arabska, dzielnica turecka. Miasto jest różnorodne, ale te różne grupy nie współżyją ze sobą w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Kiedy zacząłem się tu pojawiać częściej, a w końcu się przeprowadziłem, zmieniła się moja perspektywa. Także moje spojrzenie na pluralizm się zmieniło. Dlaczego zakładamy, że pluralizm oznacza, że wszyscy mieszkają w jednej, mieszanej dzielnicy? Przecież nie ma nic strasznego w tym, że żyjemy w różnych kwartałach, tutaj mam moje jedzenie, mój meczet czy kościół, dzielnicę żydowską i tym podobne. Ale kiedy się spotykamy, mamy w Berlinie możliwość wybrać miejsce różnorodne, jak Kreuzberg, i nie być do siebie wrogo nastawieni, i współżyć, traktować się jak mieszkańcy jednego miasta. Ale „inni” ludzie nie muszą koniecznie spać w tej samej dzielnicy, co ja. Tak zmieniła się moja perspektywa.

FK: Także jako pisarz nie jesteś tutaj sam, żyjesz w szerszym środowisku pisarzy arabskich.

RA: To bardzo piękna strona Berlina. W Kolonii była bańka – środowisko pisarskie. Jeśli nie należałeś do niego, to byłeś autsajderem. W Berlinie jest kilka takich baniek, w których można się poruszać. Co jeszcze ważniejsze, w Berlinie można sobie taką bańkę stworzyć, zacząć od zera i zebrać społeczność. W moim przypadku pozytywem było to, że jest tu po prostu wielu Arabów, a z drugiej strony mieszkali tu już moi bliscy przyjaciele – na przykład Lilian, moja dziewczyna, z którą teraz mieszkam. Dzięki niej to miasto stało się piękniejsze, pomogła mi spojrzeć na nie z innej perspektywy, zaczęliśmy pracę nad wspólnymi projektami. Wszystko to ułatwia stworzenie relacji z miejscem. Także wejście w tutejsze literackie środowisko było dla mnie łatwe, znam tutaj wielu poetów i pisarzy niemieckich.

FK: Także arabskich. Berlin jest w pewnym sensie ośrodkiem arabskiego środowiska literackiego…

RA: …ta, strasznie ważnym ośrodkiem, strasznie dużym…

FK: …daj mi chwilę. Ludzie mówią o tobie, że zawsze jesteś na bieżąco, we wszystkim się orientujesz. Z pamięci cytujesz posty z fejsbuka, możesz się gdzieś zjawić i zacytować: ten tam napisał, ta tam napisała przedwczoraj tak i tak. Jesteś wiarygodnym uczestnikiem dyskusji literackich na wszystkie aktualne tematy w tym środowisku.

RA: Nie chcę na ten temat nic mówić, to są twoje informacje, nie wiem, z jakich źródeł je wziąłeś. Ale mam tutaj dobre stosunki z ludźmi. Na pewno pomaga mi w tym fakt, że mam swoją „mównicę” – czasopismo „Fann”. Jestem redaktorem naczelnym. Z tego względu nieprzerwanie rozmawiam z wieloma osobami, bo szukamy nowych pisarzy, chcemy publikować nowe teksty. Organizuję różne wieczorki, spotkania. Jest to więc naturalne, że pracuję nad dobrymi stosunkami z innymi i cały czas szukam nowych głosów poetyckich i literackich.

FK: Organizujesz także spotkania w stylu: „My favourite kitaab” [kitaab – ar. „książka”– przyp. red.], stałeś się więc pośrednikiem między publicznością, a pisarzami.

RA: Staram się. Nie wiem, czy jestem pośrednikiem. Jestem opętany poezją, nie podejrzewam, że kiedyś napiszę powieść. Kieruje więc mną ta opętańcza chęć pokazania innym poezji, przede wszystkim poezji arabskiej w Europie, bo niewiele się o niej wie. Ludzie znają tu tylko trochę poezji klasycznej i kilku autorów współczesnych – Adonisa, Mahmouda Darwisha i dziękuję. Jestem też tylko częścią nowego pokolenia poetów, nie jestem wyjątkiem. I wszyscy chcemy pisać poezję. Nie jestem tylko Ramim, ale także Fadim, Rashą, Dżalalem, Asmą, Ghiasem [Fadi Dżomar, Rasha Habbal, Dżalal al-Ahmadi, Asmaa Azaize i Ghiath Almadhun – przyp.red.] – jestem nimi wszystkimi. Owszem, nie piszemy jednego tekstu. Całkowicie się różnimy, nawet w naszym spojrzeniu na poezję. Ale nie jestem jednostką, jestem całym pokoleniem, nimi wszystkimi naraz. Dlatego muszą oni dotrzeć do publiczności, tak jak ja.

Na początku mojego pobytu w Niemczech, kiedy wyprowadziłem się z Heinrich-Böll-Haus, mieszkałem u rodziny niemieckiej. Byli dla mnie naprawdę niczym rodzina. Potem znalazłem mieszkanie w Kolonii i chciałem się przeprowadzić. Dziękuję więc Christine, mamie rodziny, za wszystko, co dla mnie zrobiła, całą pomoc i miłość, jaką mi ofiarowała. Ona na to: „Nie dziękuj, Rami. Ja tylko otwieram drzwi”. Zostało mi to w głowie. Ktoś otworzył mi drzwi. Jak przy wchodzeniu do centrum handlowego czy jakiegokolwiek sklepu w Niemczech: wchodzisz i widzisz, że ktoś idzie za tobą, więc przytrzymujesz mu drzwi. Przechodzi i dziękuje: „Dankeschön!“. To stało się dla mnie stylem życia. Jeśli otworzą się przede mną jakieś drzwi, chcę je przytrzymać dla innych.

FK: Mówiłeś, że literatura arabska nie jest tutaj za bardzo znana. Jakie książki były dla ciebie osobiście najważniejsze?

RA: Oj, dużo ich. Mówimy tylko o dziełach arabskich?

FK: Niekoniecznie, możesz opowiedzieć także o innych dziełach. Jakie książki na ciebie wpłynęły, skierowały cię w konkretną stronę? Zmieniły cię?

RA: Nie potrafię odpowiedzieć bezpośrednio, bo te procesy jeszcze się we mnie rozgrywają.

FK: Jakich wpływów jesteś świadomy?

RA: Wielu. Na pewno Iljas Churi, w szczególności jego Jalo. To jedna z moich ulubionych książek. Podoba mi się jej język, treść, technika. Także Król kłania się i zabija Herty Müller, którą przeczytałem w tłumaczeniu.

FK: Czy jest w tych dziełach jakaś scena, która szczególnie zapadła ci w pamięci?

RA: Oczywiście. W Jalo jest to scena tortur, kiedy sadzają Jalo na butelce. To okropna scena. Czytając to, czuję, jakby działo się to mnie, odczuwam ból. Tak obrazowy jest ten język. Iljas Churi także świetnie posługuje się czasem. Jedną z ważnych technik jest powtórzenie: zeznania spisywane są na nowo chyba dziesięć razy. Za każdym razem czytasz to, jakby było w tym coś nowego, chociaż tekst prawie się nie zmienił. Iljas Churi jest bardzo inteligentny, uważam, że jest najlepszym arabskim powieściopisarzem, prozaikiem.

W poezji wiele jest godnych uwagi głosów, od których wciąż się uczę. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to zdanie niebędące częścią wiersza. Jest ono dedykacją wiersza kurdyjskiego poety z Syrii, Arifa Hamzy [Arif Hamzah – przyp. FK], który aktualnie mieszka w Hamburgu. W dedykacji pisze: „Syryjczykom, którzy odeszli ku wolności i jeszcze z niej nie wrócili”. Zawarta w tym zdaniu liryczność starczy za cały wiersz. Ta myśl, że cały naród wyszedł ku idei i jeszcze z niej nie wrócił, niesie w sobie pytania, odpowiedzi i skojarzenia. I dobrze się składa, że Arif mieszka tutaj. Urodził się w roku 1979, jest prawnikiem i pięknym, bardzo wrażliwym poetą.

Pamiętam też zdanie z wiersza Walizki Fadiego Dżomara: „Walizki są dłońmi, które nie mogą pomieścić”. Zdumiewający obraz: bagaże są dłońmi, częścią ciała, która okazała się za mała, żeby ponieść nałożony na nią ciężar. Pojedynczy człowiek jest zatem niezdolny do zaspokojenia swoich własnych potrzeb. Dlatego potrzebujesz czegoś zewnętrznego. Poza tym walizki same w sobie przywołują na myśl coś zewnętrznego – podróż, przeprowadzkę, odejście, a Fadi czyni z nich coś wewnętrznego, o wiele głębszego od ich zewnętrznej roli. To drugi przykład.

To też pomyślny przypadek, mimo zniszczenia, bólu i poczucia porażki, jakie nas dotknęły, że wielu poetów i pisarzy syryjskich znalazło się w Niemczech, coś w okolicach stu pięćdziesięciu. Kiedy czytaliśmy Güntera Grassa, Goethego, Schillera, Hertę Müller i innych w Syrii, nie mieliśmy możliwości zdobycia głębszej wiedzy o społeczeństwie niemieckim, o kraju. Czytaliśmy, co było dostępne. Europa stoi zatem przed ogromną szansą dzięki obecności tylu różnych głosów poetyckich i literackich, przedstawicieli różnych pokoleń, gatunków i perspektyw na literaturę. Wszyscy tu są, fizycznie i cieleśnie, a nie tylko słyszymy o nich.

To tak jak ze mną i Hertą Müller: nie wyjadę z Berlina, póki jej nie zobaczę. Mieszkamy teraz w jednym mieście. Ten fizyczny dystans między nami jest znikomy: ona mieszka na Schönebergu, ja na Kreuzbergu, bardzo blisko. Jeśli nie pójdę na spotkanie z nią, będę się czuł winny. Nadal mam poczucie winy, że nie poszedłem na spotkanie z Mahmoudem Darwishem. Przyjechał do Damaszku w roku 2008, a potem umarł. I nigdy go nie zobaczyłem.

Samo przeczytanie literatury ma zupełnie inny wpływ na ciebie niż spotkanie i kontakt z pisarzami, dyskusja z nimi. I to nawet przy spotkaniu z jednym z nich. A co dopiero, jeśli możesz osobiście rozmawiać z setką, usłyszeć ich zdanie od nich samych, nie od kogoś innego. Więc jest to, moim zdaniem, dobra okazja dla Europy, a nie wyłącznie dla samych pisarzy. Być może zmienią się przez to rozpowszechnione tu wyobrażenia eurocentryczne i orientalistyczne. Może te społeczeństwa, te światy intelektualne zaczną intensywniej oddziaływać.

FK: Sam starasz się do tego przyłożyć, ponieważ w dwujęzycznym „Fann” publikujecie teksty arabskie tłumaczone na niemiecki, ale także teksty niemieckie tłumaczone na arabski.

RA: Naprawdę szkoda byłoby tego nie wykorzystać. Czuję też, że jest w tej dziedzinie próżnia. Gdyby były już dwa, trzy czasopisma, może byśmy się tym nie zajmowali. Oczywiście, na pewno jest zapotrzebowanie na przynajmniej dziesięć takich magazynów, ale niestety nie ma poza nami ani jednego.

FK: Ze względu na pracę nad twoim tomikiem znam cię bardziej od strony twoich wierszy niż z rozmów prywatnych. Czuję, że nie tylko z pisaniem się poróżniłeś, ale także z życiem, z miłością, z rzeczywistością, jak to mówi cytowany w twoim tomiku Mahmoud Darwish. Można by powiedzieć, lekko zmieniając ten cytat, że pamięć jest ćwiczeniem myśli w respektowaniu teraźniejszości. Takie są główne tematy czterech części tomiku Psy pamięci: pamięć, wojna, miłość i liryka.

RA: Chwila, zaraz wrócimy do tomiku, pomówmy jednak jeszcze o pisaniu. To dla mnie temat bardzo drażliwy. Będę z tobą szczery, może nawet powiem to pierwszy raz. Jeśli chodzi o poróżnienie się z miłością, to nie jest to zbyt dokładne stwierdzenie. Ja zawsze intensywnie kochałem, zawsze żyję w jakimś związku lub stanie kochania. Jedynie nie wiem, czy jest to miłość prawdziwa, bo czym jest miłość?

FK: A czym się ją mierzy?

RA: Bólem, tak… Miłość jest dla mnie zagadką.

FK: Uśmiechnąłeś się, chcę to tylko udokumentować.

RA: Uśmiechnąłem się, bo wciąż mnie cytujesz. To zabawne.

Miłość jest dla mnie czymś nieokreślonym, zagadkowym. Mam wiele pytań w tym względzie. Może jest chorobą? Miliony ludzi zmarło z powodu plagi, grypy, raka. Czarna śmierć czy grypa stały się z czasem chorobami prostackimi, żałosnymi – bierzesz paracetamol i zdrowiejesz. Plagi już nie ma. Odkryto już terapię. Nie wiem, czy kiedyś odkryje się też terapię przeciw miłości, przeciw chorobie miłosnej, i czy będziemy się z miłości kiedyś nabijać.

FK: Tutaj się zgodzimy. Widzisz, że mam przed sobą notatki, z których przygotowywałem się do tej rozmowy, może widzisz w nich lwa, potwora…

RA: …a może kurę?

FK: Może kurę. Ale napisałem tu sobie, że miłość w twoich wierszach przypomina chorobę. Nie w sensie oceny, ale wydaje się, że opisujesz miłość, szukasz jej w odbiciach lustrzanych, w przykładach dalekich od ideału.

RA: Nie wiem, czy jest miłość idealna.

FK: Trudno spotkać u ciebie stan duchowej harmonii między dwiema osobami.

RA: Zgadza się. Niekoniecznie widzę w tym miłość. Może to wynik przyzwyczajenia, zrozumienia, przystosowania się. Czy jest to miłość? Jeśli tak wygląda miłość, to nie jest ona dla mnie wcale interesująca. Absolutnie. Nie ma w tym nic ciekawego. Najpiękniejsze wiersze, jakie czytałem, mówiły o byciu opuszczonym. Śmierć bardziej mnie interesuje od życia jako temat do pisania. O życiu się nie pisze, życie się przeżywa. Pisać możny o czym innym.

Mój stosunek do pisania jest sam w sobie problematyczny. Pisanie daje bardzo krótkotrwałą przyjemność. Odczuwam przyjemność, kiedy piszę. Ale kiedy tylko opublikuję tekst, zaczynam go nienawidzić i zrywam z nim. W kulturze, z której pochodzę, arabskiej czy islamskiej, masturbacja nie jest akceptowana. Zawsze związana jest z tym, że zaraz po osiągnięciu orgazmu masz poczucie winy. Tak wygląda mój stosunek do pisania. Intensywna, ale bardzo krótka przyjemność. A potem zawsze poczucie winy. To jeden z najważniejszych elementów tego stosunku. Przez lata pracuję jeszcze nad tekstem, poprawiam, skreślam. Niczym sztuka zabijania.

FK: „Więc przekreślam twoje imię/ i nakreślam moje/ po czym przekreślam się/ żebyśmy mogli się spotkać za zasłoną tuszu”.

RA: Na przykład. Ale już wystarczy, nie cytuj mnie [śmiech].

FK: Tak się zabawiam.

RA: Więc zabijam, aż w końcu dotrę do jakiegoś idealnego stanu. Pisanie nie jest czynnością twórczą, ale morderstwem. Ciała, formy, słowa, wyrażenia, litery, papier, długopis – wszystko to istnieje. Trzeba z tego wycinać, wykreślać, zabijać, żeby osiągnąć swój cel, którzy inni nazywają tworzeniem.

FK: Jak origami. Jak kolaż – wycinasz z gazet czy książek tylko to, co cię interesuje, resztę wyrzucasz.

RA: W końcu masz wycinki, składające się na kompletny obraz. Zatem mój stosunek do pisania jest połączeniem przyjemności i zabójstwa. Ale nie potrafię też bez niego żyć. Jest ono dla mnie środkiem do tworzenia tego świata równoległego, który jest jednak bardzo niepewny, niejasny, nierzeczywisty, nieokreślony.

FK: Szukasz jego szczegółów? Czego szukasz?

RA: Nie wiem, ale na pewno szukam.

FK: Szukasz, czyli koncentrujesz się na czymś, badasz to, aż w końcu skupiasz się na czymś innym i szukasz tam? Zaczynasz nienawidzić tekstu i przenosisz poszukiwania gdzie indziej?

RA: Może. Ale nie mogę go znienawidzić, póki go nie opublikuję. Tomik Nikt nie zwrócił uwagi na twoją śmierć był już gotowy w roku 2015, wyszedł na początku roku 2019. Przez te cztery lata, od kiedy zacząłem go pisać w 2014 roku, miałem go zawsze przed oczami. Czytałem, pisałem, poprawiałem, skreślałem, chowałem do szuflady, znów wyciągałem, pracowałem nad nim. Przez cały ten czas mój stosunek do tego tomiku był nacechowany miłością, zabójstwem, zmianami; nauczanie i uczenie się, wywieranie wpływu i zmienianie się pod wpływem. Ale od kiedy ten tomik wyszedł przed pięciu miesiącami, nie zorganizowałem jeszcze ani jednego spotkania autorskiego na jego temat.

FK: Powiedziałeś mi kiedyś, że wiersz Nikt nie zwrócił uwagi na twoją śmierć najlepiej cię wyraża. Czy ze względu na publikację książki zacząłeś go nienawidzić? Czy coś się zmieniło?

RA: Zmieniło się. Wycofuję to, co wtedy powiedziałem. Wiersz wyrażał mnie w pewnej fazie mojego życia, kiedy zaprzątało mnie ogromne pytanie o znaczenie śmierci i życia, kiedy w kwestiach artystycznych zajmowałem się rytmem, rymem i melodią tekstu, kiedy chciałem powiedzieć: „Bóg jest potworem”, wziąć mitologię i stworzyć ją od nowa. Pisałem wtedy teksty długie, trochę epickie. Nie wydaje mi się, że to mnie nadal wyraża. I to normalne, jeden z etapów rozwoju. Ale teraz czytam ten wiersz z innych perspektyw, nie tylko jednej perspektywy.

Kiedy przedstawiałem ten wiersz w ramach projektu teatralnego…

FK: W towarzystwie rzeźbiarki i aktorki, w ramach stypendium Akademii Sztuk [Akademie der Künste, AdK – przyp. FK].

RA: Tak. Nie byłem zadowolony z tego tekstu ani przed przedstawieniem, ani po nim. Może dlatego szukałem czegoś, co działoby się równolegle, jak to rzeźbienie, gra aktorska, obecność widowni.

FK: Szukałeś innych środków wyrazu?

RA: Czegoś, co przekaże rzeczy nieobecne w tekście.

FK: Wymiary?

RA: Wymiary, wyrażenia, historie, postaci, stany. Przeniesie publiczność w inne miejsce. Jeśli pamiętasz jeszcze, kiedy poeta skończył recytować, usiadł między publicznością i zaczął się przyglądać. Skończyły się jego możliwości. A na scenie ktoś jeszcze biegł, było życie, był opór, było jeszcze zabójstwo. Życie wyrasta ponad poetę. Nie wiem, czy ponad poezję, ale na pewno ponad poetę.

Wiersz ten już mnie nie oddaje w sposób całkowity. Na pewnym etapie tak było, teraz już nie.

FK: A jak to jest z pamięcią?

RA: Żyjemy w pamięci.

FK: Jest ona także swego rodzaju światem równoległym. Tak w rzeczywistości, jak i w twoich wierszach.

RA: Tak, ale moim zdaniem jest czymś więcej niż tylko światem równoległym. Jest światem obszerniejszym od naszego. Teraźniejszość to tylko chwila. Po niej nadchodzi inna chwila, potem inna, która po sekundzie już należy do przeszłości. Do pamięci. W konsekwencji, pojemność pamięci jest o wiele większa od obszaru teraźniejszości.

FK: Czy pamięć nas oszukuje?

RA: Może. Są różne rodzaje pamięci. Człowiek czasem wyobraża sobie, że coś pamięta, stwarza wspomnienia, żeby się do czegoś przystosować. W wielu miejscach przypominałem sobie, że zdołałem przeciwstawić się agentom bezpieczeństwa, pobić ich. Był też pewien czas, którego większość spędziłem w Jordanii, kiedy byłem całkowicie pewien, że to zrobiłem. Pamiętałem to. Mimo że było to wymysłem, marzeniem. Po traumie powstała pustka, którą trzeba było wypełnić wymysłami, a mój mózg uznał je za część prawdy, przeszłości, pamięci. Przez długi czas uznawałem, że to się stało naprawdę.

Z drugiej strony, nasza pamięć również usuwa wspomnienia. Szczególnie w latach 2016–2017 zapomniałem wiele podstawowych rzeczy, między innymi moje miasto, Damaszek. W pamięci wychodziłem z Jarmuku do Midanu i do następnej dzielnicy, a tam się wszystko nagle kończyło. Czarna plama, nie ma mapy. Pewnego razu w 2017 roku rozmawiałem z Łalaa i Fadim. Potrzebowali jakichś dwóch godzin, żeby wytłumaczyć mi, gdzie jest ulica Bagdadzka, najważniejsza ulica Damaszku, w samym centrum, stanowiąca niejako oś miasta. Gdziekolwiek nie jechałeś, zawsze trzeba było przejechać Bagdadzką. A ja nie pamiętałem, gdzie była. Zniknęła z mojej pamięci.

FK: Jeśli mógłbym zacytować innego pisarza, którego na pewno znasz: „czy to ty zapomniałeś miasto, czy to ono się ciebie wyrzekło”?

RA: To nie cytat z kogoś, ja to napisałem.

FK: Wracając do Haify Ghassana Kanafaniego.

RA: Naprawdę? Ja to napisałem w języku mówionym.

FK: Czy to zatem pamięć się tobą zabawiała, czy miejsce? Kto sprawił, że zapomniałeś?

RA: Trzeba psychologa, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem.

FK: Czy pamięć rzuca kłody pod nogi?

RA: Oczywiście.

FK: Czy pomaga?

RA: Oczywiście. Dlatego nazwałem ją psami, nie wilkami. Psy są zarazem dzikie i oswojone. Trzeba się z nimi obchodzić, biorąc oba te stany pod uwagę. Mogą cię zranić, oszukać, a zarazem musisz je szanować.

FK: Czy można to samo powiedzieć o kotach?

RA: Koty nie działają w ten sam sposób, co psy. Nawet w kulturze coś innego symbolizują. Mówi się zawsze o wierności psów, jakie to wierne i lojalne zwierzęta. Ale jeśli chcemy kogoś obrazić, również odnosimy się do psa. Symbolika kotów nie zawiera w sobie tych sprzeczności. Jako ludzie współżyjemy już z psami od chyba ponad szesnastu tysięcy lat. Pomagamy sobie nawzajem. Nie żyjemy z wilkami, wilki to wcześniejszy etap rozwoju psów. Kiedy psy się rodzą, są ślepe. Tak samo i pamięć. Przychodzi spontanicznie, nie widzi, czego chce. Przychodzi nieuporządkowana. Ślepa. Jak szczeniaki. Kiedy psy dorastają, zaczynają naznaczać granice swoich rewirów. Sikają po rogach, mówiąc tym samym: „to mój teren”. W kotach nie ma tych sprzeczności, nie ma tych samych mechanizmów. Nawet w naszej symbolice nie ma tych samych odniesień.

Wierność psów jest też ciekawym tematem. Chwalimy je, że są wierne – człowiekowi. Nie mówimy, że psy są wierne wobec siebie, w ogóle nam to nie przychodzi do głowy. Traktujemy psa jako zwierzę wierne, ignorując przy tym ogromną część jego życia. Odnosimy wszystko do siebie, jakbyśmy byli centrum jego życia. Psy nie są jednak wierne wobec innych psów. Nawet oceniając ludzi, możemy powiedzieć: „Wolę psa od ciebie, pies jest przynajmniej wierny”. Ale to nieprawda, pies jest tylko wierny wobec pana, nie wobec innych psów. Z tej perspektywy wydaje się normalnym, że człowiek nie jest wierny wobec drugiego człowieka [śmiech].

FK: Ciekawe, że mówisz właśnie o narodzinach psów, bo w jednym z wierszy piszesz: „zanim nie urodził się w naszym łóżku kot/ w niczym do nas niepodobny”.

RA: Nie ma tu jednak żadnego związku, to co innego. To nie koty pamięci.

FK: Są to koty liryki? Koty wierszy? Tak teraz pomyślałem sobie, że co nie wydasz książki, zaczynasz nienawidzić tych wierszy. One jednak zostają, żyją dalej z tobą, każdy je będzie z tobą kojarzył. Ty dalej siedzisz ze staruszką o imieniu „Pamięć”, a koty nie są do ciebie w niczym podobne.

RA: Bez komentarza. To twoja interpretacja i pięknie, że masz swoją perspektywę, nie powinienem nic na ten temat mówić. Odpowiadałem na rzeczy, na które można odpowiedzieć, ale tutaj nie wolno mi nic powiedzieć. Zostaw to, nie wplątuj mnie, to ty nawarzyłeś piwa.

FK: Będziesz także gościem odbywającego się we wrześniu festiwalu Stacja Literatura. Jak się czujesz – podekscytowany, zdziwiony?

RA: Jestem bardzo podekscytowany i mam wiele pytań. Nie zdecydowałem jeszcze, co będę czytał. Wiem, że jest już tłumaczenie całości Psów pamięci, ale jest jeszcze jeden tekst, który chyba chciałbym przeczytać, który powstał w związku z pewnym miejscem, znajdującym się w Polsce, mianowicie Auschwitz. Zatytułowany jest Numer 2935. Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę przeczytać ten tekst. Chciałbym odczytać go w środku obozu w Auschwitz, w wielu językach, po arabsku, hebrajsku, polsku, niemiecku i w innych językach. Czuję, że muszę to zrobić. Część tego tekstu powstała także w komorze gazowej w samym obozie.

Nie wiem, nie wiem jeszcze, co chcę przeczytać. Nie wiem, jak może zareagować nowa publiczność. Zawsze boję się publiczności. Zanim wejdę na scenę, jestem poddenerwowany. Kiedy zaczynam czytać, odprężam się trochę. Jeśli miałbym już teraz myśleć o wrześniu, dostałbym ataku paniki, więc wolę skupić się na czymś innym.

W czerwcu wydam także jeszcze jedną książkę bilingualną po niemiecku i arabsku. Jeszcze nie wybraliśmy tytułu. Poezja i proza. Wybór utworów opublikowanych po arabsku.

FK: Wiem też skądinąd, że nie pójdziesz na wędrówkę w góry.

RA: Dziwne masz źródła… Jestem już stary. Nie mogę łazić po górach.

FK: Starość jest w pewnym sensie chorobą psychiczną.

RA: Napisałem przecież całą książkę o starości, nie czytałeś? Grey is the new pink. Opublikowano dwa bilingualne wydania, arabsko-niemieckie i arabsko-angielskie. Wiersze te napisałem dla Muzeum Kultur Świata we Frankfurcie, w czerwcu zeszłego roku. Wystawa jeszcze trwa, wiersze będą wypisane na ścianach do września tego roku. Dużo pracowałem nad starością.

FK: Jednak starość w twoim przypadku nie przekonuje. Jesteś mężczyzną w kwiecie wieku i tylko wykręcasz się starością.

RA: Jestem namiętnym palaczem. Widzisz, ile w czasie tej rozmowy spaliłem. Nie mogę więc chodzić po górach. Ale jak podrzucisz mnie samochodem, wyjdę. Chcę natomiast odnieść się do miejsca, w którym będziemy, w sposób liryczny. Byłem w Polsce przed dwu laty, żeby napisać tekst liryczny, Numer 2935.

FK: Pojechałeś do Polski w celu napisania tekstu?

RA: Oczywiście! Zanim napisałem ten tekst, obejrzałem chyba dwadzieścia trzy filmy dokumentalne i fabularne o Auschwitz. Wiem dokładnie, co gdzie się znajduje, także wizualnie. Znam układ przestrzenny obozu, wiem, gdzie jest staw, do którego wrzucali prochy. Pojechałem, żeby to wszystko znaleźć i zobaczyć, żeby napisać. Żeby dokończyć moje badania na ten temat.

I teraz pojadę w celu poetyckim, na festiwal. Myślę, że też, żeby pisać. Jeśli uda mi się odnieść do tego miejsca w sposób liryczny, jeśli uda mi się liryczność tego miejsca, uznam to za sukces.

 

Filip Kaźmierczak (ur. 1991 w Szczecinie) – Pomorzanin, islamista, tłumacz z arabskiego, niemieckiego i angielskiego. Fascynację literaturą, w szczególności arabską, czerpie z przekonania, że warto wsłuchać się w to, co inni mają do powiedzenia. Aktualnie mieszka w Berlinie.

Rami al-Aszek – urodzony w Syrii Palestyńczyk, dziennikarz i poeta. Zadebiutował w 2014 roku tomikiem Sajran ala al-ahlam, po którym wydał kolejne trzy tomiki po arabsku. Niedługo wyjdzie jego najnowszy tomik – Psy pamięci (w językach niemieckim i angielskim, tłumaczenie z arabskiego). Założyciel i redaktor naczelny „al-Abwab”, arabskiego magazynu literackiego wydawanego w Berlinie, oraz Fann, arabskiego magazynu kulturalnego. Wyróżniony między innymi stypendium Heinrich Boell Haus (2014), nagrodą dla młodych pisarzy Fundacji im. Abdela Mohsina Qattana (2015) oraz stypendium Akademii Sztuk (Akademie der Künste) (2018). Strona internetowa: https://www.alasheq.net/en/ Autor będzie gościem festiwalu Stacja Literatura 24 (12–15 września w Stroniu Śląskim i Siennej).