Eliza Gumulak – dwa opowiadania

Ilustrowała: Marysia Jeleńska

Eliza Gumulak – dwa opowiadania

Przejażdżki

Dokąd podróżuje zagubiony w myślach człowiek? Nie zdaje sobie sprawy ze słuchania muzyki ani z niesłuchania (bo traci zasięg), z miliardów nutek przesuwających się w jego głowie (a to tylko kilka ostatnich utworów na krzyż, przyjedzie, to zagra je na gitarze, gitara nad siedzeniem, nowe struny, tym razem cieńsze, może będzie ciszej brzmiała, może będzie dobrze), a dzisiaj wizyta u lekarza i później zabawna patelnia w centrum (co robili beatnicy, kiedy musieli skreślić na maszynie coś, co pisali – nie skreślali często – ale co wtedy się robi?), nowe struny, ale wcześniej warszawska kapela tych samych trzech panów, ładnie ubranych, dość wesołych, grają, przytupują i ogólnie jest wspaniale, gdy tam są, są wspaniali (żeby tylko ktoś na nich zwrócił uwagę, nie powodują dostatecznego ostranenia? Myśli bardziej skłonne są się zatrzymać na namawiaczach Jezusa – mieli kartony na plecach i klatce piersiowej i napisy – a kapela jest cudowna i może nikomu nie przeszkadza), a tak swoją drogą to stwierdziłam dzisiaj, straszne, pierwszy raz, że faktycznie świat jest pełen cierpienia (pamiętam, jechałam tramwajem i na światłach zobaczyłam człowieka, pana kiwającego szybko głową, z niezależnym chyba od niego smutnym uśmiechem, wykrzywioną buzią, cały był pokrzywiony, miał laskę i robił parę kroków, ale przez tę minutę go widziałam, nie wiem, jak to opisać, jak opisać tego pana, który jest sam w sobie całym światem, nosi go w sobie i tworzy kompletny wszechświat, i pomyśleć, że każde istnienie tak ma, ich myśli konstruują pełnię pustki, w każdym razie…YYYYZZZZZZZZZZZZ… to, co Saerowi się rozpadło, tekst, który niczemu nie służy, obraz też częściowo oddałby całkowitość uniwersum, jakim był ten pan, tutaj nic nie odtworzy się na nowo, bo świat nie istnieje w słowach (co, przecież słowa też tworzą świat), tylko w myśli, już każdy to powiedział (to albo coś zupełnie przeciwnego). W jednej z brudnych dzielnic Cali tamten pan z atakiem padaczki unieruchomiony (nie) w taksówce, w gigantycznym korku i nie było jak wyjechać, nie można się było ruszyć, a my staliśmy na przystanku po drugiej stronie ulicy i patrzyliśmy zza szyby, i nic się nie dało zrobić. Nikt nie będzie wiedział, co się stało, no tak, zawsze możemy poczytać o konkretyzacji u Ingardena, jasne, wszystko na poziomie tekstu, jasne, ale nikt nigdy nie pozna tamtego świata, tamtego człowieka i jego rodziny, każdego z osobna, bo jest początkiem i…XXXYYYYZZZZZZ… koniec.

Obiady warszawskie

Do Złotej Kurki, czyli „najtańszych obiadów w Warszawie”, przybywają różne osobowości. Robotnicy poplamieni białą farbą, nie wiadomo, czy Polacy, chyba tak, proszą o barszcz ukraiński. Patrzą na mnie – siedzącą z telefonem i notującą w Keepie – jak na nieproszonego gościa, jeden mówi „zupę ukraińską widelcem będę jadł”, więc to są Polacy. Na szerokich parapetach stoją donice z bardzo wysokimi roślinkami, osłaniają zakratowane okna wychodzące na Marszałkowską. Tramwaje, autobusy i zaaferowany pan, gadający przez telefon przy samochodzie, zniknął. Przechodzi palacz z lat czterdziestych czy którychśtam. Właściwie z całego XX wieku. Ubrany na czarno, starszy, w kaszkiecie i okularach, zgarbiony, stawia jedną nogę za drugą, żeby jakoś przejść przez jeszcze parę lat, jeszcze trochę, nie wiadomo. Jest bardzo cicho, słychać uderzanie łyżeczki o talerz tamtej staruszki, która siedzi na końcu. Z kolei pan, co stoi przy okienku wydawania jedzenia, niski i też siwy, jedną rękę opiera na biodrze i obserwuje nas, o, a teraz nie, zamyślił się. Przyszedł inny siwy człowiek, wysoki, podaje pani w okienku rachunek z zamówieniem, pani zniknęła. Z zaplecza słychać trzaskające talerze. Wróciła pani w fartuszku, a babuszka skończyła już jeść i tylko  patrzy. Siedzi z rękami pod stołem, opuszczonymi ramionami i smutnym wzrokiem, jakby już prawie nieobecnym, patrzy tylko przed siebie. Chwilę.

Tylko na chwilę mój wzrok spoczął na jej twarzy, żeby zapamiętać ją do końca mojego obserwowania wszystkiego. Nie mogę opisać jej głowy, zdaje mi się, że była mała i proporcjonalna w stosunku do reszty ciała, cienkie, siwe włosy lekko zachodziły jej na twarz z obu stron. Miała takie ciche, nieistniejące spojrzenie. Skończyła jeść i tylko siedziała, ale przez chwilę, bo to tylko uchwyciły moje oczy i to zapamiętałam. Nie wiem, co  stało się z nią potem.

Ktoś bardzo wykształcony napisał kiedyś, że gdy bohater w powieści umiera w wieku trzydziestu pięciu lat, to już na zawsze pozostanie bohaterem, który umiera w wieku  trzydziestu pięciu lat. A co z resztą? W realnym świecie ta staruszka też pozostanie tą, która skończyła jeść i patrzyła przed siebie, sama. Ciągle sama. Mnóstwo samotnych ludzi. I ona nie jest staruszką, która wyszła z baru mlecznego, bo nie wiem, czy to się stało. Nie mogę sobie tego dopowiedzieć, bo nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, to znaczy jestem, ale tak samo jak mogę wymyślić dalsze życie zmarłego w książce bohatera. Czy to nie jest wzniosłe?

 

Eliza Gumulak – studentka IV roku iberystyki. Lubi czytać, grać na gitarze, rysować, pisać i zachwycać się tym, na co nikt nie zwraca uwagi. Nigdy nigdzie nie publikowała. Pozdrawia.

Ilustracje wykonały:

Karolina Gilewska – absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Laureatka Konkursu dla Młodych Architektów magazynu „Builder” (2015). Jej prace niejednokrotnie prezentowano na wystawach Szkoły Rysunku Architektonicznego Politechniki Warszawskiej. Pasjonuje się rysunkiem odręcznym, literaturą fantastyczną oraz historią XX wieku.

Maria Jeleńska (20 lat) – z Warszawy, studiuje Communication Design oraz Domestic Design w School of Form w Poznaniu. W wolnej chwili zajmuje się historią sztuki i designu. Uwielbia chodzić po muzeach i przesiadywać w nich długie godziny. Interesuje ją także fotografia – gdzie tylko może, zabiera ze sobą aparat. Lubi jazdę na nartach. Jest instruktorem narciarstwa i jeśli tylko ma taką możliwość, wyjeżdża na obozy narciarskie. Instagram: @marysiajelenska