Adrian Krysiak – jedno opowiadanie

Ilustrowała: Karolina Krasny

Adrian Krysiak – jedno opowiadanie

 

Jutrzenka

śnieg to taki moment w ciągu roku

gdy dorośli zaczynają się przejmować zdrowiem

a dzieci pragną wyjść na dwór

bo śnieg proszę państwa

bywa mętny jak woda i okrutny niczym lód

Swobodne neżowanie, ze zbioru Lapidaria i margaretki [fragment]

Salvatore, Salvatore — wołała, a głos miała miękki i dźwięczny, nie głuchy i dobiegający z oddali, lecz płynący łagodnie w powietrzu, kojący bliskością, i była w tym głosie cała miła słodycz, niewyczerpana cierpliwość i bezkrytyczna miłość, na jaką może się zdobyć jeden człowiek wobec drugiego. (Oczywiście, że ją idealizował, to była jego jedyna powinność). Biegał na swoich małych dziecięcych nóżkach od jednego pnia do drugiego, brawurowo slalomował między nimi, chował się, skrzętnie ukrywał, próbując ją zaskoczyć i przedłużyć w nieskończoność tę mało ambitną, lecz jakże wspaniałą zabawę w chowanego. Nie mógł jednak opanować zbyt głośnego płytkiego oddechu ani wyrywającego się co rusz chichotu, nic więc po sekundach drobiazgowych przygotowań, bo oddech i chichot nieodmiennie go zdradzały, niezależnie od miejsca kryjówki, nieważne jak wymyślnej i nieoczywistej. Ona też się śmiała, głośno i perliście, staccato śmiechu, głośnego i perlistego, choć robiła wszystko, by nie odnaleźć go zbyt szybko, grała w tę jego dziecięcą grę wyobraźni, podług jego wymyślonych naprędce reguł, które są wspólne wszystkim dzieciom i wszystkim dziecięcym zabawom. Sama umiejętnie udawała zaaferowanie i zaniepokojenie, bo chciała udawać; w końcu ten, kto szuka, nie powinien być ani zbyt bezwzględny, ani zbyt spostrzegawczy, jak czytamy u Fowlesa. W niej natomiast nie było ani jednego, ani drugiego, w końcu wypełniała ją cierpliwość oraz miłość, obie zaś zobowiązują do wyrozumiałości. Zapamiętał (ewentualnie tylko sobie to wyobraził), że barwa jej impresjonistycznych loków oszałamiająco rezonowała z porannym jesiennym tłem, a ciężkie liście spadały z drzew.

— Proszę podpisać tutaj i tutaj, i… tutaj. Dziękuję. Z naszej strony to wszystko, naprawdę bardzo…

…się cieszył ze świeżego śniegu, skrzypiącego posłusznie pod stopami i tych tańczących wokół płatków, ścielących się nagim pluszem pod nogami. Gdy masz osiem lat, brakuje ci wyrafinowania, i jak miłość, to bezkrytyczna, jak śmiech, to perlisty, jak śnieg, to nagi plusz, a bitwa na śnieżki jest wszystkim, czego ci potrzeba do szczęścia, przecież to najpiękniejszy dzień w twoim życiu, jutro oczywiście będzie następny, także najpiękniejszy, aż w pewnym momencie zdasz sobie sprawę, Salvatore, że kolejne dni wcale nie są piękne ani dobre, że jedyne, co je wypełnia, to ból i smutek, które chcą cię udusić, i po tym poznasz, że dzieciństwo dobiegło końca, że wreszcie dojrzałeś do prawdziwego życia i jego okrucieństw, ponieważ moment dojrzenia jest tym samym, w którym już ci się żyć nie chce, nie sposób bowiem przekroczyć Rubikonu niewinności i nie utonąć; stracisz więc wszystkie zabawki, Salvatore, zapomnisz o regułach ulubionych gier, nic nie będzie smakować tak samo intensywnie i zaskakująco, nic już nie wzruszy w taki sam sposób, żaden dotyk nie przyniesie ukojenia, zostaniesz sam pośród beznadziei świtu i samotności wieczoru, skazany na wieczne tułactwo pamięci czy też wyobraźni, chociaż czasem i jej ci nie wystarczy, by zaczerpnąć chociaż łyk świeżego powietrza.

Tymczasem absurdalnie alabastrowa biel jej zębów stapiała się z lekko przyprószoną rzeczywistością, a delikatne zmarszczki wokół oczu wskazywały, że uśmiech był szczery, że nie tylko on się dobrze bawił, że nie tylko dla niego było to spełnienie największych marzeń od dzisiejszego poranka. Dzieci mają dużo marzeń, które zmieniają się jak w kalejdoskopie, wraz z posiłkami, kolejnymi harcami oraz towarzyszami zabaw. Przecież w tym wieku wszystko jest zwyczajnie najlepsze, przede wszystkim mama, ale też kakao z pianką i dopiero co usmażone pączki, zwłaszcza jeśli to ona je przygotowała, i wycieczki za miasto, głównie z nią, i jazda samochodem, szczególnie jeśli można zasnąć na jej kolanach, wszystko stanowi pretekst do dobrej zabawy, której już niedługo nic nie zastąpi, której wspomnienie stanie się tylko wyblakłym obrazem, powracającym, jeśli wytężyć pamięć, która przecież działa tylko wstecz, po fakcie dopiero więc zdajemy sobie z sprawę z tego, co bezpowrotnie utracone, a wtedy jest już zbyt późno na docenienie czegokolwiek, tak że momentami odnosimy wrażenie, że lepiej byłoby cierpieć na syndrom Pereca, który pisał, że nie pamięta niczego ze swego dzieciństwa.

— Gdyby miał pan jakieś pytania czy wątpliwości, proszę zadzwonić. Proszę pana, czy to…

…gęsta krew leciała dość mocno, siedział skulony z głową między patykowatymi nogami, nosem nieomal dotykając ziemi, drżąc na całym ciele ze strachu przed złowróżbnymi kroplami w odcieniu dojrzałych wiśni, i wpatrywał się kątem oka w głupi korzeń, o który się potknął. Gdy jesteśmy dziećmi, wszystko, co wyrządza nam krzywdę, jest zwyczajnie głupie, gdyż każdemu obiektowi nadajemy sprawstwo; korzeń działał wolicjonalnie, chciał nas skrzywdzić i dlatego jest głupi; masz jeszcze czas, Salvatore, by zrozumieć, że złe rzeczy przytrafiają się częściej niż dobre, że nikt się na ciebie nie uwziął, Wszechświat nie dba o ciebie i twoje samopoczucie, nie dlatego, że jest złośliwy czy zwyczajnie zły, on po prostu nie wie, że istniejesz, jesteś mu obojętny, sam nie przywiązujesz żadnej wagi do życia pojedynczego owada, nie sposób dociekać marzeń mrówki.

Ona stała obok i cierpliwie, z wielkim uczuciem, głaskała rozczochraną głowę, starając się go uspokoić nuconą piosenką, przy której najczęściej zasypiał i która miała magiczną moc odpędzania demonów. Gdy był mniejszy, przychodziła późnym wieczorem, siadała przy łóżku i mówiła: Salvatore, Salvatore, jesteś taki malutki i niewinny, moja mała kruszynka, taka bezbronna, leżysz tylko i machasz rączkami, całe życie przed tobą, synku, wszystkie porażki i rozczarowania tego świata, obiecuję, że dopóki będę przy tobie, to zrobię wszystko, co w mojej mocy, by cię chronić, ale jednocześnie przeraża mnie, syneczku, że nie będę mogła ci ich wszystkich darować, przestrzec cię przed tymi wszystkimi niebezpieczeństwami i okropieństwami, a teraz śpij, synku, syneczku, śpij dobrze, kochanie, i nie bój się tego, co przyniesie jutro, bo ja jestem obok.

— Proszę usiąść, powinien pan wziąć coś na uspokojenie. Zamówię panu taksówkę. I proszę uważać przy wyjściu, jest bardzo…

…ślisko, nie zdążył się podeprzeć ani zamortyzować upadku. Na świeżym śniegu zobaczył krople krwi i przeraziła go ta głęboka, burgundowa barwa, czuł, jakby wraz z nią ulatywała sama jego esencja, coś, co czyni go tym, kim jest, czyli małym przestraszonym chłopcem z czerwonym od krwi i mrozu nosem, więc wykorzystał jedyny sposób obrony, jaki znał i się rozpłakał, nagle i zwyczajnie, po prostu i po ludzku, przecież nie dysponował innymi metodami radzenia sobie ze stresem i bólem, dopiero je pozna, prędzej niż się spodziewa, będzie miał ku temu mnóstwo okazji, w przeciwnym razie nie dożyje dorosłości, nie doświadczy rozpaczy, która toczy każdą sekundę świadomego istnienia. Usłyszał miękkie Salvatore i chciał jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych ramionach, wtulając rozbitą głowę w jej rozpuszczone włosy w odcieniach brązu i rdzy, z delikatnymi refleksami beżu, znaleźć w nich schronienie, poczuć zapach czystości, który uspokaja. Śnieg zaś prószył, jakby nigdy nic, niepomny na jego skargi i żale.

Wiele lat później, już jako mężczyzna, miał przedziwny sen. W tym śnie był korzeń i lód, a ona była Jutrzenką. Nic z niego nie zapamiętał.

Kolejny sen. Znajdują się oboje w jakimś kościele (skąd on wie, że to Rzym?), do którego wpadają uzbrojeni ludzie, kilku, może kilkunastu, w snach nic nie wiadomo na pewno, zawsze ktoś może pojawić się znienacka bądź zniknąć bez zapowiedzi, napastnicy natomiast zaczynają strzelać, tłumy (skąd oni wszyscy się tu wzięli, jeszcze przed chwilą nikogo poza nami tu nie było? pewnie pojawili się znikąd) uciekają w popłochu, on łapie ją za rękę i prowadzi w kierunku jedynych drzwi, które okazują się jednak zamknięte (czy ten mężczyzna właśnie zaryglował je od środka?). Napastnicy przerwali ostrzał i zgromadzili się przy stole, zawzięcie nad czymś debatują, oni oboje stoją za ich plecami, on z przodu, osłania ją swoim ciałem, chce ją osłaniać, ona z tyłu, za nim, poddaje się jego opiece, teraz to on daje jej schronienie. Tamci skończyli (naradę? czy oni pochylają się nad jakąś mapą?), jeden obraca się w ich stronę (muszę stać z przodu, by ją osłonić, myśli, całe tło zaś blaknie i rozmywa się) i, jakby od niechcenia, mężczyzna strzela. On nic nie czuje, ale wie, że teraz powinien się przewrócić (do przodu czy do tyłu? nie może się zdecydować). Jak gdyby na komendę, nogi odmawiają mu posłuszeństwa, ląduje ciężko na podłodze, traci władzę nad snem, teraz nie ma już na nic wpływu, wszystko potoczy się tak, jak się potoczy, a nie tak, jak on by sobie tego życzył, stracił moc kontroli, która pozwala nam kierować marzeniami. Nie ma ciała, utracił solidność, stał się siatką czystych doznań, wrażliwą na drżenia powietrza, słyszy i może mówić, ale nic poza tym. Jej głos, ten sam miękki i ciepły głos, choć zdecydowanie starszy, zapewnia go, że karetka już jedzie, żeby wytrzymał, jeszcze chwilę, bo ona jest przy nim. On jej mówi (ale jakby nie swoimi ustami, głos rezonuje, jest głuchy i dobiega z oddali), że to na nic i Przecież tego właśnie chciałem, jego wyobrażenie samego siebie we śnie uśmiecha się nieporadnie, to przynajmniej sugeruje skurcz mięśni twarzy w miejscu, gdzie normalnie powinien mieć twarz. Po czym, zupełnie bez sensu, dodaje: Spalcie ciało, ponieważ we śnie nie może sobie przypomnieć słowa kremacja, oraz Powiedz, ale koniecznie jej powiedz, że… Po czym umiera i budzi się w nie swoim łóżku, czyli nie jest już dzieckiem. W tym momencie zdaje sobie sprawę, że to był tylko sen, on nie umarł, ale jego matka owszem, ona nie żyje. Pozostał pusty krajobraz jesienny i zimowy, bez świtu i Jutrzenki, sam korzeń i lód.

 

Adrian Krysiak – miłośnik jazzu, eksperymentalnej prozy i metafikcji, niepoeta. Publikował w “Helikopterze”, “Wizjach” i “Obszarach Przepisanych”.

Karolina Krasny (ur.1999) – studentka architektury na Politechnice Krakowskiej. Rysuje, maluje, pisze i pracuje w gastronomii.