Adelajda Truścińska – opowiadanie

Ilustrowała: Oliwia Lisek

Adelajda Truścińska – opowiadanie

 

Instynkt

Miał na sobie łososiowy, dopasowany golf, ciemne spodnie, kozaki. Otwarta książka leżała na jego kolanach, trzymał ją mocno, jakby literatura mogła go uratować i wpatrywał się w słowa, ale nie był w stanie złożyć z nich żadnego zdania. Ciągle czuł na sobie wzrok mężczyzny siedzącego przed nim. Nerwowo podniósł dłoń i chudym, długim palcem poprawił okulary. Mężczyzna na ten gest zaśmiał się krótko, nie przestając na niego patrzeć, wziął kilka łyków piwa, po czym bez żadnego skrępowania beknął na cały przedział. I patrzył, i czekał. Na ten jeden niewłaściwy ruch, który pozwoli mu być sobą i rozszarpać słabsze zwierzę. Wyciągnął swoje nogi jeszcze bardziej, zawłaszczając jeszcze więcej miejsca dla siebie. I patrzył, i czekał. A gdy nie chciało mu się już czekać, kopnął w kozaka nieco powyżej kostki, w końcu otrzymał jakąś reakcję, dokładnie taką, jakiej się spodziewał, ale też w tym samym momencie poczuł nudę. Wyciągnął telefon i zajął się nim, od czasu do czasu wydając z siebie różne dźwięki niepozwalające zapomnieć, do kogo należy świat.

Podwinął rękawy łososiowego swetra i otworzył okno. W końcu mógł się ruszać, oddychać. Więc oddychał, z otwartą klatką piersiową, z zamkniętymi oczami. I wyprostował zdrętwiałe, długie nogi. Gdy pociąg ruszył, wyciągnął z torby telefon i zaczął czytać powiadomienia. Mama, mama, mama. Przycisnął słuchawkę do ucha, nie zdążył jednak nic powiedzieć.

– Czemu nie odbierasz? Zjadłeś coś?

Na pewno zjadłeś? Czy na pewno zjadłeś? Trzeba jeść. Musisz jeść. Jak nie będziesz jadł, zabiorą cię do szpitala. Jak nie będziesz jadł, nie będziesz mieć siły. Wiedział, że gdzieś pod tymi błaganiami i groźbami jest coś w rodzaju miłości albo po prostu szczera chęć uratowania go przed śmiercią, prawdziwa walka o przetrwanie gatunku. Synku… Zaczyna, ale wycofuje się i w końcu nie mówi już nic o jedzeniu, nie mówi już nic o niczym, jest cisza zakończona muszę kończyć i rozpoczynająca kolejną ciszę trwającą lata.

Tu nikt nie zwracał uwagi na jego ubrania, na jego gesty i jego głos. Mimo późnej godziny i nieprzyjemności czekania na dworcu przez kolejne dwie, wszystko wydawało się trochę łatwiejsze. Położył swoją torbę na ławce i usiadł obok niej. W całej poczekalni świeciło ostre, nieprzyjemne światło, od którego rozbolała go głowa, ale też dzięki któremu czuł się bezpieczniej. Nic się przecież nie stało. Można się już nie martwić, można się już uspokoić. Nic się przecież nie stało. Obok niego usiadł młody chłopak. Był bardzo opalony, najwyraźniej wracał właśnie z wakacji spędzonych gdzieś, gdzie o tej porze roku robi się naprawdę ciepło. Nie wyglądał na groźnego, niski, ubrany na kolorowo, szczerze uśmiechnięty, jakby życie mogło być naprawdę fajne. Mówił po angielsku, ale widać było, że nie jest to jego ojczysty język. Ufne stworzenie zaproponowało kawę na wynos i papierosa. Spędzili ze sobą trochę czasu w parku, a potem się rozeszli. Na dworzec musiał wracać sam po słabo oświetlonych ścieżkach. Zwracał uwagę na każdy ruch i przyglądał się czujnie wszystkim cieniom, i szukał dla każdego dobrze znanej nazwy.

Przebrała łososiowy golf na ciemnoróżowy sweter. Niby niewielka różnica, ale wiedziała, że wcześniej nie mogłaby go założyć. Popatrzyła na spódnicę w torbie. Długie nogi są zbyt dużą prowokacją, a czeka ją powrotna droga z kilkoma przesiadkami. Nie wiadomo, kogo spotka tym razem w pociągu. Z toalety zadzwoniła jeszcze raz do matki, ale ta po ostatniej wymianie wiadomości wciąż nie odbierała telefonu. W ogóle nikt nie odbierał. Nagle wszyscy jej bliscy postanowili żyć bez elektroniki albo zgodnie z naturą kłaść się spać o zachodzie. Popatrzyła na swoje odbicie w ciemnym oknie, poprawiła nowe okulary, poprawiła włosy. Nie da się nie zauważyć, że to ona.

Czemu pani tak hałasuje? Odskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos. Była zmęczona i niewyspana, nieostrożna, nie była sobą. Nie mogę otworzyć drzwi.

– A pani tu nie mieszka.
– Moja matka tu mieszka.

Pokaże pani. Wyciągnął rękę po klucz. Pasował, nawet można było nim pokręcić w zamku, ale drzwi nadal pozostawały zamknięte. Zanim się odezwał, zanim miałby jakieś podejrzenia, zasugerowała, że starszej już matce mogło się coś stać. E, nie. Widziałem ją wczoraj. Pewnie wyjechała do rodziny. Niech sobie pani do niej zadzwoni. Chciała podpytać, czy niedawno wymieniała zamki, ale skąd on mógł to wiedzieć i dlaczego miałby jej to mówić. Wrócił do swojego mieszkania pewny, że rozwiązał problem i będzie już spokój.

Miała już dość podróżowania i środków komunikacji publicznej, ale nie miała też pieniędzy na nic droższego. Z tego, co pamiętała, jeździł tędy nocny zatrzymujący się tuż pod domem przyjaciółki. Może nie odbiera, ale może tam jest albo ktokolwiek, kto ją wpuści i pozwoli spać na kanapie. Torba wydawała się o wiele cięższa niż wcześniej, powinna coś zjeść, żeby mieć siłę. Mama byłaby zachwycona. Mama jest pewnie u wujka. Nie zadzwoni tam o trzeciej nad ranem, ale potem, jak już się wyśpi. Na pewno nic jej nie jest.

Na przystanku nie było rozkładu, nie była pewna, czy autobusy jeszcze tędy jeżdżą, ale nie miała innego wyjścia, mogła tylko czekać. Usiadła na ławce i wtuliła się w swoją torbę. Nie mogła już dłużej wytrzymać zmęczenia, przysypiała. Wtedy czas zataczał koło. Nie robiło się cieplej, nie robiło się jaśniej. Dokładnie w tym momencie.

 

Adelajda Truścińska – ur. 1987 w Warszawie.

Oliwia Lisek – ilustrator, nigdy nie uczęszczała do szkoły artystycznej. Tworzy ilustracje cyfrowo jak i na papierze. Interesuje się naturą, parapsychologią i sztukami walk. Uwielbia czytać, tworzyć i rozwijać swoje umiejętności. Instagram: @vialiart